— Czy pani sądzi, panno Fellowes, że on coś mówi? A nie po prostu wydaje dźwięki, chcąc się cieszyć własnym głosem?
— A cóż innego miałby robić, jak nie mówić, panie doktorze? Doktor Mclntyre pytał mnie o to samo wczoraj, kiedy usłyszał, jak Timmie mówi. Jak można wątpić w to, że chłopiec posługuje się jeżykiem! I to bardzo skomplikowanym!
— Doktor Mclntyre jest bardzo konserwatywny. Nie lubi wyciągać pochopnych wniosków.
— Ja też tego nie lubię. Ale to jest prawdziwy jeżyk, albo ja nie posługuję się językiem.
— Miejmy nadzieję, że tak jest, panno Fellowes. Miejmy nadzieję. Jeżeli nie uda nam się wypracować jakiegoś sposobu porozumiewania się z Timmiem, fakt, że go tu sprowadziliśmy, straci w znacznym stopniu na wartości. Bo chcemy, żeby Timmie opowiedział nam o świecie, z którego pochodzi. Żeby opowiedział nam o nim jak najwięcej.
— On to zrobi, panie doktorze. Albo we własnym języku, albo w naszym. Uważam, że nauczy się naszego, zanim my dowiemy się czegokolwiek o jego własnym.
— Być może ma pani rację, panno Fellowes. Czas pokaże. Czas pokaże.
Hoskins przykucnął, tak że jego twarz znalazła się na jednym poziomie z twarzą Timmie’ego i położył rozczapierzone dłonie na żebrach chłopca. Timmie zachował spokój. Po chwili panna Fellowes uświadomiła sobie, że Hoskins bardzo delikatnie łaskocze dziecko, zataczając małe kręgi koniuszkami palców w sposób, który wiele mówił o jego wiedzy o tym, jak należy obchodzić się z małymi chłopcami. Timmie’emu podobało się to łaskotanie.
— Jaki z niego krzepki malec — powiedział Hoskins. — Jest naprawdę silny… Więc masz zamiar nauczyć się angielskiego, tak, Timmie? A potem podyktujesz nam książkę o życiu w epoce paleolitu i każdy będzie chciał ją przeczytać. Książka stanie się wielkim bestsellerem, a nam zacznie się zwracać zainwestowana suma, co Timmie? Co? Będzie tak? — Hoskins podniósł wzrok na pannę Fellowes. — Bardzo wiele zależy od tego chłopca, naprawdę. Nie muszę pani chyba tego mówić. To nie tylko kwestia pieniędzy, to kwestia całej naszej zawodowej przyszłości.
— Tak. Wyobrażam sobie.
Hoskins potargał lekko gęste, niesforne włosy Timmie’ego, poklepał chłopca i wstał.
— Od lat pracujemy z maleńkim budżetem, pozyskując niewielkie sumy, kiedy tylko się da. Nie ma pani pojęcia, jakim kosztem energetycznym utrzymuje się pole statyczne. Na parę minut jego działania potrzeba tyle energii, ile na zasilenie całego miasta przez kilka dni. A koszt energii to tylko jedna przyczyna naszego zadłużenia. Ze dwanaście razy byliśmy bliscy pójścia pod powierzchnię. Żeby się uratować, musieliśmy postawić wszystko na jedną kartę. Trzeba się było zdecydować: wszystko albo nic. Ale Timmie nas uratował. Dzięki niemu wypłyniemy. Jesteśmy uratowani, panno Fellowes, jesteśmy uratowani!
— Mnie się zdaje, że sprowadzenie żywego dinozaura już powinno wystarczyć. Dzięki niemu powinniście byli pozbyć się kłopotów, panie doktorze.
— My też tak uważaliśmy. Ale nasz dinozaur jakoś nie przyciągnął uwagi publiczności.
— Dinozaur nie przyciągnął uwagi publiczności? Hoskins roześmiał się.
— Gdybyśmy sprowadzili dorosłego, wyrośniętego brontozaura albo ryczącego tyranozaura, czy coś w tym rodzaju… Ale my zmagaliśmy się z problemem ograniczenia wagi, związano nam zupełnie ręce. Nie chodzi o to, że nie potrafilibyśmy opanować tyranozaura, gdybyśmy byli w stanie go tu przetransportować… Muszę pewnego dnia oprowadzić panią po całym terenie i pokazać pani naszego dinozaura.
— Tak, musi pan to zrobić.
— On jest śliczny.
— Śliczny? Dinozaur śliczny?
— Zobaczy pani. Tak. To śliczny mały dinozaurek. Ale ludzie niestety nie entuzjazmują się ślicznymi małymi dinozaurkami. „Jakie to ciekawe”, mówili, „ci naukowcy sprowadzili żywego dinozaura z czasów prehistorycznych.” j Ale później obejrzeli go w telewizji i uznali, że wcale nie jest j interesujący. Chyba dlatego, żenię był dwa razy wyższy od domu i nie zionął ogniem. A neandertalski chłopiec] prawdziwa prehistoryczna istota ludzka, istota, która dość, dziwnie wygląda, ale z którą każdy może się identyfikować i której może współczuć, to będzie nasz ratunek. Słyszysz, Timmie? Jesteś naszym ratunkiem. Gdyby to się nie udało — Hoskins mówił dalej do panny Fellowes — to byłoby po nas. Nie ma co do tego wątpliwości. Byłoby po całej naszej firmie.
— Rozumiem.
— Ale teraz już wszystko jest z nami w porządku. Wkrótce będziemy mieli mnóstwo pieniędzy. Obiecano nam je z najróżniejszych stron. To wszystko jest wspaniałe, panno Fellowes. Jeżeli potrafimy utrzymać Timmie’ego w dobrym zdrowiu, sprawić, żeby był szczęśliwy i być może nauczyć go mówić trochę po angielsku, tak żeby na przykład potrafił powiedzieć: „Cześć, tu Timmie z epoki kamienia…”
— Czy coś w tym rodzaju — odezwała się panna Fellowes lodowatym tonem.
— Tak, czy coś w tym rodzaju. Ma być zdrowy i szczęśliwy… to jest klucz do wszystkiego. Jeżeli coś mu się stanie, będziemy skończeni, tak, panno Fellowes, skończeni. A to oznacza, że pani jest centralną postacią w całej naszej operacji. Zdaje pani sobie z tego sprawę? Polegamy na pani, wierzymy, że stworzy pani naszemu chłopcu przyjazne, sprzyjające mu środowisko. Pani słowo będzie dla nas prawem. Timmie dostanie wszystko, czego będzie potrzebował. Miała pani najzupełniejszą racje, nie pozwalając wczoraj wejść tutaj przedstawicielom mediów. Za wcześnie na to, żeby dziennikarze się na niego rzucali.
— Dziękuję za uznanie.
— Ale oczywiście rozumie pani, że chcemy zorganizować konferencję prasową tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. W interesie wszystkich leży jak najszybsze zmaksymalizowanie wartości reklamowej naszego przedsięwzięcia…
Nagle Hoskins wydał się pannie Fellowes znów o wiele mniej dobrotliwy i sympatyczny. Stał się ponownie spiętym urzędnikiem, który mówi: „Proszę mi zaufać” wtedy, kiedy jego słowa są najmniej warte zaufania.
Usłyszawszy jego argumentację, panna Fellowes zapytała chłodno:
— Czy to oznacza, że chce pan ich tu sprowadzić dziś po południu?
— No, gdyby pani uważała, że chłopiec jest gotowy do…
— Nie uważam tak. Jeszcze nie. Hoskins zwilżył wargi.
— Pani słowo jest prawem. Proszę nam powiedzieć, kiedy przyjdzie na to czas.
— Nie omieszkam.
— To znaczy… czy mogłaby pani teraz w przybliżeniu określić, kiedy to będzie? Może jutro? A może pojutrze?
— Wstrzymajmy się z tym jeszcze, panie doktorze. Dobrze? Ja po prostu nie chcę jeszcze narażać Timmie’ego na taki stres. On ciągle, że tak powiem, łapie oddech, stara się stanąć na nogach… niech pan wybierze metaforę, która panu odpowiada. Po tym wstępnym okresie, kiedy był taki spanikowany, dobrze sobie radzi. Ale w każdej chwili może wrócić do tamtego stanu, może stać się dzikim, przerażonymi dzieckiem, które pan widział tamtego wieczora. Nawet doktor Mclntyre po pewnym czasie wyprowadził go wczoraj z równowagi. Hoskins wyglądał na zmartwionego.
— Nie możemy z tym zwlekać w nieskończoność.
— To nie będzie w nieskończoność. Jeszcze parę dni. Dwa, trzy, cztery. Niech mi pan pozwoli ocenić, kiedy ( nastąpi właściwy moment, dobrze, panie doktorze? Moje słowo jest prawem?
— Pani słowo jest prawem — zgodził się Hoskins, niezbyt zadowolony.
Milczał przez chwilę, a potem powiedział:
— Nie wychodziła pani z pola statycznego od tamtego pierwszego wieczora, prawda panno Fellowes? Nie wychodziła pani ani na chwilę.