— Nie! — oburzyła się. — Ja znam swoje obowiązki, panie doktorze i jeżeli pan sądzi…
— No, no, panno Fellowes — uśmiechnął się, podnosząc rękę. — Ja niczego pani nie zarzucam. Staram się tylko dać pani do zrozumienia, że nie mamy zamiaru więzić tu pani z chłopcem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i przez siedem dni w tygodniu. Zdaję sobie sprawę, że przez kilka pierwszych krytycznych dni powinna pani być tu przez cały czas. Powiedziałem to podczas naszej pierwszej rozmowy, powiedziałem, że, przynajmniej początkowo, będzie pani dyżurowała bez przerwy. Wydaje się jednak, że Timmie teraz bardzo dobrze się przystosowuje. Więc pani będzie mogła mieć czas wolny na rekreację i odpoczynek. Najpierw przez parę godzin może panią zastąpić pani Stratford, a później być może będzie pani mogła mieć wolne całe popołudnie.
— Będzie, jak pan zarządzi.
— Nie brzmi to zbyt entuzjastycznie. Nie miałem pojęcia, że jest pani taką pracoholiczką, panno Fellowes.
— To nie jest właściwe słowo. Ja po prostu… no Timmie’emu w tej sytuacji tak łatwo zrobić przykrość. Chłopiec jest zdezorientowany, wyizolowany, znajduje się daleko od domu, tak bardzo potrzebuje miłości i ochrony… zanim zdąży się pogodzić z tym, co mu się przytrafiło. Nie chciałam go opuścić nawet na moment.
— Bardzo się to pani chwali. Ale teraz, kiedy najtrudniejsze chwile minęły, musi pani zacząć stąd wychodzić, robić sobie chociaż krótkie przerwy.
— Jeżeli pan tak sobie życzy, panie doktorze.
— Myślę, że tak będzie najlepiej. To dla pani własnego dobra, panno Fellowes. Ma pani prawo trochę odpocząć. A ja nie chcę, żeby Timmie stał się całkowicie od pani uzależniony, żeby się przyzwyczaił do pani bezustannej obecności. Nie wiadomo jak silną więź może wytworzyć taka stała opieka, jeżeli dłużej potrwa. A potem, jeżeli tak się zdarzy, że pani będzie musiała opuścić pole statyczne, Timmie może sobie z tym nie poradzić. Taka sytuacja może się okazać nie całkiem zdrowa. Rozumie mnie pani?
Panna Fellowes kiwnęła głową.
— Ma pan rację.
— No to dobrze. Czy chce pani zrobić mały eksperyment? Poprosimy tutaj panią Stratford i pozwolimy jej opiekować się Timmiem przez parę godzin, a ja tymczasem oprowadzę panią po pozostałych częściach laboratorium.
— No…
— Nie podoba się pani ten pomysł, tak? Proszę posłuchać, zaopatrzymy was w urządzenie alarmowe. Jeżeli pani Stratford będzie miała najmniejsze trudności, pani wróci do niego w pięć minut, zgoda? Proszę mi zaufać.
— W porządku — powiedziała panna Fellowes z mniejszą niż poprzednio niechęcią.
Musiała przyznać, że rozumowanie Hoskinsa jest słuszne. Przeprowadziła już Timmie’ego przez dwa pierwsze dni, a teraz dobrze by sprawdzić, czy chłopiec jest zdolny wytrzymać przez krótki czas bez niej.
— Chcę spróbować — dodała. — Niech mnie pan zaprowadzi do swojego dinozaura.
— Pokażę pani wszystko — odrzekł Hoskins. — Zwierzęta, rośliny i minerały.
Spojrzał na zegarek.
— Przypuśćmy, że dam pani… no… dziewięćdziesiąt minut na zakończenie czynności, w trakcie których tu panią zastałem, i na poinstruowanie pani Stratford, na co ma zwracać szczególną uwagę. Potem zjawię się tutaj, żeby panią zabrać na ten obchód.
Panna Fellowes zastanawiała się przez chwilę.
— Myślę, że lepiej będzie, jeżeli da mi pan dwie godziny.
— Dwie godziny? Dobrze. Wrócę punktualnie o jedenastej. A więc do zobaczenia. Nie ma pani co do tego zastrzeżeń, prawda?
Panna Fellowes uśmiechnęła się radośnie.
— „Właściwie to się cieszę na tę wycieczkę. Możesz się beze mnie obejść przez jakiś czas, prawda, Timmie?
Chłopiec mlasnął kilka razy.
— Widzi pan, panie doktorze? On wie, kiedy mu zadaję pytanie i odpowiada, nawet jeżeli nie wie, co naprawdę do niego mówię. W tej główce mieści się prawdziwa inteligencja.
— Jestem tego pewien — powiedział Hoskins. A potem kiwnął głową, uśmiechnął się i wyszedł. Panna Fellowes złapała się na tym, że wykonując swoje poranne obowiązki, nuci coś sobie. Prawdą było to, co powiedziała: cieszyła się na myśl o wyjściu na pewien czas spod kopuły. Bardzo lubiła zajmować się Timmiem, ale nawet ona potrzebowała odpoczynku.
A może to myśl że spędzi trochę czasu w towarzystwie Hoskinsa wprawiała ją w taki dobry nastrój?
Nie, naprawdę — to śmieszne. Wiedziała, że to śmieszne. A jednak to było prawie jak… prawie jak randka.
On ma małe dziecko, powiedziała sobie jeszcze raz bardzo surowo. Co oznacza, że prawie na pewno ma żonę. Młodą i ładną.
A mimo to panna Fellowes zdjęła uniform pielęgniarski i włożyła sukienkę. Miała ją na sobie, kiedy Hoskins zjawił się o jedenastej. Była to oczywiście sukienka o klasycznym kroju. Panna Fellowes innych nie nosiła. Mimo to jednak od lat nie czuła się tak kobieco.
Hoskins pochwalił jej wygląd w sposób stateczny i oficjalny, a ona przyjęła komplement z równie oficjalną gracją. To naprawdę doskonały wstęp, powiedziała sobie. Ale zaraz potem pojawiła się nieubłagana myśclass="underline" Wstęp? Do czego?
Pożegnała się z Timmiem i zapewniła go, że wróci niedługo. Upewniła się, że pani Stretford wie, co i kiedy dać mu na lunch. Przyszło jej do głowy, że młoda pomocnica nie wygląda na zbyt pewną siebie, kiedy ma zostać z chłopcem sama. Ale zaraz potem pani Stratford napomknęła, że Mortenson będzie w pobliżu i pomoże jej, jeżeli Timmie zacznie sprawiać kłopoty. Panna Fellowes zrozumiała, że ona bardziej się martwi o to, czy nie będzie musiała stoczyć z chłopcem walki niż o to, czy chłopcu nie stanie się pod jej opieką coś złego. Może trzeba ją przenieść do innych obowiązków, pomyślała panna Fellowes. W tej chwili jednak nie było wyboru: musiała zostawić Timmie’ego z tą kobietą. Będzie miała w torebce urządzenie alarmowe, a ono w razie czego wezwie ją natychmiast.
Wyszli. Timmie zaskowyczał cicho. Czy dawał w ten sposób wyraz swemu zaskoczeniu? Czy rozpaczy?
— Nie martw się, Timmie! Ja wrócę! Wrócę na pewno! Trzeba było dokonać tego przełomu, pomyślała. Im wcześniej, tym lepiej — dla chłopca i dla niej.
Hoskins poprowadził ją w górę przez labirynt źle oświetlonych korytarzy, dźwięczących echem sklepionych krypt i ponurych klatek schodowych, którymi szli tego pierwszego wieczoru, kiedy przybył Timmie. Ten wieczór wydawał pannie Fellowes się tak odległy, że przypominał bardziej sen niż wydarzenie mające miejsce na jawie. Na chwilę wyszli z budynku. Mrużyli oczy, chroniąc je przed jasnym blaskiem złotego południa. A potem weszli do kolejnego ponurego, przypominającego stodołę gmachu, bardzo podobnego do tego, w którym znajdowały się pomieszczenia dla Timmie’ego.
— To jest nasze stare laboratorium — poinformował ją Hoskins. — Tutaj wszystko się zaczęło.
I znowu sprawdzanie tożsamości, i znowu klekoczące schody, zatęchłe przejścia, przerażające przepaściste krypty. Aż w końcu znaleźli się w samym sercu strefy, w której odbywały się badania. Krzątanina była tu bardzo ożywiona. Mężczyźni i kobiety w fartuchach kręcili się tam i z powrotem, nosili sterty sprawozdań, dokumentów, przenosili moduły komputerowe w postaci kostek. Hoskins witał się z wieloma pracownikami, zwracając się do nich po imieniu, a oni odpowiadali mu tym samym. Pannę Fellowes drażniła ta poufałość.
To nie jest szpital, powiedziała sobie. Ci ludzie po prostu tutaj pracują. A to różnica.
— Zwierzęta, rośliny, minerały — powiedział Hoskins. — Dokładnie tak jak obiecałem. Zwierzęta znajdują się tutaj. Są to nasze najefektowniejsze eksponaty. Jeżeli nie brać pod uwagę Timmie’ego, oczywiście.