Выбрать главу
Pan pomidor zawstydzony, Cały zrobił się czerwony I spadł wprost ze swojej tyczki Do koszyczka ogrodniczki.

Koziołeczek

Posłał kozioł koziołeczka Po bułeczki do miasteczka. Koziołeczek ruszył w drogę, Wtem się natknął na stonogę. Zadrżał z trwogi, no i w nogi – Gaik, steczka, mostek, rzeczka, A tam czekał ojciec srogi I ukarał koziołeczka: – Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedł, wrócił już! Ładne rzeczy! Ładne rzeczy! A koziołek tylko beczy: – Jak nie uciec, ojcze drogi, Przecież sam rozumiesz to: Ja mam tylko cztery nogi, A stonoga ma ich sto!
Posłał kozioł koziołeczka Po ciasteczka do miasteczka. Koziołeczek mknie raz-dwa-trzy. Nagle staje, nagle patrzy: Chustka wisi na parkanie – Koziołeczek tedy w nogi! I znów dostał w domu lanie, Bo był ojciec bardzo srogi: – Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedł, wrócił już! Ładne rzeczy! Ładne rzeczy!" A koziołek tylko beczy: – Jak nie uciec, ojcze drogi, Czyż jest słuszna kara twa? Chustka ma wszak cztery rogi, A ja mam zaledwie dwa!

Prot i Filip

Prot i Filip lat już wiele Słyną jak przyjaciele.
Czy wesele, czy też stypa, Prot nie pójdzie bez Filipa,
Nie opuści Filip Prota, Choćby dostał worek złota.
Gdy się zdarzy jakaś bieda, Prot Filipa skrzywdzić nie da,
Kiedy Prota zmoże grypa, Już przy Procie masz Filipa.
Dość, że wszyscy wiedzą o tym: Prot z Filipem, Filip z Protem.
Lecz i przyjaźń czasem bywa Niesłychanie uciążliwa.
Filip chował rybki złote, A tu Prot umyślił psotę: Wziął i wszystkie zjadł w potrawce. Filip, zły, chce znaleźć sprawcę,
Caluteńki dom przetrząsa, A Prot śmieje się spod wąsa:
– Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znać się na dowcipie! Raz gotował Filip flaki, A Prot wpadł na pomysł taki,
Że podrzucił mu do garnka Stary kalosz. Filip sarka,
Obwąchuje całą kuchnię, A tu obiad gumą cuchnie.
Filip wzdycha i narzeka, A Prot woła już z daleka:
– Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znać się na dowcipie!
Filip dostał raz po dziadku Pozłacany fotel w spadku,
Mówił tedy wszystkim dumnie: – To najlepszy mebel u mnie.
Prota nudził spokój błogi, Więc w fotelu podciął nogi,
Potem rzecze: – Przyjacielu, Usiądź sobie w tym fotelu.
Filip usiadł, a tu właśnie Fotel pod nim jak nie trzaśnie!
Cztery nogi – w cztery strony! Wstaje Filip potłuczony:
– Któż to zrobił mi, u licha? Na to Prot ze śmiechu prycha:
– Ach, Filipie, ach, Filipie, Trzeba znać się na dowcipie!
Tu już Filip najwyraźniej Dość miał całej tej przyjaźni:
– Lubisz psoty? Oto psota, Która jest w sam raz dla Prota! Przy tych słowach popadł w zapał, Za czuprynę Prota złapał,
Wytarmosił bez litości, Porachował wszystkie kości
I za krzywdy tak odpłacił, Że Prot cały dowcip stracił.

Rzepa i miód

Chwaliła się raz rzepa przed całym ogrodem, Że jest bardzo smaczna z miodem. Na to miód się obruszy i tak jej przygani: – A ja jestem smaczny i bez pani!

OPOWIEDZIAŁ DZIĘCIOŁ SOWIE

Opowieści różne znacie: Więc opowieść o piracie, O magiku-mechaniku, O zaklętym koguciku, O północnym, groźnym wietrze I o chorym termometrze. O uczonym kocie w butach I o wyspach Bergamutach, O diabełku na kominie, O sierotce Klementynie, O entliczku, o pentliczku I o Janku Wędrowniczku, O Paproszku – mądrym skrzacie – Wszystkie te historie znacie. Ale dziś mam – daję słowo – Bajkę dla was całkiem nową.
Posłuchajcie: pod Dąbrową Jest dąbrowa. W tej dąbrowie Opowiedział dzięcioł sowie O tym, czego się dowiedział, Kiedy w leśnej dziupli siedział. Ja to wszystko podsłuchałem I czym prędzej zapisałem.

I

Było tak: w sędziwym lesie, Który widać na bezkresie, Mieszkał bury wilk Barnaba, Zamożniejszy od nababa. Miał on skarbów pełne wory I wciąż znosił do komory Smakołyki i frykasy, Z których słyną polskie lasy.
Miał Barnaba spryt handlowy, Więc założył wśród dąbrowy Sklep dla zwierząt. Na polanie Wybudował rusztowanie, Poukładał mech u góry, Pozatykał gliną dziury, Gałęziami ściany pokrył I, z wysiłku cały mokry, Siadł za ladą. Na tej ladzie Smakowite kęski kładzie. Każdy łatwo coś wyszuka: Jest tu przysmak dla borsuka, Jest pachnący ser dla lisa, Dla niedźwiedzia pełna misa, Coś dla kuny do zjedzenia, Świeża marchew dla jelenia, Dla jaszczurek smaczny żurek I orzechy dla wiewiórek.
Siedzi wilk Barnaba w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wszystkich woła i zaprasza: – Komu jaja, komu kasza, Komu mleko na śniadanie? U mnie w sklepie jest najtaniej!
Wielka była to przynęta, A więc zbiegły się zwierzęta. Wszystkie tłoczą się u lady: – Proszę kilo marmolady… – A ja garść orzechów proszę… – Dla mnie sadła za trzy grosze… – Dla mnie miodu dziesięć deka… – A ja proszę kwartę mleka…
Wilk się krząta i na ladzie Co najgorszy towar kładzie, Nie doważa, nie domierza, Marmolada jest nieświeża, Sadło zgniłe i tłuste, Gorzki ser, orzechy puste, Zamiast mleka – sama woda. Wprost każdego grosza szkoda!
– Jak tu drogo! – jęknął zając. Na to rzekł Barnaba wstając: – Kto powiedział, że jest drogo? Nie prosiłem z was nikogo, By odwiedzał moją knieję. Komu drogo – niechaj nie je! A jak chodzi o zające, Radzę zmykać, bo przetrącę!
Czmychnął zając nie czekając – Nie przekona wilka zając. Sarna wstała pełna trwogi, Tchórz wiewiórce szepnął: – W nogi! I nie wziąwszy nawet reszty, Zmykał szybko, gubiąc meszty.

II

Nieco dalej, stąd pół mili, Mieszkał siwy ryś Bazyli. Był wąsaty, zły i srogi; Każdy rad był zejść mu z drogi, A on prychał, a on mruczał, Wszystkim bruździł i dokuczał. Nawet rudy lis Mikita Bardzo grzecznie rysia witał I udając, że jest chory, Szybko biegł do swojej nory.