Mlaski. Pomruki.
— Wiem, że nie rozumiesz nic z tego, co mówię. Ale prędzej czy później zrozumiesz. Ja chyba nie nauczę się twojego języka, ale jestem pewna, że ty potrafisz nauczyć się mojego.
Wyjęła z szuflady łyżkę i pokazała mu ją.
— Łyżka.
Spojrzał na nią obojętnie, bez zainteresowania.
— Nią sieje. Łyżka.
Panna Fellowes zanurzyła łyżkę w owsiance i podniosła ją sobie do ust. Oczy chłopca otworzyły się szeroko, jego nozdrza rozdęły się, a z gardła wyrwał mu się przeciągły dźwięk, coś w rodzaju bardzo spokojnego skowytu — dźwięk, który zgodnie z przypuszczeniem panny Fellowes wydaje stworzenie głodne i uważające, że inne stworzenie chce mu ukraść śniadanie.
Przy pomocy pantomimy pokazała, jak się wkłada łyżkę do ust, udała, że połyka owsiankę i oblizała sobie wargi ze smakiem. Chłopiec obserwował ją okrągłymi oczami. Wyglądał na nieszczęśliwego i oczywiste było, że nie rozumie.
— Teraz ty spróbuj — powiedziała panna Fellowes. Włożyła owsiankę z powrotem do miski i pokazała mu pustą łyżkę na znak, że nic nie zjadła. Potem jeszcze raz nabrała owsianki i wyciągnęła sztuciec w jego stronę.
Chłopiec cofnął się z przestrachem w oczach, jak gdyby łyżka była jakąś bronią. Jego śniada twarzyczka zmarszczyła się z przerażenia. Wydał dźwięk, który był niezupełnie szlochem i niezupełnie warknięciem.
— Zobacz — powiedziała panna Fellowes. — Łyżka. Owsianka. Usta.
Nie. Mimo że był głodny, nie chciał nic wiedzieć o łyżce. No dobrze, mamy na to czas, pomyślała panna Fellowes. Odłożyła łyżkę.
— Ale musisz trzymać miskę w rękach. Wiesz, jak to się robi. Nie będzie żadnego jedzenia z podłogi.
Podała mu miskę. Spojrzał na nią, a potem na podłogę.
— Trzymaj w rękach.
Mlaski. Pannie Fellowes wydało się, że rozpoznaje w nich znajomy układ dźwięków, ale nie mogła mieć co do tego pewności. Hoskins musi koniecznie nagrać te odgłosy! Zresztą może już je nagrywa.
— W rękach — powtórzyła stanowczo. — O tak. Zrozumiał. Wziął miskę, kciuki wsadził do owsianki.
Podniósł miskę do twarzy. Zrobił to bardzo niezręcznie, upaćkał się okropnie, jednak większa część owsianki dostała się do jego żołądka.
A więc okazało się, że uczy się szybko. Wtedy, kiedy nie paraliżuje go strach. Panna Fellowes pomyślała, że nie będzie już raczej chłeptał z podłogi jak zwierzę.
Obserwowała go uważnie, kiedy jadł. Wyglądał na chłopca zdrowego i silnego. Oczy miał jasne, cerę dobrą, nic nie wskazywało na to, że ma gorączkę albo że jest chory. Jak dotąd zdawał się bardzo dobrze znosić niewygody swej niezwykłej podróży.
Mimo że właściwie nie miała pojęcia, jakie są prawidłowości wzrostu neandertalskich dzieci, panna Fellowes zaczęła teraz przypuszczać, że chłopiec jest prawdopodobnie starszy, niż z początku myślała, że ma raczej cztery lata, a nie trzy. Był mały, to prawda, jednak jego rozwój fizjologiczny wyglądał na dalej posunięty niż u trzyletniego współczesnego jej dziecka. Oczywiście mogło to być częściowo spowodowane warunkami, w których żył, tam, w epoce kamienia. (W epoce kamienia? Tak, oczywiście, neandertalczycy musieli żyć w epoce kamienia. Panna Fellowes była tego prawie pewna. Będzie się musiała jeszcze tyle nauczyć, jeżeli oczywiście znajdzie czas.)
Spróbowała nakłonić go, aby tym razem wypił mleko ze szklanki. Zdawało się, iż szybko przyswoił sobie myśl, że szklankę trzeba trzymać w rękach. Potrzebne mu były do tego obie ręce, jednak większość dzieci w jego wieku trzyma szklankę dwiema rękami. No i szklanka nie wydała mu się taka groźna jak poprzednio łyżka. Miał jednak kłopoty z otworem. Otwór był bowiem za mały na to, żeby włożyć do niego całą głowę. Chłopiec zaczął wyć, wydawał wysoki dźwięk oznaczający frustrację, która zaczynała zamieniać się w złość. Panna Fellowes położyła rękę na jego ręce i zmusiła go, żeby przechylił szklankę, przyciskając usta do krawędzi.
I znowu chłopiec się upaćkał. Ale i tym razem większa część mleka znalazła się w jego żołądku. A panna Fellowes była przyzwyczajona do tego, że dzieci się brudzą.
Toaleta, ku jej zdumieniu i wielkiej uldze, okazała się czymś mniej trudnym. Z początku chłopiec myślał, że miska klozetowa to jakaś fontanna, w której można się taplać. Panna Fellowes obawiała się, ze dzieciak zaraz do niej wejdzie. Powstrzymała go jednak, ustawiła naprzeciwko miski, podciągnęła jego koszulę i chłopiec natychmiast zrozumiał, czego się po nim spodziewa.
Poklepała go po głowie.
— Mądry chłopiec. Grzeczny chłopiec.
A chłopiec uśmiechnął się do niej, czym sprawił jej niebywałą przyjemność.
Miał to być poranek odkryć. Panna Fellowes stwierdzała to z przyjemnością. Odkryć dokonywanych i przez niego, i przez nią. Chłopiec uczył się tego, co trzeba wiedzieć o łyżkach, szklankach i miskach klozetowych. A ona uczyła się tego, co trzeba było wiedzieć o nim. I odkrywała podstawowy pierwiastek ludzki kryjący się pod pokrywką tych jego dziwnych i brzydkich, okropnie brzydkich rysów.
Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech. Chłopiec uśmiechnął się jeszcze raz. Normalnym uśmiechem, uśmiechem dziecka, które się przekonało, że warto się uśmiechać, bo powoduje to przyjemną reakcję ze strony innych.
Ale on nie jest wcale normalnym dzieckiem, przypomniała sobie panna Fellowes. Mając takie złudzenia, popełniałaby poważny błąd.
Jednak kiedy się uśmiecha, pomyślała, jest całkiem znośny. Naprawdę.
4. Badanie
Było przedpołudnie. Panna Fellowes zdążyła wykąpać chłopca, który nie stawiał tym razem takiego oporu, i przyjrzeć się dokładnie, w jakim znajdował się stanie fizycznym. Miał parę siniaków i zadrapań, jakich się można spodziewać u dziecka, które żyło w prymitywnych warunkach. Panna Fellowes zdołała nawet obciąć mu paznokcie u rąk, co wymagało od niej ogromnej cierpliwości. Trzeba go było najpierw udobruchać, śpiewając mu długo jakąś kojącą nerwy piosenkę. Paznokcie u nóg musiały jeszcze poczekać. Żadne z nich bowiem nie wytrzymałoby dzisiaj dalszych tego rodzaju zabiegów.
Panna Fellowes, wykonując swoje czynności, nie zauważyła, kiedy drzwi się otworzyły. Dopiero po jakimś czasie zobaczyła Hoskinsa, który mógł się tam znajdować od kilku minut, i który stanął przed nią w milczeniu z założonymi rękami.
— Czy mogę wejść? — zapytał. Panna Fellowes kiwnęła głową.
— Już pan chyba wszedł, prawda?
— Mam na myśli strefę pracy. Nie odpowiedziała mi pani, kiedy mówiłem do pani przez interkom.
— Byłam zajęta. Może powinien pan mówić głośniej. Ale proszę wejść, proszę!
Kiedy Hoskins wszedł, chłopiec się cofnął. Spojrzał na niego bojaźliwie i wyglądało na to, że ma zamiar czmychnąć do pokoju w głębi. Panna Fellowes uśmiechnęła się i skinęła na niego ręką. Chłopiec nie uciekł, tylko przylgnął do niej, obejmując jej nogę swoimi pałąkowatymi i cienkimi, tak bardzo cienkimi nóżkami.
Na twarzy Hoskinsa pojawił się wyraz niemal czci.
— Zrobiła pani wielkie postępy, panno Fellowes!
— Ciepła owsianka jest w stanie uczynić cuda.
— Wygląda na to, że on już się do pani bardzo przywiązał.
— Wiem, jak robić to, co do mnie należy, panie doktorze. Czy to jest takie zdumiewające?
Hoskins poczerwieniał.
— Nie chciałem powiedzieć…
— Nie, oczywiście, że nie. Rozumiem. Wczoraj, kiedy pan go widział po raz ostatni, chłopiec był małym dzikim zwierzątkiem, a teraz…