Выбрать главу

No ale dzicy ludzie nie mogli umieć posługiwać się kubkiem. Tyle panna Fellowes wiedziała na pewno. Nalała trochę mleka na spodek i wstawiła na kilka chwil do kuchenki mikrofalowej, aby je zagrzać.

Wszyscy na nią patrzyli: Hoskins, Candide Deveney, troje asystentów i pozostali, którzy zdołali wcisnąć się pod kopułę. Chłopiec też na nią patrzył.

— Tak, patrz na mnie — powiedziała do niego. — Kochane z ciebie dziecko.

Wzięła ostrożnie spodek, przysunęła go sobie do ust i udała, że chłepcze mleko.

Chłopiec nie odrywał od niej oczu. Ale czy zrozumiał, o co chodzi?

— Pij — powiedziała. — Tak się pije.

Jeszcze raz udała, że chłepcze. Poczuła się trochę głupio. Ale zignorowała to uczucie. Będzie robiła to, co wydaje się konieczne. Chłopca trzeba nauczyć, jak ma pić.

— Teraz ty — powiedziała.

Przysunęła do niego spodek, trzymając go tak, że chłopiec musiał jedynie wysunąć głowę i zacząć zlizywać mleko. Patrzył na spodek poważnie, nie dając najmniejszego znaku, że zrozumiał.

— Pij — powiedziała. — Pij.

Wysunęła znowu język, chcąc mu jeszcze raz pokazać, jak to się robi.

Żadnej reakcji. Chłopiec tylko patrzył. I znowu drżał, chociaż w pokoju było ciepło, a koszula nocna z pewnością stanowiła wystarczające okrycie.

Trzeba mu pokazać wyraźnie, pomyślała panna Fellowes.

Postawiła spodek na podłodze. A potem ujęła chłopca za ramię jedną dłonią i, schylając się, zanurzyła trzy palce drugiej dłoni w mleku. Zgarnęła trochę mleka na palce i zwilżyła nim jego wargi. Mleko zaczęło skapywać po jego cofniętej szczęce.

Chłopiec krzyknął coś cienkim głosem. Takiego krzyku nie słyszała od do tej pory w jego wykonaniu. Chłopiec wyglądał na zawiedzionego i niezadowolonego. A potem przesunął językiem po zwilżonych wargach. Zmarszczył brwi. Posmakował. Język wysunął się ponownie, oblizując wargi.

Czy to uśmiech?

Tak. Tak. Było to w każdym razie coś w rodzaju uśmiechu. Panna Fellowes cofnęła się.

— Mleko — powiedziała. — To jest mleko. No dalej. Napij się.

Chłopiec ostrożnie zbliżył się do spodka. Pochylił się, a potem obejrzał się przez ramię, patrząc bystro, jak gdyby spodziewał się, że czai się jakiś wróg. Ale za nim nie było nikogo. Chłopiec pochylił się znowu — sztywno, niezdarnie, a potem wysunął głowę i zaczął lizać mleko — najpierw ostrożnie, a następnie z rosnącym zapałem. Chłeptał tak jak kot — głośno. Nie okazał chęci posłużenia się rękami w celu podniesienia spodka do ust. Był jak małe zwierzątko — skulony na podłodze chłeptał mleko.

Panna Fellowes nagle poczuła odrazę, mimo że przecież ona sama pokazała mu, jak ma pić. Pragnęła uważać go za dziecko, za dziecko ludzkie, a on tymczasem wracał do poziomu zwierzęcia. Naprawdę bardzo jej się to nie podobało. Bardzo. Wiedziała, że jej twarz zdradza te uczucia. Ale nie mogła nic na to poradzić. Dlaczego to dziecko było tak podobne do zwierzęcia? Było prehistoryczne, to prawda — pochodziło sprzed czterdziestu tysięcy lat! — ale czy to oznaczało, że musi tak bardzo przypominać małpę? Przecież było istotą ludzką. Prawda? Co oni za dziecko oddali pod jej opiekę?

— Panie doktorze, czy opiekunka wie? — powiedział Candide Deveney, najwyraźniej odgadując jej myśli.

— Co mam wiedzieć? — spytała panna Fellowes. Deveney zawahał się, ale Hoskins (znowu z wyrazem twarzy zdradzającym, że patrzy na to wszystko z dystansu i z rozbawieniem) odpowiedział:

— Nie jestem pewien. A może pan jej powie?

— Co to za tajemnice? — spytała znowu panna Fellowes. — Powiedzcie mi. Czy jest jakaś tajemnica, którą mam odkryć?

— Zastanawiałem się właśnie, proszę pani — zwrócił się do niej Deveney — czy zdaje sobie pani sprawę, że jest pani pierwszą w dziejach ludzkości cywilizowaną kobietą, która została poproszona o to, by opiekowała się młodym neandertalczykiem.

2. Kobieta Bogini

Był to czwarty ranek marszu. Wracali na zachód. Pielgrzymowali do Miejsca Trzech Rzek. Suchy, zimny wiatr wiał nieustannie z północy, odkąd Srebrny Obłok dał rozkaz, żeby zawrócili i ruszyli w długą drogę przez płaskie pustkowie. Od czasu do czasu nad ich głowami tańczył śnieg, który przy wtórze świstu wiatru tworzył nieokiełznane mleczne wiry. I pomyśleć, że działo się to w środku lata! Naprawdę, Bogini musiała być zagniewana. Ale dlaczego? Co oni takiego zrobili?

Nocą Lud kulił się w szczelinach pod białym księżycem, który zalewał niebo strumieniami chłodnego światła. Nie było tu jaskiń, do których mogliby wpełznąć. Najbardziej przedsiębiorczy zbierali gałęzie i budowali sobie małe szałasy, ale większość była wyczerpana marszem i szukaniem pożywienia i niezdolna do najmniejszego wysiłku.

Dzień Letniego Święta nadszedł i mina). Po raz pierwszy za ich pamięci Święto się nie odbyło. Kobiecie Bogini wcale się to nie podobało.

— Kiedy nadejdą zimne miesiące, będziemy cierpieli głód — powiedziała ponuro do Tej Co Przechowuje Przeszłość. — Zlekceważenie Letniego Święta to poważna sprawa. Czy był chociaż jeden rok, w którym nie odprawilibyśmy właściwych rytuałów?

— My nie lekceważymy Letniego Święta — odrzekła Ta (’o Przechowuje Przeszłość. — Odkładamy je po prostu do czasu, gdy otrzymamy już wskazówki od Bogini.

Kobieta Bogini splunęła.

— Wskazówki od Bogini! Wskazówki! Co ten Srebrny Obłok sobie myśli? Ja jestem tą, która przekazuje plemieniu wskazówki Bogini. I nie muszę wracać do Miejsca Trzech Rzek, żeby je poznać.

— A Srebrny Obłok musi — powiedziała Ta Co Przechowuje Przeszłość.

— Ze strachu, tylko ze strachu. Przestraszył się Innych i chce przed nimi uciec, bo wie, że są przed nami.

— I przed nami, i za nami. Nie możemy się już przed nimi ukryć. Są naokoło, wszędzie. A nas jest za mało, żeby z, nimi walczyć. Co mamy robić? Bogini musi nam powiedzieć, jak z nimi postępować.

— Tak — zgodziła się posępnie Kobieta Bogini. — Myślę, że to prawda.

— Więc skoro nie możesz udzielić nam wskazówek w imieniu Bogini, wskazówek dotyczących taktyki, jaką powinniśmy zastosować…

— Dość. Wiem, co masz na myśli.

— To dobrze. Pamiętaj więc o tym.

Kobieta Bogini prychnęła gniewnie i odeszła w stronę ogniska. Stanęła blisko niego, przyciskając ręce do boków.

Ona i Ta Co Przechowuje Przeszłość dogryzały sobie od dawna, czyniły to przez bardzo wiele lat — Kobieta Bogini nie chciała nawet pamiętać przez ile — iż biegiem czasu wcale nie stawały się bardziej skłonne, żeby się darzyć sympatią. Ta Co Przechowuje Przeszłość uważała się za osobę wyjątkową, gdyż miała dobrą pamięć (której pomagała przy pomocy pałeczek do mierzenia czasu) i doskonale znała tradycje plemienia. No tak, rzeczywiście ona jest na swój sposób wyjątkowa, przyznawała niechętnie Kobieta Bogini. Ale nie jest święta. Ja jestem święta. Ona jest tylko kronikarką, ale do Bogini mówię ja. I Bogini czasami mówi do mnie.

Jednakże, przyznawała też, rozchylając futrzaną opończę i pozwalając, żeby ciepły, różowy żar ognia wspinał się po jej chudym, krępym ciele, Ta Co Przechowuje Przeszłość ma pod pewnym względem rację. Bo Inni stanowią ogromny problem. Tak, ci wysocy, ruchliwi, denerwujący ludzie o płaskich twarzach, którzy pojawili się nie wiadomo skąd, od których zaczynało się roić wszędzie, którzy przywłaszczali sobie najlepsze jaskinie, najwspanialsze tereny łowieckie i najsłodsze źródła, stanowili ogromny problem. Kobieta Bogini nieraz słyszała przerażające opowieści nie należących do żadnego plemienia wędrowców, których Lud czasami spotykał, o bitwach między Innymi a grupami należącymi do Ludu, o okropnych masakrach, o straszliwych pogromach. Inni mieli lepszą broń. I najwidoczniej byli zdolni wytwarzać ją w niewiarygodnych ilościach. Byli też chyba szybsi, szybciej poruszali się w walce. Poruszali się jak cienie — tak opowiadano — a podczas bitwy wydawało się, że są równocześnie ze wszystkich stron. Jak dotąd, Srebrnemu Obłokowi udawało się unikać walki z nimi. Zręcznie prowadził plemię przez ogromną, otwartą równinę, nie dopuszczając do starć z niebezpiecznymi przybyszami. Ale jak długo miało mu się to udawać?