Problem polegał na tym, że odczuwała zmęczenie. Zrobiło się już późno, a ona od wielu godzin była bardzo napięta. To wszystko przypominało jej sen. Przebywała tutaj w jednym z pokojów w tym domku dla lalek i usiłowała wyjaśnić małemu dziecku małpy człekokształtnej z wypukłymi brwiami i wybałuszonymi oczami, jak się pije mleko ze spodka, jak się korzysta z toalety i jak się siedzi na małym łóżeczku, i wydawało jej się, że to nierealne.
Nie, pomyślała surowo. To nie jest dziecko małpy człekokształtnej.
Nigdy go tak nie nazywaj — nawet gdy mówisz do siebie!
— Weźmiesz mnie za rękę? — spytała znowu. Prawie to zrobił. Prawie, ale nie do końca.
Godziny płynęły powoli, a chłopiec nie czynił niemal żadnych postępów. Oczywiste się stało, że w sprawie toalety i łóżka też nie będzie sukcesu. Teraz i on zaczynał okazywać, że jest zmęczony. Ziewał. Oczy miał szkliste, powieki mu opadały. Nagle zwinął się w kłębek, położył się na gołych deskach podłogi i szybkim ruchem wpełznął pod łóżko.
Panna Fellowes uklękła i zajrzała tam. Jego oczy zabłysły, a on sam mlasnął kilka razy.
— W porządku — powiedziała panna Fellowes. — Jeżeli pod tym łóżkiem czujesz się bezpieczniej, śpij tam.
Odczekała chwile, a potem usłyszała spokojne, regularne oddychanie. Jakiż on musi być zmęczony. Znajdował się czterdzieści tysięcy lat od domu, w przedziwnym, obcym miejscu pełnym jaskrawych świateł i twardych podłóg, a także obcych ludzi wyglądających inaczej niż ci, których znał dotychczas, a mimo to był w stanie zwinąć się w kłębek i zasnąć. Panna Fellowes zazdrościła mu tej cudownej zdolności przystosowywania się. Dzieci są takie elastyczne, tak łatwo im przychodzi pogodzić się z najokropniejszym zakłóceniem rytmu życia…
Panna Fellowes zgasiła światło, zamknęła drzwi od sypialni chłopca i położyła się do łóżka przygotowanego dla niej w największym pokoju.
W górze nad jej głową panowały ciemności. Panna Fellowes zbadała je wzrokiem, zastanawiając się, czy na balkonie nie czai się ktoś, kto ją obserwuje. Nie mogła stwierdzić, czy tak jest, czy nie. Wiedziała, że jej podejrzenia nie mają sensu. Zrobiło się przecież późno i na górze na pewno nikt się nie czaił. Jedyne obserwujące ją oczy były oczami elektronicznych czujników. Jednak nie mieć ani odrobiny prywatności…
Prawdopodobnie wszystko filmowano. Prawdopodobnie dokonuje się kompletnej rejestracji wizualnej wszystkiego, co dzieje się w polu statycznym. Nie powinna była brać tej pracy bez uprzedniego sprawdzenia, gdzie będzie musiała mieszkać.
„Proszę mi zaufać”, powiedział jej Hoskins.
No tak. Oczywiście.
Dobrze, dzisiaj jakoś tu przebieduje. Ale jutro oni będą musieli zrobić przynajmniej dach zasłaniający jej pokój. A poza tym, pomyślała, ci głupi mężczyźni będą musieli wstawić do tego pokoju lustro i większą komodę. Będą też musieli urządzić mi łazienkę. Tak, jeżeli mam spędzać tu noce, muszę mieć to wszystko.
Miała trudności z zaśnięciem. Mimo że była zmęczona, leżała z otwartymi oczami, w stanie całkowitego rozbudzenia właściwym tylko tym, którzy są skrajnie wyczerpani. Nasłuchiwała, czy z sąsiedniego pokoju nie dobiegają jakieś dźwięki.
On nie wyjdzie sam, nie może? Nie może?
Ściany były pionowe i bardzo wysokie. Ale co będzie, jeżeli ten dzieciak potrafi się wspinać jak małpa?
Ale po pionowej ścianie, na której nie ma się czego uchwycić? No tak, znowu myślisz o nim jako o małpie!
On nie będzie w stanie wyjść, nie. Miała co do tego prawie absolutną pewność. A zresztą tam, na balkonie są wiecznie aktywne czujniki. One by go z pewnością zauważyły i wszczęły alarm, gdyby w środku nocy zaczął wspinać się i przechodzić z pokoju do pokoju.
Z pewnością.
(Jest tak dużo rzeczy, których nie sprawdziłam, pomyślała panna Fellowes.)
A później, nagle zadała sobie pytanie: Czy on może być niebezpieczny? Czy może mnie zaatakować?
Przypomniała sobie, jak trudno było go wykąpać. Widziała przecież, jak najpierw Hoskins, a potem Elliott zmagali się z nim, chcąc go utrzymać. Taki był mały, a taki silny! No i tak podrapał Elliotta.
Co by się stało, gdyby tu przyszedł i…
Nie, powiedziała sobie, on mnie nie skrzywdzi.
Hoskins z pewnością nie zostawiłby jej tutaj samej, gdyby wiedział, że istnieje jakiekolwiek ryzyko, że… Tak, samej, bo przecież czujniki to nie ludzie… Ale nie, nie ma żadnego ryzyka…
Próbowała śmiać się z własnego strachu. Ten chłopiec miał zaledwie trzy lata, najwyżej cztery. Tak, ale nie zdążyła jeszcze obciąć mu paznokci. Gdyby zaatakował ją podczas snu paznokciami i zębami…
Zaczęła oddychać szybko. To śmieszne, to naprawdę śmieszne, a jednak…
Kręciła się w kółko, nie była w stanie zająć konsekwentnego stanowiska i pozostać przy nim przez dłuższą chwilę. Czy on był niebezpieczną, okropną małpą, czy też przerażonym dzieckiem znajdującym się daleko od bliskich? Jednak nawet przerażone dziecko może człowiekowi zrobić krzywdę, jeżeli uderzy wystarczająco silnie. Panna Fellowes pamiętała parę nieprzyjemnych wydarzeń w szpitalu — dzieci doprowadzone do ostateczności atakowały personel naprawdę gwałtownie i rzeczywiście potrafiły zrobić krzywdę.
Panna Fellowes nie miała odwagi zasnąć. Nie miała odwagi.
Leżała, patrząc w górę i nasłuchując uważnie. Nagle coś usłyszała.
Chłopiec płakał.
Nie krzyczał ze strachu czy złości, nie darł się, nie wrzeszczał. Płakał cicho. Jego płacz był żałosnym szlochaniem samotnego dziecka.
Natychmiast zniknęły wszystkie jej obawy. Po raz pierwszy pomyślała z bólem serca: Biedactwo! Biedne przerażone dziecko!
Oczywiście — to było dziecko. Bo jakie znaczenie miał kształt jego głowy czy to, że jego włosy były szorstkie? Było to dziecko osierocone — w sposób, w jaki nie zostało osierocone żadne inne. Hoskins mówił o tym podczas ich pierwszego spotkania. „Będzie to najbardziej samotne dziecko w całej historii świata” — powiedział. I miał rację. Bo to dziecko nie tylko zostało pozbawione matki i ojca, ono zostało pozbawione całego gatunku, do którego należało. Zostało brutalnie wyrwane z własnego czasu i było jedynym przedstawicielem swego gatunku w obecnym świecie.
Ostatnim. Jedynym.
Panna Fellowes współczuła mu coraz bardziej. A wraz ze współczuciem przyszedł wstyd. Wstydziła się, że była taka niewrażliwa, wstydziła się, że pozwoliła sobie na odczuwanie odrazy i na okazanie irytacji spowodowanej niesfornością chłopca. Jak mogłam być taka okrutna? — zastanawiała się. — Jak mogłam okazać taki brak profesjonalizmu? Przecież to dziecko zostało porwane, a być porwanym jest bardzo źle, a jeszcze gorzej jest być obiektem pogardy ze strony osoby, która ma się człowiekiem opiekować i nauczyć go, jak ma się znaleźć w nowym, przerażającym świecie.
Otuliwszy sobie łydki koszulą nocną — te idiotyczne czujniki, nie mogła przestać o nich myśleć! — panna Fellowes wyszła z łóżka i poszła na palcach do pokoju chłopca.
— Chłopczyku — szepnęła — chłopczyku.
Uklękła i sięgnęła pod łóżko. Ale zaraz przyszła jej do głowy myśl (której się wstydziła, ale która płynęła z jej długoletniego doświadczenia z zaburzonymi dziećmi), że chłopiec może ją ugryźć. Cofnęła rękę. Zmieniła taktykę: zapaliła nocną lampkę i odsunęła łóżko od ściany.
Biedactwo leżało żałośnie skulone w kącie. Leżało z kolanami podciągniętymi pod brodę i patrzyło na nią zalęknione zamglonymi oczami.
Światło było nikłe, dzięki czemu panna Fellowes mogła nie zwracać uwagi na to, że chłopiec jest taki wstrętny, że ma grube rysy i dużą, niekształtną głowę.