Doktor Adamewski wskazał najbliższą kopułę pola statycznego. Panna Fellowes skierowała wzrok w tamtą stronę. Zobaczyła jedynie mały szary stół laboratoryjny. Leżał na nim całkiem niepozorny odłamek skały. Obok niego stały jakieś fiolki, w których, jak się domyśliła, były odczynniki.
— Wciąż jeszcze mam mnóstwo do zrobienia. Muszę sprawdzić…
— Panie doktorze — przerwał mu technik — pan profesor Adamewski wiedział od początku, że ten okaz chalkopirytu może tu być tylko przez dwa tygodnie. Termin upływa dzisiaj.
— Dwa tygodnie! — wybuchnął Adamewski. — A kto jest w stanie z góry powiedzieć, ile czasu zajmą badania? Czy Roentgen odkrył działanie promieni X w dwa tygodnie? Czy Rutherford rozwiązał problem jądra atomowego w dwa tygodnie? Czy…
— Jednak na ten eksperyment przeznaczono dwa tygodnie — powiedział technik. — Pan profesor o tym wiedział.
— No to co z tego? Nie byłem w stanie zagwarantować, że zdołam skończyć pracę tak szybko. Nie potrafię przewidywać przyszłości, panie doktorze. Dwa, trzy czy cztery tygodnie… to nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby rozwiązać problem, zgodzi się pan chyba ze mną?
— Panie profesorze — powiedział Hoskins — problem polega na tym, że istnieją pewne ograniczenia. Posiadamy określoną liczbę kopuł pola statycznego, a nieograniczoną ilość pracy do wykonania. Dlatego musimy udostępniać kopuły różnym osobom po kolei. Ten odłamek chalkopirytu musi wrócić tam, skąd przybył. Na tę komorę czeka długa kolejka ludzi.
— No to niech im pan ją udostępni — powiedział Adamewski zapalczywie. — A ja zabiorę stąd okaz i skończę pracę u siebie na uniwersytecie. Zaraz potem zwrócę go panu.
— Wie pan, że to niemożliwe.
— Też coś! Przecież tu chodzi o kawałek chalkopirytu! O trzykilogramowy odłamek skały nie mający żadnej wartości handlowej! Dlaczego nie mogę go wziąć?
— Nie możemy sobie pozwolić na tak wielkie wydatkowanie energii! — odrzekł Hoskins. — Wie pan o tym. To dla pana nic nowego i bardzo proszę, niech pan nie udaje, że jest inaczej.
— Chodzi o to, panie doktorze — powiedział technik — ze pan profesor usiłował zabrać odłamek wbrew przepisom i że ja omal nie wyłączyłem pola statycznego w tej kopule w chwili, kiedy był w środku, bo nie wiedziałem, ze on tam jest.
Nastąpiła chwila lodowatej ciszy. Następnie Hoskins zwrócił się do uczonego tonem zimnym i oficjalnym:
— Czy to prawda, panie profesorze? Adamewski zmieszał się.
— Nie widziałem niczego złego w…
— Niczego złego? Niczego złego?
Hoskins pokręcił głową. Wydawało się, że z dużym trudem powstrzymuje gniew.
W zasięgu jego ręki, na zewnątrz komory zawierającej okaz minerału profesora Adamewskiego tkwiła dźwignia z czerwoną rączką. Od tej dźwigni — przez ścianę i prosto do komory — biegła nylonowa linka. Hoskins bez wahania podniósł rękę i szarpnął dźwignię.
Panna Fellowes wstrzymała oddech, widząc, że wokół odłamka skały zabłysło jaskrawe światło, otaczając go na ułamek sekundy oślepiającą czerwono-zieloną aureolą. Zanim zdążyła zamknąć porażone tym światłem oczy, światło zniknęło. Zniknął też odłamek skalny. Po prostu zniknął. Na szarym stole laboratoryjnym nie było teraz niczego. Adamewski, wściekły i sfrustrowany, zaczaj ciężko sapać.
— Co pan zro…
— Może pan opróżnić swoją kabinę, panie profesorze — przerwał mu szorstko Hoskins. — Pana zezwolenie na prowadzenie badań w polu statycznym jest od tej chwili unieważnione na zawsze.
— Zaraz, zaraz. Nie może pan…
— Przykro mi, ale mogę, panie profesorze. I zrobiłem to. Złamał pan jeden z naszych najsurowszych zakazów.
— Zwrócę się do Międzynarodowego Stowarzyszenia…
— Może się pan zwracać do kogo pan chce — powiedział Hoskins. — W takim wypadku jak ten moja decyzja jest nieodwołalna. Przekona się pan.
Odwrócił się powolnym ruchem od wciąż protestującego profesora i stanął twarzą do panny Fellowes. Panna Fellowes obserwowała cały ten epizod ze wzrastającym zakłopotaniem. Miała nadzieję, że odezwie się jej alarmowy brzęczyk i dzięki temu będzie mogła się stąd oddalić, by przestać być świadkiem tej nieprzyjemnej sceny.
Twarz Hoskinsa była blada z gniewu.
— Przykro mi, panno Fellowes, że musieliśmy przerwać nasz obchód z powodu tak nieprzyjemnego incydentu. Jednak czasami takie działania okazują się konieczne. Jeżeli jest jeszcze coś, co chciałaby pani tutaj zobaczyć… jeżeli ma pani jeszcze jakieś pytania…
— Sądzę, że widziałam dosyć, panie doktorze. Może powinnam już wrócić do Timmie’ego.
— Ale jest pani poza kopułą dopiero…
— Uważam jednak, że powinnam…
Hoskins przez chwilę poruszał bezgłośnie wargami. Zdawało się, że formułuje jakąś prośbę. W końcu powiedział:
— No więc niech sprawdzi pani, co się dzieje z Timmiem. I jeżeli wszystko jest w porządku, może da sobie pani trochę więcej wolnego. Chciałbym zaprosić panią na lunch.
Znalazłszy się w kafeterii, weszli do małej niszy przeznaczonej dla wyższych urzędników. Hoskins pozdrawiał siedzących naokoło ludzi i przedstawiał pannę Fellowes z zupełną swobodą, natomiast ona czuła, że ogarnia ja wręcz chorobliwa nieśmiałość.
Co oni myślą, widząc nas razem? — zastanawiała się, czyniąc rozpaczliwe próby, żeby wyglądać jak osoba odbywająca spotkanie służbowe. Żałowała teraz, że zdjęła uniform pielęgniarki i przebrała się w sukienkę. Uniform był dla niej rodzajem pancerza. Pozwalał mierzyć się ze światem nie w roli indywidualnej osoby, lecz w roli kogoś pełniącego określoną funkcję.
Jedzenie w kafeterii nie było wymyślne. Sałatki, kanapki, talerze owoców, okrągłe bułeczki — to było prawie wszystko, co tu podawano. Zresztą ona nie jadała wystawnych posiłków, zwłaszcza w środku dnia. Przez lata pracy w szpitalu nie tylko przyzwyczaiła się do potraw podawanych w kafeteriach, ale nawet je polubiła. Wybrała kilka niewyszukanych rzeczy i postawiła je na tacy: sałatkę z sałaty, truskawek i plasterków pomarańczy, kilka kawałków żytniego chleba, małą flaszkę maślanki.
Kiedy już usiedli, zapytała:
— Czy często miewa pan takie kłopoty, panie doktorze? To znaczy takie jak z tym profesorem.
— Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz — odrzekł. — Oczywiście ciągle muszę mówić ludziom, żeby nie wynosili okazów, kiedy czas przeznaczony na ich badania dobiegnie końca. Ale po raz pierwszy ktoś usiłował naprawdę to zrobić.
— A to by spowodowało ogromne kłopoty z… no… z równowagą potencjału temporalnego, tak?
— Właśnie — powiedział Hoskins zadowolony, że użyła prawidłowego określenia. — Oczywiście próbowaliśmy brać takie możliwości pod uwagę. Wypadki się zdarzają i dlatego posiadamy specjalne źródła energii mające kompensować jej odpływ spowodowany przypadkowymi usunięciami obiektów z pola statycznego. Ale to nie znaczy, że życzymy sobie, żeby wystarczający na rok zasób energii został zużyty w ciągu sekundy. Nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Gdyby tak się stało, to chcąc zrekompensować koszty, musielibyśmy zredukować fundusze na działalność przez kilka miesięcy. A na dodatek profesor znajdowałby się w kopule w momencie wyłączenia tej części pola statycznego.
— I co by się z nim stało?
— No więc… eksperymentowaliśmy z obiektami nieożywionymi i z myszami, jeżeli już o to chodzi, i okazało się, że wszystko, co było w kopule w chwili wyłączenia, znikało.