Выбрать главу

A jednak w oczach niezaprzeczalnie tliła się inteligencja, a poza tym te oczy miały jakiś wyraz. Jaki? Tragiczny? Wyrażały cierpienie? Ból?

Neandertalczyk patrzył w dal. Wyglądało to tak, jakby spoglądał poprzez tysiąclecia i patrzył na świat, w którym nie istniał już nikt do niego podobny, nikt oprócz jednego małego chłopca, który tak naprawdę nie miał w tym świecie czego szukać.

— Jak on wygląda, Timmie? Poznajesz go? Czy on wygląda tak, jak naprawdę wyglądali twoi ziomkowie?

Timmie mlasnął kilka razy. Spojrzał na książkę bez widocznego zainteresowania.

Panna Fellowes postukala palcem w obrazek. A potem, chcąc skierować na niego uwagę Timmie’ego, wzięła chłopca za rękę.

Timmie nie zrozumiał. Wydawało się, że obrazek nic dla niego nie znaczy.

Przesunął dłonią po stronie bez zainteresowania, tak jakby gładkość papieru była jedyną rzeczą, która zwróciła jego uwagę. Następnie odwinął dolny róg strony i zaczął go powoli ciągnąć, oddzierając kartkę od grzbietu.

— Nie! — krzyknęła panna Fellowes i pospiesznym ruchem szarpnęła go za rękę, a potem dała mu w nią klapsa.

Był to lekki klaps, jednak oczywiste było, że wyraża on naganę.

Timmie spojrzał na nią z wściekłością. Oczy płonęły gniewem. Zawarczał okropnie i jego dłoń upodobniła się do łapy ze szponami. Sięgnął ponownie po książkę.

Panna Fellowes usunęła ją poza zasięg jego ręki.

Timmie opadł na kolana i warknął. Było to przerażające warczenie — głęboki i dziwny dźwięk, któremu towarzyszyło wywrócenie oczu w górę, cofnięcie warg i obnażenie zębów w strasznym grymasie wściekłości.

— Och Timmie, Timmie.

Do oczu panny Fellowes napłynęły łzy; poczuła, że jest zrozpaczona, przerażona, poczuła, że przegrała. Tarza się po podłodze i warczy jak dzikie zwierzątko, pomyślała. Warczy na nią tak, jakby chciał skoczyć i rozszarpać jej gardło. Zamierza się na nią łapami, tak jak zamierzał się na książkę, chcąc wydrzeć kartkę.

— Och Timmie.

Zaraz jednak panna Fellowes opanowała się. Nie należało tak reagować na zachowanie dziecka. Czego się spodziewała? Chłopiec miał najwyżej cztery lata i pochodził z jakiejś prymitywnej kultury plemiennej. Nigdy w życiu nie widział książki. Czy miał na tę książkę patrzeć z podziwem i szacunkiem i dziękować jej, pannie Fellowes, za to, że udostępniła jego żądnemu wiedzy umysłowi to cenne źródło informacji?

Nawet współczesne czterolatki pochodzące z przyzwoitych, wykształconych rodzin — przypomniała sobie — wyrywają kartki z książek. A czasem też warczą i okazują, złość kiedy człowiek da im po łapach. Nikt nie uważa ich za dzikie bestie tylko dlatego, że robią takie rzeczy. Nie, w tym wieku to o niczym nie świadczy. Timmie też nie jest bestią, jest po prostu małym chłopcem, małym chłopcem pochodzącym z dzikiego plemienia. Więźniem w świecie, którego nie jest w stanie zrozumieć.

Panna Fellowes odłożyła książki, które dał jej Mclntyre, do jednej z zamykanych szafek. Kiedy wróciła do drugiego pokoju, przekonała się. że Timmie jest znowu spokojny, że bawi się swoją zabawką, tak jakby nie zaszło nic niezwykłego.

Jej serce wezbrało miłością do chłopca. Zapragnęła błagać go o przebaczenie, że jeszcze raz i to z tak błahego powodu w niego zwątpiła zwątpią. Ale co by to dało? On nie byłby w stanie jej zrozumieć.

Istniał jednak inny sposób.

— Chyba czas na owsiankę, prawda Timmie?

6. Udostępnienie

Później tego samego dnia pojawił się w domku dla lalek Mclntyre, który chciał odbyć drugą wizytę u Timmie’ego.

— Dziękuję za książki, panie doktorze — powiedziała panna Fellowes, gdy wszedł. — Zapewniam pana, że bardzo dokładnie je przeczytałam.

Mclntyre uśmiechnął się swoim niezbyt promiennym uśmiechem.

— Miło mi, że w czymś pani mogłem pomóc, panno Fellowes.

— Ale ja pragnę wiedzieć więcej. Mam zamiar jeszcze poczytać, ale skoro pan tu jest, chciałabym pana zapytać…

Paleoantropolog uśmiechnął się po raz drugi, jeszcze mniej promiennie. Oczywiste było, że bardzo pragnie zacząć już swoją sesję z neandertalskim dzieckiem i że nie ma ochoty z tym zwlekać tylko dlatego, iż pielęgniarka chce usłyszeć odpowiedzi na swoje nieważne pytania. Jednak po przykrym incydencie, jaki miał miejsce podczas poprzedniej wizyty, panna Fellowes była zdecydowana nie dopuścić do tego, żeby Mclntyre doprowadził Timmie’ego do łez swoją naukową dociekliwością. Ta sesja miała się odbywać powoli, w tempie, które ona sama narzuci, albo nie miała się odbyć wcale. Jej słowo miało być prawem — tak powiedział Hoskins, a ona przyjęła to wyrażenie za swoje własne.

— Jeżeli mogę pani pomóc, panno Fellowes… Czy jest coś, czego nie mogła pani znaleźć w książkach?

— Istnieje pewne pytanie… główne pytanie, które mnie nurtuje od czasu, gdy zaczęłam pracować z Timmiem. Wszyscy zgadzamy się, że neandertalczycy byli ludźmi. Ja usiłuję się dowiedzieć, do jakiego stopnia nimi byli. Jak bardzo są nam bliscy, jakie są podobieństwa, a jakie różnice. Nie mam na myśli różnic fizycznych, bo te są oczywiste, a poza tym przestudiowałam teksty, które mi pan przysłał. Mnie chodzi o różnice kulturowe. O różnice stopnia inteligencji. Chodzi mi o rzeczy, które naprawdę decydują o tym, czy ktoś jest człowiekiem, czy nie.

— Hm, są dokładnie te rzeczy, których ja się będę usiłował dowiedzieć. Mam zamiar poddać Timmie’ego testom, których celem jest wykazanie…

— Rozumiem. Ale proszę mi najpierw powiedzieć, co j u ż na ten temat wiadomo.

Mclntyre skrzywił się ze złością. Przeczesał sobie dłonią ładne, lśniące, złote włosy.

— Co dokładnie chce pani wiedzieć?

— Dowiedziałam się dzisiaj, że dwie różne rasy… rasa neandertalska i rasa ludzi takich jak my i nam współcześni… czy można nazywać je rasami, czy to poprawne?… Otóż dowiedziałam się, że w epoce lodowcowej te rasy żyły obok siebie w Europie i na Bliskim Wschodzie przez jakieś sto tysięcy lat.

— „Rasy” to nie jest właściwe słowo, panno Fellowes. Poszczególne rasy ludzkie, tak jak je rozumiemy dzisiaj, są o wiele bardziej spokrewnione ze sobą niż my z neandertalczykami. „Podgatunek” — to byłoby właściwe słowo. Należałoby go używać, mówiąc o nas i o neandertalczykach.

Oni należeli do podgatunku Homo sapiens neanderthalensis, a my jesteśmy zaklasyfikowani jako Homo sapiens sapiens.

— W porządku. Ale te podgatunki żyły obok siebie, tak?

— Wszystko wskazuje na to, że tak, przynajmniej na pewnych obszarach. To znaczy w okolicach cieplejszych. Bo zimniejsze rejony neandertalczycy mieli prawdopodobnie wyłącznie dla siebie, gdyż byli lepiej przystosowani do warunków w nich panujących. Oczywiście mówimy o bardzo małej populagi, o rozproszonych grupach. Jest możliwe, że niektóre plemiona neandertalczyków żyły przez całe wieki, nie spotykając ani razu Homo sapiens sapiens. Z drugiej strony, w pewnych okolicach neandertalczycy i przedstawiciele Homo sapiens sapiens mogli być bardzo bliskimi sąsiadami, zwłaszcza wtedy, gdy epoka lodowcowa zbliżała się do końca i większa część Europy mogła już być zamieszkiwana przez naszych przodków.

— Więc uważa pan, że neandertalczycy w żadnym wypadku nie byli naszymi przodkami.

— O nie. Oni tworzyli odrębną grupę, oddzielną gałąź ewolucyjną. Tak przynajmniej uważają prawie wszyscy uczeni. Byli nam na tyle bliscy, że mogli się krzyżować z Homo sapiens sapiens. Istnieją pewne skamieniałe dowody na to, że to się zdarzało. Ale przeważnie trzymali się swoich, zachowywali własną pulę genetyczną i w bardzo małym stopniu przyczyniali się do powstawania mieszanki genetycznej, jaką jest współczesny nam człowiek.