Выбрать главу

Joel przywołał jednego z Murzynów, który niósł krzesło na plecach i wnosił je właśnie do ba wialni. Murzyn postawił krzesło na ziemi. Joel oparł się o nie, prostując swoje obolałe plecy, a jednocześnie wspierając się cały czas na lasce.

– Barney, prawda jest taka, że chcę poszukać jakiejś pokrewnej duszy. Oczywiście, mam też tam inne sprawy do załatwienia.

– Przecież tu, w Kimberley, masz mnóstwo przyjaciół. I służących. A propos, mam zamiar zatrudnić lokaja, to już postanowione. Może znajdziemy kopacza, który nadawałby się też do wykonywania prac domowych. Poza tym Kitty też potrzebuje pomocników w kuchni. Przecież wprowadzamy się teraz na dobre.

– Mam nadzieję, że będą mieli odpowiednie kwalifikacje i będą umieli doprawić pieczeń. Najzupełniej się z tobą zgadzam – powiedział Joel. – Ale wracając do tego, o czym mówiłem wcześniej, mam zamiar poszukać sobie żony.

Barney usiłował przywołać jednego z Murzynów, który chodził w kółko z figurką z brązu, nie wiedząc, gdzie ją postawić. Lecz teraz odwrócił się i spojrzał na Joela.

– Żony? – powtórzył, nie wierząc własnym uszom. – Poszukać żony? Jest przecież tyle dziewcząt w Kimberley.

– Dziewczęta to dziewczęta, Barney. Ja potrzebuję kogoś, kto by się mną opiekował. Starzeję się. Noga i biodro nie dają mi sokoju. Chcę dzielić z kimś życie. To wszystko. Potrzebuję prawdziwego przyjaciela.

– A tu takiego nie znajdziesz?

– Wszystkie przyzwoite dziewczyny powychodziły już za mąż, a te mniej przyzwoite to nie Żydówki. Poza tym nie chcę dziewczyny, która spała prawie z każdym kopaczem z Wielkiej Dziury. Chcę kogoś spokojnego, rozumiesz, kogoś, kto cieszy się szacunkiem. Kogo można obdarzyć zaufaniem.

Barney jeszcze nie przyszedł do siebie.

– Mówisz poważnie? Szukasz żony?

– Dlaczego to cię tak dziwi?

– Nie dziwi mnie. Chyba po prostu się cieszę. Widzę, że idziesz w moje ślady.

Joel napiął mięśnie twarzy, lecz tylko osoba, która bardzo dobrze go znała, mogła to zauważyć. Zmarszczki na jego twarzy, które od czasu wypadku pogłębiły się i wżarły w skórę jak kwas w stalową płytę, zrobiły się dłuższe, bardziej napięte i wyraźniejsze. Przez jedną małą chwilę postarzał się o pięć lat. Słońce wychodzące zza chmury zajaśniało ponownie pełnym blaskiem, a ptak rozpostarł skrzydła na wietrze.

– Co zaszło w Durban? – zapytał cichym, drażniącym głosem.

Barney nie spodziewał się tak ostrej reakcji.

– Co zaszło? Nie domyślasz się, co zaszło?

– Powiedz mi. Chcę usłyszeć od ciebie.

– No cóż… – bronił się Barney. – Ożeniłem się.

– Ożeniłeś się? Tak po prostu? Pojechałeś do Durban i ożeniłeś się?

– Masz coś przeciwko temu? – warknął Barney.

– Nie wiem. Stało się. Nie ma sprawy. To pewnie ta dziewczyna o nazwisku Sutter. Śniła ci się po nocach od twojego pierwszego pobytu w Natal. To ona albo jakaś Murzynka.

– Myślisz, że wolno ci tak ze mną rozmawiać? – Barney nie wytrzymał. – Poślubiłem Sarę, jeśli chcesz wiedzieć. Jest moją żoną. Uważaj na swoje słowa, bo nie ręczę za siebie.

– Co, pewnie mnie zastrzelisz – prowokował Joel. Był oschły.

– To piękna, delikatna dziewczyna – powiedział Barney.

– Na pewno. Nie jest też Żydówką.

– Spałeś z tyloma kurwami, że powinieneś teraz trzymać język za zębami.

– Przynajmniej się z nimi nie żeniłem.

– W porządku, Joelu – powiedział Barney. – Nie kłóćmy się, zgoda? Obojętnie, co powiesz, nie zmieni to faktu, że panna Sara Sutter jest teraz Sarą Blitz i twoją bratową. I niezależnie od tego, co powiesz, i tak zaproszę cię na obiad w środę wieczór.

– Umówiłem się z Henkiem van der Westhuizen. Jadę w poniedziałek.

– Jedź w przyszły piątek. Mógłbyś się wtedy zabrać z Haroldem Feinbergiem. Jedzie ze swoimi diamentami.

Joel spojrzał na dwóch Murzynów, którzy nieśli ciężką, zdobioną szafę. Stąpali po lśniącym korytarzu jak dwie czarne mrówki zmagające się z pudełkiem od zapałek sto razy większym od nich.

– Wolałbym jednak jechać z Henkiem, to wszystko – powiedział niepewnie.

– Jaką różnicę sprawią ci trzy dni? – zapytał Barney. – Masz złapać żonę a nie pociąg.

– Nie wiem – powiedział Joel.

– Ale ja wiem – stwierdził Barney i klepnął go po ramieniu. Joel zamknął oczy z bólu. – Wiem, że zostaniesz i będziesz się dobrze bawił. Patrz, idzie Sara.

Sara schodziła właśnie po kręconych schodach. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę i perłowy naszyjnik. Jej lewą pierś zdobiło ciemnozielone strusie pióro oraz diamentowa broszka, którą dostała od Barneya w prezencie zaręczynowym. Jej ciemne włosy zaplecione były w modny warkocz i ozdobione turkusowymi grzebieniami. Barney powitał ją przy schodach i ujął za dłoń.

– Przywitaj się z Joelem. Ostatni raz widziałaś go w szpitalu.

Joel wstał z wysiłkiem i bólem. Podał Sarze rękę. Pochylił się i ucałował jej palce, po czym spojrzał na jej dłoń i koniuszkiem palca dotknął linii zdrowia, linii miłości i linii życia. Obserwowała go z zaciekawieniem, litością i wstrętem zarazem. Ostatnimi czasy jego twarz wydawała się bardziej powykrzywiana i wynędzniała niz zwykle, w dodatku czuć było od niego whisky. Mimo wszystko ciągle jeszcze potrafił oczarować kobietę i powiedzieć jej coś miłego. Tak jak za dawnych czasów.

– Ma pani przed sobą długie i dostatnie życie – powiedział.

– Nie wiedziałam, że umie pan wróżyć z ręki?

– Nie umiem – uśmiechnął się Joel. – Lecz lubię głaskać dłonie ładnych kobiet, a poza tym nie jestem taki głupi, więc wiem, że kobieta, która wychodzi za mąż za jednego z najbogatszych ludzi w Kimberley, będzie żyła dostatnio do końca swoich dni.

– Droczy się pan ze mną – odparła Sara. – Barney, twój brat droczy się ze mną.

– Zgadza się – stwierdził Barney z entuzjazmem w głosie.

– Będzie pan oczywiście na naszym uroczystym obiedzie? – zapytała Sara.

Oczy Joela powędrowały w bok i zatrzymały się na Barneyu. Barney z kolei spojrzał ukradkiem na Sarę. Joel przełknął ślinę.

– Miałem zamiar udać się w poniedziałek do Capetown.

– Wykluczone. – Sara uśmiechnęła się. – Musi pan przyjść na nasz środowy obiad, elegancko się ubrać i wygłosić mowę, oznajmiając o naszym ślubie. Jestem pewna, że zrobi to pan najlepiej ze wszystkich.

– Naprawdę bardzo bym chciał – zaczął Joel, lecz Sara nie pozwoliła mu skończyć.

– W takim razie załatwione – oświadczyła. – A teraz chodź mi pomóc z obrazami na górze, Barney, kochanie.

Przestawiłam je chyba dwadzieścia razy i ciągle jeszcze nie wyglądają tak jak należy.

Joel spojrzał błagalnie na Barneya, lecz on wzdrygnął tylko ramionami. W tej właśnie chwili pojawiła sięNareez. Człapała powoli w swoich jedwabnych pantoflach i na widok Joela zmarszczyła pogardliwie brwi. Z odrazą spojrzała na jego brudne spodnie i koszulę, więc Joel podniósł tylko do góry swoją laskę, rzucił szybko shalom, po czym ulotnił się z Vogel Vlei.

– Shalom - krzyknął za nim Barney.

– Czy to jeszcze jeden diabeł? – zapytała Nareez, z wyraźnym bengalskim akcentem.

– To mój brat – sprostował Barney.

– To właśnie miałam na myśli – odparła Nareez, składając ręce. – A teraz, panno Saro, czas na masaż.

– Myślałem, że mamy zawiesić obrazy – zdziwił się Barney.

Sara posłała mu pocałunek.