On jest ni mniej ni więcej tylko małą bestią — pomyślała panna Fellowes. Małym zwierzątkiem!
Poczuła, że zaraz wstrząśnie nią dreszcz. Powstrzymała go z wysiłkiem.
— Zostawimy panią z chłopcem — powiedział Hoskins. — Przeżył ciężkie chwile, więc najlepiej będzie usunąć stąd wszystkich i pozwolić pani położyć go spać.
— Zgadzam się.
Hoskins wskazał stojące otworem owalne metalowe drzwi u wejścia do domku dla lalek, bardzo podobne do włazu do łodzi podwodnej.
— To są jedyne drzwi prowadzące do Sekcji Pierwszej Pola Statycznego. Będą przez cały czas zamknięte na skomplikowane zamki i strzeżone. Zapieczętujemy je, kiedy stąd wyjdziemy. Chcę, żeby jutro nauczyła się pani, jak się należy obchodzić z zamkiem. Oczywiście będzie reagował na pani odciski palców, tak jak reaguje na moje. Te przestrzenie tam w górze… — Spojrzał w górę na otwarte sufity domku dla lalek — są także strzeżone przez system czujników. Jeżeli zajdzie coś niefortunnego, będziemy o tym natychmiast wiedzieli.
— Coś niefortunnego?
— Jeżeli wtargną tu jacyś intruzi.
— Dlaczego mieliby…
— Mamy tu neandertalskie dziecko sprzed czterdziestu tysięcy lat — powiedział Hoskins, nie ukrywając prawie zniecierpliwienia. — Pani może to się wydawać nieprawdopodobne, ale są najróżniejsze możliwości wtargnięcia tutaj, mogą tu się pojawić ludzie z Hollywood albo nasi rywale-naukowcy, albo ci samozwańczy obrońcy praw dziecka, o których rozmawialiśmy podczas naszego pierwszego spotkania.
Bruce Mannheim — pomyślała panna Fellowes. — On się martwi, że będzie miał z nim do czynienia. Więc pytanie o to, czy ja nie miałam z nim jakiegoś zatargu, nie było tylko pytaniem bez znaczenia.
— No tak, rzeczywiście — powiedziała. — Dziecko musi być chronione.
Zaraz potem coś sobie uświadomiła. Spojrzała w górę na sufit bez przykrycia i przypomniała sobie, że z balkonu widziała, co się dzieje w domku dla lalek.
— Chce pan powiedzieć, że będę widoczna dla każdego obserwatora, który przypadkiem znajdzie się tam, na górze? — spytała oburzona.
— Nie, nie — odpowiedział Hoskins.
Uśmiechnął się. To jest uśmiech dobrotliwy, może trochę protekcjonalny — pomyślała panna Fellowes. Pruderyjna stara panna boi się, że ją ktoś będzie podglądał. No tak, ale nie istniał powód, dla którego ona miałaby się ubierać i rozbierać na oczach obcych.
— Pani prawo do intymności będzie uszanowane, panno Fellowes. Zapewniam panią. Proszę mi zaufać.
Do tego zmierzał. Znowu. „Proszę mi zaufać”. Lubił to wyrażenie. Prawdopodobnie posługiwał się nim rozmowie z każdym. Nie było to zdanie skłaniające do wielkiej ufności. Im częściej go używał, tym mniej ona mu ufała.
— Jeżeli każdy może wejść na ten balkon i zajrzeć do tych pomieszczeń, to nie rozumiem…
— Dostęp do balkonu będzie ściśle ograniczony, ściśle — zapewnił Hoskins. — Będą tam wchodzili tylko technicy, którzy zajmują się zasilaniem. Zostanie pani o tym uprzedzona zawczasu. Czujniki, o których mówiłem, będą prowadziły kontrolę czysto elektroniczną, będą przesyłały dane, z którymi potrafi się obchodzić tylko komputer. Nie zamierzamy pani szpiegować. A więc dzisiaj w nocy zostanie pani z nim, tak? I będzie z nim pani co noc aż do odwołania.
— Dobrze.
— Będzie pani miała czas wolny w ciągu dnia, w godzinach dla pani dogodnych. Omówimy to jutro. Mortenson, Elliott i pani Stratford będą się zmieniać przy chłopcu podczas pani nieobecności. Chłopiec będzie przez cały czas pilnowany. Wszyscy czworo będziecie się przy nim zmieniali. Jest absolutnie konieczne, żeby przebywał bezustannie w polu statycznym i żeby pani zawsze wiedziała, gdzie on jest.
Panna Fellowes z zakłopotaną miną rozejrzała się po domku dla lalek.
— Ale dlaczego to jest konieczne? Czy chłopiec jest taki niebezpieczny?
— To sprawa energii, panno Fellowes. Istnieją prawa zachowania energii, które tu wchodzą w grę. Mogę pani wytłumaczyć, na czym to wszystko polega, ale sądzę, że teraz ma pani na głowie ważniejsze rzeczy. Musi pani tylko pamiętać, że jemu nie wolno wychodzić z tego pomieszczenia. Nigdy. Ani na chwilę. Z żadnego powodu. Nawet gdyby to miało mu uratować życie. Albo pani życie, panno Fellowes. Czy to jasne?
Panna Fellowes uniosła głowę nieco teatralnym ruchem.
— Nie jestem pewna, czy wiem, co to jest prawo zachowania energii, ale rozumiem polecenie, panie doktorze. Chłopiec ma przebywać w swoich pokojach. Najwyraźniej jest po temu dostateczny powód. Może zabrzmi to nieco melodramatycznie, ale jestem gotowa stosować się do tego, nawet gdyby zagrożone było moje życie. Pielęgniarki są przyzwyczajone do uważania swych obowiązków za coś ważniejszego niż własne życie.
— Dobrze. W razie, gdyby pani ktoś potrzebowała, może pani zawsze komunikować się przez interkom. Dobranoc, panno Fellowes.
Po tych słowach dwaj mężczyźni wyszli. Wszyscy inni opuścili to miejsce już wcześniej. Owalne drzwi zamknęły się, a pannie Fellowes wydało się, że słyszy, jak cykają urządzenia elektroniczne.
Była zamknięta. Zamknięta z tym dzikim dzieckiem sprzed czterdziestu tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa.
Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze swoim podopiecznym, który patrzył na nią bojaźliwie. Na spodku było wciąż mleko. Panna Fellowes spróbowała pokazać chłopcu za pomocą gestów, jak ma podnieść ten spodek do ust. Bez skutku. Chłopiec patrzył na nią, ale nie próbował jej naśladować. Więc ona odegrała to bardziej dosłownie — tak jak przedtem: podniosła spodek do twarzy i zaczęła udawać, że zlizuje mleko.
— Teraz ty — powiedziała. — Spróbuj. Chłopiec wciąż się w nią wpatrywał. Drżał.
— To nie jest trudne — zapewniła go. — Pokażę ci jak to zrobić. Daj ręce.
Delikatnie… bardzo delikatnie… położyła dłonie na jego przegubach.
Chłopiec warknął. Ten dźwięk w ustach tak małego dziecka był przerażający. Warknął i wyrwał się. Był zaskakująco silny. Na jego twarzy malowały się wściekłość i strach. Znamię w kształcie błyskawicy odcinało się wyraźnie od świeżo umytej skóry.
Nie tak dawno doktor Hoskins złapał go za przeguby, i pociągnął go za ręce i uniósł. Chłopiec bez wątpienia pamiętał, jak te duże męskie dłonie gwałtownie go chwyciły.
— Nie — powiedziała panna Fellowes tonem jak najłagodniejszym. — Nie chcę ci zrobić krzywdy. Chcę ci tylko pokazać, jak masz trzymać spodek z mlekiem.
Patrzył jej w oczy zalękniony. Był czujny, czekał na jej fałszywy ruch. Panna Fellowes jeszcze raz powoli sięgnęła do jego nadgarstków, ale on pokręcił głową i gwałtownie cofnął ręce.
— W porządku — powiedziała. — Ja potrzymam spodek. A ty go tylko wyliżesz. Nie będziesz przynajmniej schylał się nad podłogę jak małe zwierzątko.
Nalała jeszcze trochę mleka na talerzyk, podniosła go na wysokość ust dziecka i wyciągnęła w jego stronę. I czekała.
Czekała.
Chłopiec zaczął mlaskać i wydawać gardłowe, bulgoczące dźwięki, co oznaczało, że jest głodny. Ale nie ruszył się, nie zbliżył się do spodka.
Podniósł na nią wzrok. Oczy miał ogromne.
Wydał jakiś dźwięk, a jej wydało się, że takiego jeszcze nie słyszała.
Co on mógł znaczyć? „Postaw spodek, ty głupia stara, tak żebym mógł trochę polizać!” Czy to było to?