— No, chłopcze. Wypij, nie schylając się nad podłogę. Wypij jak przyzwoite ludzkie dziecko.
Nie przestawał na nią patrzeć. I znowu mlasnął, trochę smutno.
— Zrób to tak — powiedziała panna Fellowes. Zgięła się w pół i wysunęła głowę. Było to trudne, bo nie miała takich wypukłych, przypominających pysk ust jak on. Było to trudne, ale jej się udało. Zaczęła chłeptać mleko po swojej stronie spodka, trzymając go przed nim. Chłopiec spojrzał na nią poważnie, stojąc po drugiej jego stronie, bardzo blisko niej. Jakie on ma wielkie oczy, pomyślała.
— O tak…
Upiła jeszcze trochę mleka.
Chłopiec ruszył naprzód. Ręce trzymał przyciśnięte do boków, tak że musiała nadal trzymać spodek. Jednak jego język zaczął się wysuwać i wsuwać z powrotem do ust, najpierw ostrożnie, a potem z coraz większym entuzjazmem. Wciąż stojąc, zaczął pić.
Panna Fellowes stopniowo opuszczała spodek w stronę podłogi.
Chłopiec wydał pomruk niezadowolenia i wyciągnął ręce, chcąc go podtrzymać na dawnym poziomie. Panna Fellowes puściła talerzyk i cofnęła ręce. Teraz chłopiec sam trzymał naczynie. I chłeptał z zapałem.
(Wspaniale, dziecko. Świetnie!)
Spodek był pusty. Skończywszy pić, chłopiec wypuścił go z rąk na podłogę. Naczynie rozbiło się na pół tuzina kawałków. Chłopiec podniósł wzrok na pannę Fellowes z wyrazem twarzy oznaczającym z pewnością konsternację, smutek, może nawet przerażenie. Z jego gardła wydobyło się coś w rodzaju skomlenia.
Panna Fellowes uśmiechnęła się.
— To tylko spodek, dziecko. Spodki nie są ważne. Mamy ich mnóstwo. Mamy też mnóstwo mleka.
Stopą odsunęła na bok skorupy. Trzeba je będzie sprzątnąć, bo są ostre. Ale to może na razie poczekać. Wyciągnęła drugi spodek z szafki stanowiącej część wózka z jedzeniem. Pokazała go chłopcu.
Skomlenie ustało. Chłopiec uśmiechnął się do niej.
Tak, to bez wątpienia był uśmiech, pierwszy, jaki u niego widziała od czasu jego przybycia. Uśmiech zaskakująco szeroki — usta chłopca były takie wielkie, sięgały dosłownie od ucha do ucha! Uśmiech szeroki i cudownie promienny, jak blask słońca przedzierający się nagle przez ciemne chmury.
Panna Fellowes odpowiedziała uśmiechem. Niezmiernie ostrożnie wyciągnęła rękę, chcąc go dotknąć, pogłaskać po głowie. Przesuwała dłoń bardzo powoli, tak żeby on mógł śledzić ją przez cały czas wzrokiem i mieć pewność, że nic mu nie grozi.
Chłopiec zadrżał. Ale nie ruszył się z miejsca, tylko patrzył na nią. Udało jej się pogłaskać go po włosach. A potem on cofnął się bojaźliwie jak małe… zwierzątko.
Na tę myśl jej twarz oblała się rumieńcem.
(Przestań. Nie możesz tak o nim myśleć. On nie jest zwierzęciem; to że tak wygląda, nie ma znaczenia. Jest chłopcem, małym chłopcem, przestraszonym małym chłopcem, przestraszonym małym człowiekiem.)
Ale te jego włosy — jakież one były szorstkie. Czuła to przez chwilę, gdy ich dotykała. Jakie były splątane, jakie gęste!
Cóż to za dziwne włosy. Bardzo, bardzo dziwne.
— Muszę ci pokazać, jak się korzysta z toalety — powiedziała. — Czy uważasz, że będziesz mógł się tego nauczyć?
Mówiła spokojnie, łagodnie, wiedząc doskonale, że on nie rozumie jej słów, ale mając nadzieję, że dobrze zareaguje na kojący ton.
Chłopiec znowu zaczął mlaskać. Chciał jeszcze mleka, tak? A może mówił coś innego? Panna Fellowes miała nadzieję, że wszystkie wydawane przez niego dźwięki są nagrywane. Prawdopodobnie tak było, ale mimo to ona postanowiła poprosić o to następnego dnia doktora Hoskinsa. Chciała zbadać mowę chłopca. Chciała nauczyć się jego języka. Gdybyż tylko jej się to udało! Oczywiście jeżeli to był naprawdę język, a nie jakieś instynktowne zwierzęce ciamkania. Panna Fellowes zamierzała też spróbować nauczyć chłopca angielskiego. Na wypadek jednak, gdyby to się okazało niemożliwe, chciała przynajmniej próbować porozumiewać się z nim na jego własną modłę.
Dziwny pomysł — chcieć nauczyć się języka neandertalczyków. Jednak ona w swoim życiu robiła już dziwniejsze rzeczy, by porozumieć się z różnymi trudnymi dziećmi.
— Mogę cię wziąć za rękę? — zapytała. Wyciągnęła swoją, a chłopiec patrzył tak, jakby nigdy w życiu nie widział ręki. Panna Fellowes czekała, nie cofając jej. Chłopiec zmarszczył brwi. Po chwili jego własna dłoń uniosła się niepewnie i drżąc lekko przesunęła się w stronę jej ręki.
— Dobrze — powiedziała panna Fellowes. — Weź mnie za rękę.
Drżąca rączka zbliżyła się na paru centymetrów, ale potem chłopiec stracił odwagę. Cofnął dłoń gwałtownie, jak gdyby z palców panny Fellowes buchał ogień.
— No dobrze — powiedziała panna Fellowes spokojnie — spróbujemy jeszcze raz później. Czy mógłbyś usiąść tutaj?
Poklepała materac na łóżku. Żadnej reakcji.
Pokazała mu gestem, że ma usiąść. Nic. Tylko wpatrujące się w nią oczy. Usiadła sama. Trudno jej to przyszło, bo małe łóżeczko było za niskie. Ale usiadła i poklepała materac obok siebie.
— Tutaj — powiedziała, uśmiechając się do niego swoim najserdeczniejszym, najbardziej dodającym otuchy uśmiechem. — Usiądź obok mnie, dobrze?
Cisza. I wpatrzone w nią oczy. A potem znów seria mlasków i parę gardłowych chrząknięć. Te chrząknięcia to nowe dźwięki — była tego pewna. Wyglądało na to, że chłopiec ma spory zasób słów składających się z mlasków, chrząknięć i bulgotów. To musiał być język. Było to epokowe odkrycie naukowe. Doktor Hoskins mówił, że nikt nie wie, czy neandertalczycy mieli język, czy nie, a ona dowiodła od razu, że mieli.
(Nie, nie dowiodłam tego, skarciła się panna Fellowes surowo. Postawiłam zaledwie hipotezę. Jednak ta hipoteza była przypuszczalnie prawdziwa.)
— Usiądziesz? Nie?
Mlaski. Słuchała, a później spróbowała go naśladować. Ale nie wyszło jej to dobrze. Nie potrafiła tak jak on mlaskać szybko jak karabin maszynowy. Chłopiec spojrzał na nią. Czy był zdziwiony? Czy może rozbawiony? Trudno było się zorientować, co wyrażają jego miny. Ale to, że ona mlaska, wyraźnie go fascynowało. Ona natomiast pomyślała, że mówi w jego języku jakieś okropne słowa. Że wymawia niewymawialne. Z drugiej strony bardzo możliwe, że dźwięki, które wydaje, są dla niego niezrozumiałym bełkotem. Może nawet myślał, że dostała pomieszania zmysłów.
Chłopiec mlasnął i wydał cichy, spokojny, prawie refleksyjny pomruk.
Panna Fellowes odpowiedziała mu mlaśnięciem. Zaczęła też naśladować jego pomruki. Było to łatwiejsze niż naśladowanie mlasków. Chłopiec znowu zaczął się w nią wpatrywać. Wyraz twarzy miał poważny, myślący — taki, jaki przybrałoby dziecko mające do czynienia z dorosłym, który jest niespełna rozumu.
To bez sensu, pomyślała panna Fellowes. Muszę mówić do niego po angielsku. Nie nauczy się niczego, jeżeli wydając te dziwne dźwięki będę naśladowała to, co według mnie jest jego językiem.
— Siadaj — powiedziała do niego tak, jak się mówi do szczeniaka. — Siadaj! Nie? No dobrze. Do toalety? Weź mnie za rękę, a ja ci pokażę, jak jej używać. Znowu nie? Dobrze cię zrozumiałam? No wiesz, nie możesz po prostu narobić na podłogę. Nie żyjemy czterdzieści tysięcy lat przed naszą erą. Nawet jeżeli przyzwyczajony jesteś do wygrzebywania dołka, tutaj nie będziesz mógł tego zrobić. Bo przecież podłoga jest drewniana. Weź mnie za rękę i wejdźmy tam, dobrze? Nie? Trochę później?
Panna Fellowes uświadomiła sobie, że zaczyna paplać bez sensu.