Выбрать главу

— Nie przyjmuję, tylko tak jest — powiedziała panna Fellowes, trochę zirytowana. — On mówi, panie doktorze. W języku neandertalczyków. W tym, co on mówi, zdecydowanie pojawiają się regularności. Próbowałam je wyłowić, a nawet naśladować. Ale na razie bez powodzenia.

— Jakiego rodzaju regularności, panno Fellowes?

— Schematy składające się z mlasków i pomruków.

Zaczynam je rozpoznawać. Jeden taki schemat informuje mnie o tym, że on jest głodny. Drugi oznacza zniecierpliwienie albo niepokój. Jest też taki, który świadczy o strachu. Wiem, że te interpretacje są tylko moje własne, a nie naukowe. Ale przebywam tu z tym chłopcem bez przerwy od chwili jego przybycia i mam doświadczenie w pracy z dziećmi z ograniczoną zdolnością mowy. Słucham bardzo uważnie.

— Tak, jestem tego pewien. — Mclntyre popatrzył na nią sceptycznie. — To jest ważne, panno Fellowes. Czy ktoś nagrywa te jego mlaski i pomruki?

— Mam nadzieję, że tak. Ale nie wiem. (Uświadomiła sobie, że miała o to poprosić doktora Hoskinsa i że zapomniała tego zrobić.)

Timmie znowu coś powiedział, tym razem z inną intonacją, bardziej melodyjnie, prawie płaczliwie.

— Widzi pan, panie doktorze? To nie przypomina niczego, co powiedział przedtem. Myślę, że chce się znowu pobawić pana włosami.

— Ale pani się tylko tego domyśla, tak?

— Oczywiście. Nie mówię jeszcze płynnie językiem neandertalczyków. Ale proszę zobaczyć, on wyciąga do pana rękę tak jak przedtem.

Nie wyglądało na to, że Mclntyre chce, żeby chłopiec znowu szarpnął go za włosy. Uśmiechnął się i wyciągnął palec do Timmie’ego, ale chłopca to nie zainteresowało. Powiedział im o tym przy pomocy serii mlasków przeplecionych trzema nie znanymi wysokimi dźwiękami, które były na wpół warknięciami, na wpół skomleniem.

— Chyba ma pani rację, panno Fellowes! — powiedział Mclntyre, podnosząc głos. Wyglądał na podekscytowanego. — To rzeczywiście brzmi jak język! Zdecydowanie tak. Jak pani myśli, w jakim on jest wieku?

— Gdzieś pomiędzy trzecim a czwartym rokiem życia.

Bliżej czwartego, tak myślę. Nie ma co się dziwić, że potrafi tak dobrze mówić. Czterolatki dobrze mówią, panie doktorze. Jeżeli pan ma własne dzieci…

— Mam. Prawie trzyletnią córkę, która ma sporo do powiedzenia. Ale ten chłopiec jest dzieckiem neandertalskim.

— A jakie to ma znaczenie? Czy nie uważa pan, że neandertalskie dziecko w jego wieku powinno umieć mówić?

— W obecnym stanie wiedzy, panno Fellowes, nie mamy podstaw przypuszczać, że jakikolwiek neandertalczyk w jakimkolwiek wieku potrafił posługiwać się językiem, tak jak my rozumiemy to pojecie. Dlatego właśnie dźwięki, które wydaje to dziecko, są tak ważne z punktu widzenia wiedzy na temat człowieka prehistorycznego. Jeżeli są mową, jeżeli są to uporządkowane schematy dźwiękowe z wyraźną strukturą gramatyczną…

— Ależ oczywiście! — wybuchnęła panna Fellowes. — Mowa to coś, co odróżnia człowieka od zwierząt, prawda? Jeżeli uważa pan, że potrafi mi pan chociaż na moment wmówić, że ten chłopiec nie jest człowiekiem, to…

— Oczywiście, panno Fellowes, neandertalczycy byli ludźmi. Jestem ostatnim człowiekiem, który by temu zaprzeczał. Ale to nie znaczy, że posługiwali się językiem.

— Co? Jak mogli być ludźmi, nie potrafiąc mówić? Mclntyre westchnął ciężko. To westchnienie dawało przesadnie wyraźnie do zrozumienia, że rozmowa z nią wymaga od niego dużo cierpliwości. Panna Fellowes pojęła to z całkowitą jasnością. Całe życie w pracy miała do czynienia z ludźmi, którzy uważali, że ona wie mniej od nich, bo jest „tylko” pielęgniarką. Przeważnie ludzie ci się mylili, przynajmniej w szpitalu. Lecz tutaj panna Fellowes nie znajdowała się na terenie szpitala. Jeżeli chodziło o neandertalczyków, jej wiedza była praktycznie żadna, podczas gdy ten jasnowłosy mężczyzna był specjalistą w tej dziedzinie. Przybrała więc minę oznaczającą głębokie zainteresowanie.

— Panno Fellowes — zaczął Mclntyre tonem wykładowcy — aby móc mówić, potrzebna jest nie tylko pewna doza inteligenci, lecz także fizyczna zdolność do wytwarzania złożonych dźwięków. Psy są dość inteligentne i mają znaczny zasób słów. Ale jest różnica miedzy tym, że się wie, co znaczy „siad” i „przynieś”, a tym, że jest się zdolnym do wypowiedzenia tych słów i żaden pies od zarania dziejów nigdy nie wypowiedział nic oprócz „hau”. Z pewnością wie pani, że szympansy i goryle też można nauczyć dość sprawnego porozumiewania się przy pomocy znaków i gestów. Ale szympansy i goryle, podobnie jak psy, nie są w stanie wypowiadać słów. Nie mają po prostu potrzebnego do tego anatomicznego wyposażenia.

— Nie zdawałam sobie z tego sprawy.

— Ludzka mowa to zjawisko bardzo złożone — powiedział Mclntyre i dotknął swojego gardła. — Kluczem do niej jest mała kostka w kształcie litery U zwana gnykową, znajdująca się u nasady języka. Kontroluje jedenaście drobnych mięśni, które poruszają językiem i dolną szczęką i które powodują rozszerzanie się i zwężanie krtani przy wymawianiu samogłosek i spółgłosek. Małpy człekokształtne nie mają kości gnykowej. Dlatego potrafią tylko pomrukiwać i ryczeć.

— A papugi i szpaki? Potrafią wymawiać słowa. Czy chce pan powiedzieć, że kość gnykową wyewoluowała u nich, a u szympansów nie?

— Ptaki takie jak papugi i szpaki naśladują po prostu dźwięki wytwarzane przez ludzi. Posługują się przy tym zupełnie innymi tworami anatomicznymi. Ale to naśladowanie dźwięków nie może być uważane za mowę. Ptaki nie rozumieją słów. Nie mają pojęcia, co mówią. To jest jak playback, one tylko powtarzają to, co słyszą.

— W porządku. A neandertalczycy… czy oni nie mają kości gnykowej? Jeżeli są uważani za ludzi, to muszą ją mieć.

— Nie byliśmy pewni, czy ją mają — powiedział Mclntyre. — Musi pani pamiętać, że po pierwsze całkowita liczba szkieletów neandertalskich odkrytych od roku tysiąc osiemset pięćdziesiątego szóstego, kiedy to po raz pierwszy natknięto się na jeden z nich, nie sięga dwustu. Z wielu ocalały tylko fragmenty. Sporo też jest poważnie uszkodzonych. A po drugie kość gnykowa jest bardzo mała. Na dodatek nie jest połączona z żadnymi innymi kośćmi, tylko z mięśniami krtani. Kiedy ciało ulega rozkładowi, kość gnykowa odpada i może z łatwością zostać oddzielona od reszty szkieletu. Spośród wszystkich zbadanych neandertalskich szkieletów tylko jeden, podkreślam jeden, miał na miejscu kość gnykowa.

— Jeżeli jeden ją miał, to musiały mieć wszystkie! Mclntyre kiwnął głową.

— To bardzo prawdopodobne. Jednak nigdy nie widzieliśmy krtani neandertalczyka. Tkanki miękkie oczywiście nie zachowują się. Dlatego nie wiemy, do czego u neandertalczyków służyła kość gnykowa. W każdym razie nie mieliśmy sposobu, żeby się upewnić, czy neandertalczycy rzeczywiście potrafili mówić. Możemy tylko powiedzieć, że anatomia narządów mowy była u nich prawdopodobnie taka sama jak u współczesnych nam ludzi. Prawdopodobnie. Ale nie wiadomo, czy były na takim poziomie rozwoju, który umożliwiał im wymawianie i rozumienie słów, nie wiadomo także, czy mózg był dostatecznie rozwinięty, żeby poradzić sobie z mową…

Timmie znowu mlaskał i pomrukiwał.

— Proszę go posłuchać — powiedziała z tryumfującą miną panna Fellowes. — Oto odpowiedź na pańskie pytania! On ma doskonały język i bardzo dobrze nim mówi. A niedługo, panie doktorze, będzie też mówił po angielsku. Jestem tego pewna. Wtedy nie będzie pan musiał zastanawiać się, czy neandertalczycy potrafili mówić.