— W takim razie chcę ograniczyć czas trwania publicznego występu do pięciu minut — powiedziała panna Fellowes.
— Oni prosili o piętnaście.
— A niech sobie proszą nawet o półtora dnia. Pięć minut to wszystko, na co się mogę zgodzić.
— Dziesięć — powiedział z widoczna determinacją.
— No dobrze, dziesięć to ostateczne granica. Mniej, jeżeli u chłopca pojawią się jakiekolwiek oznaki zmęczenia.
— Pani dobrze wie, że takie oznaki się pojawią — stwierdził Hoskins. — Nie mogę pozwolić, żeby jego zawodzenie było sygnałem do wyrzucenia dziennikarzy.
— Ja nie mówię o zawodzeniu, panie doktorze. Ja mówię o oznakach histerii, o poważnych reakcjach psychosomatycznych zagrażających potencjalnie życiu, o reakcjach na wtargnięcie w jego przestrzeń życiową. Pamięta pan, jak chłopiec szalał tego wieczoru, kiedy tu przybył?
— Wtedy był śmiertelnie przerażony.
— A pan myśli, że kamery telewizyjne nakierowane na jego twarz go nie przerażą? I jaskrawo świecące, gorące reflektory? I kupa wygadanych obcych, którzy będą do niego coś wrzeszczeli?
— Ależ panno Fellowes…
— Ilu dziennikarzy ma pan zamiar tu wpuścić? Hoskins policzył ich w myśli.
— Najprawdopodobniej będzie ich ze dwunastu.
— Trzech.
— Panno Fellowes!
— Kopuła jest mała. Jest to azyl Timmie’ego. Jeżeli pozwoli pan na inwazję ogromnego stada… pawianów…
— To będą dziennikarze zajmujący się sprawami nauki, tacy jak Candide Deveney.
— Dobrze. Trzech.
— Naprawdę postanowiła pani być nieznośna.
— Ja odpowiadam za dziecko. Płaci mi pan za opiekowanie się nim, a ja mam zamiar spełniać swoje obowiązki. Jeżeli zbyt trudno ze mną pracować, może pan zawsze dać mi wymówienie.
Te słowa wyrwały jej się niespodziewanie. Panna Fellowes poczuła nagle, że jest przerażona. Co będzie, jeżeli Hoskins weźmie to poważnie? Co będzie, jeżeli ją zwolni i zatrudni przy Timmiem jedną z odrzuconych kandydatek? Bo takie kandydatki przecież na pewno istniały.
Ale myśl o zwolnieniu jej z pracy była dla Hoskinsa tak samo przerażająca jak dla niej.
— Nie chcę tego robić, panno Fellowes. Wie pani o tym bardzo dobrze.
— No to niech mnie pan posłucha. Pojęcie kooperacji nie jest wam obce, prawda? Niech pańscy ukochani dziennikarze wybiorą spośród siebie trzech reprezentantów, którzy przyjdą tu, żeby zobaczyć Timmie’ego. Albo raczej żeby stać przed wejściem do kopuły, podczas gdy ja im go będę pokazywała. Mogą się potem podzielić informacjami z. resztą. Proszę im powiedzieć, że jeżeli ich będzie więcej niż trzech, zdrowie i równowaga psychiczna chłopca zostaną zagrożone.
— A może by tak czterech, co?
— Trzech.
— Oni się wściekną, jeżeli im powiem…
— Trzech.
Hoskins popatrzył na nią przeciągle. A potem zaczął się śmiać.
— W porządku, panno Fellowes. Wygrała pani. Trzech dziennikarzy. Ale będą go mogli oglądać przez dziesięć minut. Powiem im, że zażalenia mają kierować do opiekunki Timmie’ego, a nie do mnie.
Przedstawiciele prasy pojawili się w parę godzin później. Dwóch dżentelmenów — John Underhill z Timesa i Stan Washington z Ogólnoświatowej Telewizji Informacyjnej, oraz dama — Margaret Annę Crawford z Agencji Reutera.
Panna Fellowes trzymała Timmie’ego w ramionach, stojąc na skraju pola statycznego, a on przytulił się do niej gwałtownie, kiedy zobaczył skierowane na siebie kamery i usłyszał, jak dziennikarze wykrzykują swoje życzenia przez otwarte drzwi. Panna Fellowes starała się jak mogła, obracała Timmie’ego to w tę, to w tamtą stronę, żeby dziennikarze zobaczyli jego twarz i głowę pod różnymi kątami.
— Czy to jest chłopiec, czy dziewczynka? — spytała kobieta z Agencji Reutera.
— Chłopiec — powiedziała szorstko panna Fellowes.
— Wygląda prawie jak człowiek — stwierdził Underhill z Timesa.
— On jest człowiekiem.
— Nam powiedziano, że to neandertalczyk. Jeżeli pani mówi nam teraz, że to człowiek…
— Zapewniam państwa — rozległ się nagle głos Hoskinsa — że nie popełniono tu żadnego oszustwa. To dziecko to autentyczny Homo sapiens neanderthalensis.
— A Homo sapiens neanderthalensis — dodała dobitnie panna Fellowes — jest formą Homo sapiens. Ten chłopiec jest człowiekiem tak samo jak państwo i jak ja.
— Ma jednak małpią twarz — stwierdził Washington z telewizji. — Małpolud, oto, co przed sobą mamy. Jak on się zachowuje, siostro? Jak małpa?
— Zachowuje się dokładnie tak jak każdy mały chłopiec — powiedziała oschle panna Fellowes, czując, że ogarnia ją coraz bardziej wojowniczy nastrój.
Timmie kręcił się niespokojnie w jej ramionach. Mlaskał cicho, co świadczyło o tym, że jest przestraszony.
— On pod żadnym względem nie jest małpoludem. Rysy jego twarzy są rysami typowymi dla neandertalskiej gałęzi gatunku ludzkiego. Jego zachowanie jest zachowaniem zupełnie normalnego ludzkiego dziecka. Wtedy, kiedy nie boi się bandy hałaśliwych obcych, jest inteligentny i wrażliwy. Ma na imię Timothy… Timmie… i błędem jest uważać go za…
— Timothy? — zapytał dziennikarz z Timesa. — Jakie znaczenie ma to, że się go tak nazywa?
Panna Fellowes poczerwieniała.
— Nie ma to żadnego specjalnego znaczenia. To po prostu jego imię.
— Miał je wypisane na rękawie, kiedy tu przybył? — zapytał Washington z Globe-Net Cable News.
— Ja mu nadałam to imię.
— Timmie małpolud — skonstatował Washington. Cała trójka dziennikarzy roześmiała się. Panna Fellowes poczuła, że gniew wzbiera w niej tak, że za chwilę nie będzie w stanie go opanować.
— Niech go pani postawi na podłodze, dobrze? — powiedziała kobieta z Agengi Reutera. — Zobaczymy, jak chodzi.
— Dziecko jest za bardzo przestraszone — odparła panna Fellowes, zastanawiając się, czy ci ludzie przypuszczają, że Timmie będzie chodził po pokoju, ciągnąc za sobą sięgające ziemi ręce. — Stanowczo za bardzo. Czy państwo tego nie widzą? Czy to nie jest oczywiste?
I rzeczywiście Timmie oddychał coraz szybciej, mobilizując energię przed wybuchnięciem płaczem. A potem rozległ się jego przeraźliwy krzyk. Timmie krzyczał, pomrukiwał, mlaskał. Trwało to bez końca. Panna Fellowes czuła, że chłopiec drży. Ten śmiech, te gorące reflektory, ten zaporowy ogień pytań — chłopiec był przerażony.
— Panno Fellowes… panno Fellowes…
— Ani jednego pytania więcej — odpaliła. — Konferencja skończona.
Odwróciła się szybko, trzymając mocno Timmie’ego w objęciach i skierowała się do pokoju w głębi. Idąc w tamtą stronę, minęła Hoskinsa. Wyglądał na skonsternowanego i spiętego, ale kiwnął krótko głową i uśmiechnął się do niej z aprobatą.