Выбрать главу

Nie tylko Hoskinsa, pomyślała panna Fellowes ku własnemu zdziwieniu.

Jacobs obniżył dawkę i przytknął ampułkę do ramienia Timmie’ego. Rozległo się ciche bzyczenie i środek uspokajający zaczął natychmiast działać.

— No dobrze — powiedział lekarz. — Teraz pobierzemy trochę tej jego paleolitycznej krwi i trochę prehistorycznego moczu. A czy ma pani kał, panno Fellowes?

— On się nie wypróżniał, panie doktorze. Przemieszczenie w czasie…

— No więc kiedy to zrobi, niech pani zgarnie trochę z podłogi i da mi znać, dobrze?

— On się załatwia w toalecie, panie doktorze — powiedziała panna Fellowes z oburzeniem.

Jacobs podniósł na nią wzrok. Jego mina wyrażała zaskoczenie i coś, co mogło być gniewem. Ale zaraz się roześmiał.

— Widzę, że gorliwie go pani broni.

— Tak. Bronię go. Czy widzi pan w tym coś złego?

— Chyba nie. No dobrze. Zatem kiedy chłopiec znów pójdzie do toalety, chcę dostać ten kał… oczywiście jeżeli się wypróżni. Przypuszczam, że wody jeszcze po sobie nie spuszcza, co, panno Fellowes?

Tym razem roześmiali się też Elliott i Mortenson. Panna Fellowes nie podzieliła tej ogólnej wesołości.

Wyglądało na to, że Timmie śpi. Był w każdym razie bierny, spokojny, tolerancyjny. Jacobs bez trudu otworzył mu usta i skontrolował uzębienie. Panna Fellowes, która do tej pory nie miała okazji zobaczyć zębów chłopca, patrzyła Jacobsowi przez ramię. Bała się, ze ujrzy straszne zębiska, zębiska jak u małpy człekokształtnej. Tymczasem nie, nie. Jego zęby wcale nie przypominały zębów małpy człekokształtnej. Były dość duże — większe niż u współczesnego dziecka — i wyglądały na mocne, ale kształt miały ładny i rosły równo. Bardzo ładne zęby, naprawdę. I były to zdecydowanie zęby człowieka, a nie przerażające, wystające siekacze czy wielkie wysunięte psie zębiska. Panna Fellowes odetchnęła z ulgą.

Jacobs zamknął chłopcu usta, zajrzał mu do uszu, podniósł powieki. Spojrzał na wnętrza jego dłoni i na stopy, opukał klatkę piersiową, obmacał brzuch, zgiął mu ręce i nogi, zbadał palcami muskuły przedramion i ud.

— On jest jak mała siłownia. Zresztą pani już zdążyła to odkryć. Jest mały jak na swój wiek i raczej chudy, ale nie ma oznak niedożywienia. Kiedy dostaniemy kał, będę miał pojęcie, co on jadał. Teraz mogę przypuszczać, że była to dieta o dużej zawartości protein i nisko skrobiowa, taka, jakiej można się spodziewać u ludzi trudniących się myślistwem i zbieractwem żyjących w surowym klimacie.

— Surowym? — spytała panna Fellowes.

— W epoce lodowcowej — powiedział Jacobs trochę protekcjonalnie. — Neandertalczycy żyli w epoce lodowcowej.

A skąd pan to wie? — pomyślała wojowniczo panna Fellowes. — Był pan tam? Jest pan antropologiem?

Jednak poskromiła język. Doktor Jacobs robił wszystko, żeby ją zdenerwować, ale był teraz jej kolegą i należało pozostawać z nim w dobrych stosunkach. Jeżeli nie z innych powodów, to ze względu na Timmie’ego.

* * *

W połowie badań Timmie zaczął się kręcić i okazywać niepokój, a w jakiś czas później było oczywiste, że środek uspokajający już nie działa. Co oznaczało, że normalna dawka przeznaczona dla zwykłego dziecka mającego taką samą wagę byłaby odpowiednia. Jacobs miał więc rację, a panna Fellowes w swojej nadopiekuńczości popełniła błąd. Timmie pod pewnymi względami bardzo różnił się od współczesnego równolatka, jednak na środek uspokajający zareagował tak, jak zareagowałby jego rówieśnik z dwudziestego pierwszego wieku. Pannie Fellowes, w miarę jak dowiadywała się o nim coraz więcej, wydawał się coraz bardziej ludzki.

Jacobs uporał się ze wszystkim, spakował się i wyszedł, zanim środek uspokajający przestał działać. Przed wyjściem powiedział, że wróci za parę dni, aby zająć się tym, co po wstępnej analizie okaże się odbiegające od normy.

— Czy chce pani, żebyśmy tu zostali? — zapytał Mortenson.

— Nie ma potrzeby. Proszę mnie zostawić samą z chłopcem.

Timmie uspokoił się natychmiast po wyjściu asystentów. Najwyraźniej przyzwyczaił się do towarzystwa panny Fellowes. Inni go denerwowali. Ale z czasem to mu przejdzie, pomyślała panna Fellowes.

— Nie było tak źle, prawda Timmie? Pozaglądał ci trochę tu i tam, trochę cię opukał. Ale widzisz, my musimy dowiedzieć się o tobie bardzo wielu rzeczy.

Chłopiec popatrzył na nią poważnie, nic nie mówiąc.

— Rozumiesz to, prawda, Timmie?

Timmie coś wymruczał: były to dwie sylaby. Ze zdumieniem usłyszała, że zabrzmiało to jak „Timmie”. Czy to możliwe? Czy on znał już swoje imię?

— Powiedz to jeszcze raz! Timmie. Timmie. Chłopiec wymówił jeszcze raz dwie stłumione sylaby.

Tym razem panna Fellowes nie była wcale taka pewna, że mówi „Timmie”. Tę myśl mogła jej podsunąć nadgorliwa wyobraźnia. Jednak warto było jej się trzymać. Wskazała go palcem.

— Timmie to ty. Timmie. Timmie. Timmie. Znowu patrzył na nią w milczeniu.

— A ja jestem…

Wskazała siebie i przez chwilę miała twardy orzech do zgryzienia. Panna Fellowes — to było za trudne do wymówienia. Ale Edith nie brzmiało dobrze. Siostra? Nie, też niedobrze. Trzeba będzie zostać przy pannie Fellowes.

— Ja — panna Fellowes. Ty — Timmie. — Wskazała palcem. — Ja — panna Fellowes. Ty — Timmie.

Powtórzyła to trzy lub cztery razy. Chłopiec nie zareagował.

— Myślisz, że zwariowałam, tak? — zapytała, śmiejąc się z własnej głupoty. — Bo wydaję te niezrozumiałe dźwięki, pokazuję palcem, śpiewam. A tymczasem tobie chyba teraz tylko w głowie lunch. Mam rację, Timmie? Lunch? Jedzenie? Głodny?

Timmie znowu wymówił te dwie sylaby i mlasnął parę razy, jakby chcąc się upewnić, że ona go rozumie.

— Tak, głodny. Czas na jakieś jedzenie o wysokiej zawartości protein i małej ilości skrobi. Na specjały jak z epoki lodowcowej, tak Timmie? No dobrze, zobaczmy, co my tam mamy…

* * *

Doktor Mclntyre z Wydziału Antropologii w Smithsonian przybył wczesnym popołudniem. Hoskins zastosował środek ostrożności w postaci rozmowy przez interkom, podczas której zapytał pannę Fellowes, czy uważa, że chłopiec wytrzyma drugą wizytę następującą tak szybko po poprzedniej. Panna Fellowes spojrzała w drugi koniec pokoju. Timmie pochłonął lunch z wilczym apetytem — wypił całą butlę syntetycznego napoju witaminowego, który zalecił doktor Jacobs, zjadł miskę płatków owsianych na mleku i mały kawałek grzanki. Grzanka była pierwszym stałym pokarmem, jaki panna Fellowes odważyła się mu podać. Teraz siedział na krawędzi łóżka, wyglądał na odprężonego i zadowolonego i uderzał rytmicznie piętami w dolną część materaca. Każdy, kto by na niego spojrzał, uznałby, że jest zwyczajnym małym chłopcem zabawiającym się po lunchu.

— Co ty na to, Timmie? Myślisz, że wytrzymasz następne badanie?

Tak naprawdę to nie spodziewała się od niego odpowiedzi, zresztą jego mlaskania nie wyglądały na odpowiedź. Chłopiec nie patrzył w jej stronę i dalej machał nogami. Mówi do siebie, nie ma co do tego wątpliwości. Ale zdecydowanie jest w dobrym humorze.

— Myślę, że możemy zaryzykować — powiedziała panna Fellowes do Hoskinsa.

— Dobrze. Jak go pani nazywa? „Timmie”? Co to znaczy?

— To jest imię.

— On pani powiedział, jak ma na imię? — zapytał Hoskins tonem osoby, na którą spadł grom z jasnego nieba.