Выбрать главу

No, ale przecież tak naprawdę, powiedziała sobie panna Fellowes, on i tak może doznać obrażeń, bez względu na to, jak zawzięcie walczy. Przez pierwsze kilka dni będą musieli go bardzo dokładnie obserwować, aby się upewnić, że nie złapał jakiejś infekcji bakteryjnej, na którą nie ma wrodzonej odporności.

— Proszę go wyjąć z wanny — powiedziała. — Mortenson, zmieńmy wodę. Boże, Boże, jakież to dziecko jest brudne!

Kąpiel zdawała się trwać bez końca.

Panna Fellowes pracowała w milczeniu i czuła, że ogarnia ją wściekłość. Jej nastrój zmieniał się. Zaczynała być zirytowana, naprawdę zła. Nie zastanawiała się nad tym, że mierzenie się z trudnym wyzwaniem jest bardzo stymulujące. W jej głowie dominowała teraz myśl — pobudzana bezustannym dzikim rzucaniem się i wrzaskami chłopca oraz tym, że wszystko wokół niej zaczynało być przemoczone — iż Hoskins oszustwem wmanipulował ją w zadanie niemożliwe do wykonania, w zadanie, którego prawdziwej natury ona właściwie nie pojmowała.

Mówił coś o tym, że dziecko może nie być ładne. Ale powiedzieć to jedno, a drugie to ostrzec, że dziecko może być zdeformowane w sposób budzący odrazę, a poza tym tak niesforne jak zwierzę z dżungli. No i unosił się wokół niego fetor, który woda i mydło mogły usunąć tylko stopniowo.

W miarę jak batalia nad wanną się przedłużała, panna Fellowes nabierała coraz większej chęci, żeby cisnąć chłopca — mokrego i pokrytego mydlaną pianą — w ramiona doktora Hoskinsa i opuścić budynek instytutu. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Miała przecież w końcu swoją dumę zawodową. Zgodziła się podjąć tę pracę, na dobre i na złe. Będzie więc po prostu musiała przez to przejść. Przyznała, iż Hoskins wcale jej nie oszukał. Powiedział, że praca będzie trudna. Powiedział, że dziecko będzie trudne, dziwne, niesforne i prawdopodobnie w wysokim stopniu odrażające. Tak dokładnie brzmiały jego słowa. Zapytał, czy jest gotowa kochać to dziecko miłością bezwarunkową — bez względu na to, jak cofniętą będzie miało szczękę i jak wypukłe czoło. A ona odpowiedziała: „Tak, tak, tak”. Odpowiedziała, że jest gotowa dać sobie z tym wszystkim radę. Gdyby teraz wyszła, w oczach Hoskinsa pojawiłby się ten wyraz, zimny, badawczy wyraz mówiący: „A więc miałem rację. Panią interesuje jedynie opieka nad ładnymi dziećmi, prawda, panno Fellowes?”

Panna Fellowes spojrzała na Hoskinsa. Stał z boku, obserwując ich chłodno z pewnej odległości z półuśmieszkiem na twarzy. Ten półuśmieszek stał się szerszy, kiedy jego oczy spotkały się z jej oczami, tak jakby potrafił czytać w jej myślach i znał jej uczucia — złość i poczucie zdrady, które ją nurtowały — i jakby był tym ubawiony.

Rzucę to — pomyślała, gdy wściekłość opanowała ją ponownie.

Ale jeszcze nie teraz. Dopiero wtedy, kiedy będę tu wszystko miała pod kontrolą. Rzucić to wcześniej oznaczałoby się poniżyć. Najpierw muszę trochę ucywilizować tego małego dzikusa, a potem Hoskins może sobie znaleźć kogoś innego, kto się nim zajmie.

* * *

Potyczka w wannie zakończyła się zwycięstwem trojga dorosłych nad małym, przestraszonym dzieckiem. Warstwy brudu zostały z grubsza usunięte. Tak, zrobili przynajmniej tyle i skóra chłopca przybrała dość przyzwoicie wyglądający odcień różowości. Jego przeszywające uszy okrzyki strachu zamieniły się w niepewne skomlenie.

Wyglądał na wyczerpanego całą tą walką. Obserwował wszystko uważnie. Jego przestraszone, podejrzliwe oczy wędrowały w tę i z powrotem od jednej osoby obecnej w łazience do drugiej.

Drżał. Nie tyle ze strachu, co z zimna po kąpieli, domyśliła się panna Fellowes. Był krępy, ale bardzo chudy. Nie miał na sobie grama zbędnego tłuszczu, a jego ręce i nogi przypominały cienkie patyki. Trząsł się teraz tak, jakby zmyty przed chwilą brud tworzył na nim przedtem warstwę izolacyjną.

— Przynieście mi koszulę nocną dla dziecka! — powiedziała ostro panna Fellowes.

Koszula pojawiła się natychmiast. Wydawało się, że wszystko jest przygotowane, a równocześnie okazywało się, że nic nie jest gotowe, dopóki ona nie wyda polecenia. Wyglądało to tak, jakby Hoskins umyślnie trzymał się z boku i pozwalał jej decydować, aby ją sprawdzić.

— Może lepiej będzie, jeżeli go potrzymam — powiedział krzepki Elliott. — Pani nie da rady włożyć mu jej sama.

— Ma pan rację — stwierdziła panna Fellowes. — Nie dam rady. Dziękuję.

Na widok koszuli oczy chłopca otworzyły się szeroko, jakby koszula była narzędziem tortur. Jednak tym razem bitwa była krótsza i mniej gwałtowna niż ta przy okazji kąpieli. Elliott schwycił obiema wielkimi dłońmi dwa małe przeguby i podniósł krótkie rączki, a panna Fellowes zręcznie przeciągnęła flanelową koszulę przez godną gnoma głowę.

Chłopiec wydał cichy, pytający dźwięk. Wsunął palce jednej dłoni za kołnierz koszuli i kurczowo schwycił materiał. Jego dziwne, pochyłe czoło sfalowało się. Pojawiły się na nim głębokie bruzdy.

Potem warknął cicho i szybkim ruchem mocno pociągnął materiał, jakby chciał zerwać z siebie koszulę.

Panna Fellowes energicznie dała mu klapsa w rękę. Doktor Hoskins, stojący za nią, wydał dźwięk świadczący o tym, że jest zaskoczony. Nie zwróciła na to uwagi.

Chłopiec poczerwieniał, ale nie zaczął płakać. Wpatrywał się w pannę Fellowes tak, jakby klaps wcale go nie obraził, lecz był raczej czymś znajomym i spodziewanym. Jego oczy były największymi oczami, jakie panna Fellowes widziała w życiu u dziecka. Ciemne, błyszczące i tajemnicze.

Rozczapierzone, krótkie i grube palce jego dłoni przesuwały się powoli po koszuli. Ale chłopiec nie próbował po raz drugi szarpać materiału.

No dobrze, i co dalej? — pomyślała panna Fellowes z rozpaczą.

Wszyscy zamarli i zdawali się czekać na jej decyzję… nawet brzydki mały chłopiec.

W jej głowie pojawiła się długa lista rzeczy do zrobienia. Kolejność niekoniecznie odpowiadała stopniowi ich ważności.

Działania profilaktyczne w związku z tym zainfekowanym zadrapaniem.

Obciąć paznokcie u rąk i u nóg.

Badanie krwi. Sprawdzić odporność systemu immunologicznego.

Szczepienia? Profilaktyczne zastosowanie antybiotyków?

Obciąć włosy.

Badanie kału. Czy są pasożyty w jelitach?

Sprawdzenie uzębienia.

Rentgen klatki piersiowej. Ogólny rentgen kręgosłupa.

I jeszcze jakieś pół tuzina innych haseł oznaczających mniej lub bardziej pilne rzeczy do wykonania. Zaraz potem uświadomiła sobie, co musi być najważniejsze — przynajmniej dla brzydkiego małego chłopca.

— Przygotowaliście jedzenie? Mleko? — spytała energicznie.

Przygotowali. Pani Stratford, jej trzecia asystentka, wprowadziła błyszczącą jednostkę ruchomą. W lodówce znajdującej się w jej wyposażeniu panna Fellowes znalazła trzy kwarty mleka, a także podgrzewacz i zestaw substancji wzbogacających w postaci dodatków witaminowych, a poza tym syrop zawierający miedź, żelazne i kobalt oraz inne rzeczy, którymi w tej chwili nie miała czasu się zajmować. W następnym przedziale ruchomej jednostki znajdowały się pokarmy dla dzieci w samoogrzewających się puszkach.

Mleko. Należało zacząć po prostu od mleka. Czym jeszcze mógł się żywić w miejscu, z którego go wyrwano? Na wpół przypalonym mięsem, dzikimi jagodami, korzonkami i owadami? Kto to mógł wiedzieć? Mleko było bezpieczne, bo bez wątpienia wchodziło w skład diety dziecka. U dzikich ludzi, domyślała się, karmienie piersią niewątpliwie trwało długo.