Выбрать главу

Panna Fellowes postanowiła spróbować inaczej.

— Timmie — ty. Ty — Timmie — powiedziała, pokazując go palcem.

Popatrzył na palec, ale nie odezwał się ani słowem.

— Chodzić.

— Jeść.

— Śmiać się.

— Ja — panna Fellowes. Ty — Timmie. Znowu żadnej reakcji.

To beznadziejne, pomyślała z goryczą. Beznadziejne, beznadziejne, beznadziejne.

— Mówić?

— Pić?

— Jeść?

— Śmiać się?

— Jeść — powiedział nagle Timmie.

Panna Fellowes była tak zdumiona, że omal nie upuściła talerza z przygotowanym przed chwilą jedzeniem.

— Powiedz to jeszcze raz!

— Jeść.

Ten sam dźwięk. Niezbyt wyraźny. Bardziej to przypominało „Jeee”. W obydwu przypadkach nie udało jej się usłyszeć końcowych spółgłosek. Ale był to właściwy dźwięk we właściwym kontekście.

Panna Fellowes wyciągnęła talerz w stronę dziecka. Talerz był za wysoko. Chłopiec nie mógł do niego dosięgnąć.

— Jeee! — powiedział znowu, bardziej ponaglająco.

— Jeść? — spytała. — Chcesz jeść?

— Jeee! — powtórzył naprawdę już zniecierpliwiony.

— Proszę — odrzekła panna Fellowes. — Jeść, tak Timmie, jeść. Jedz! Jedz!

— Jeee — powiedział zadowolony, chwycił widelec i rzucił się z zapałem na jedzenie.

— Dobre było? — zapytała go panna Fellowes po posiłku. — Smakował ci lunch?

Ale wymagała od niego zbyt wiele. Wiedziała o tym, lecz nie miała zamiaru rezygnować. Wymówił jedno słowo, wymówi i inne. Musi je wymówić.

Wskazała go palcem.

— Timmie.

— Mmm — mmm — powiedział.

Czy w ten sposób wymawiał „Timmie”?

— Czy Timmie chce jeszcze jeść? Jeść?

Wskazała palcem najpierw na niego, potem na swoje usta i poruszyła, udając, że je. Popatrzył na nią i nic nie powiedział. No bo dlaczego miałby coś mówić? Nie był już głodny. Ale wiedział, że jest Timmiem. Prawda?

— Timmie — powiedziała znowu panna Fellowes i wskazała go palcem.

— Mmm — mmm — odparł i poklepał się po klatce piersiowej.

Nie mogła się mylić. Poczuła, że jest oszołomiona i że wzbiera w niej nagle jakieś silne uczucie. Co to jest? — pomyślała. Duma? Radość? Zdumienie? I jedno, i drugie, i trzecie. Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zaleje się łzami.

A potem podbiegła do interkomu.

— Panie doktorze! Proszę tu przyjść, dobrze? I proszę posłać po doktora Mclntyre’a!

* * *

— Jeszcze raz Bruce Mannheim przy telefonie, panie doktorze.

Hoskins popatrzył na słuchawkę jak na jadowitego węża. Mannheim dzwonił do niego po raz trzeci w ciągu niecałych dwóch tygodni. Hoskins usiłował jednak mówić jowialnym tonem.

— Ach tak. Miło mi pana słyszeć!

— Chciałem tylko panu powiedzieć, że omówiłem naszą ostatnią bardzo przyjemną rozmowę z zespołem moich doradców.

— Tak? — powiedział Hoskins już nie tak jowialnie. Nie uważał, że ta rozmowa była taka przyjemna. Jego zdaniem Mannheim okazał się podczas niej wścibski, nachalny i zachowywał się wręcz oburzająco.

— Poinformowałem moich doradców, że odpowiedział pan na moje wstępne pytania w sposób absolutnie zadowalający.

— Miło mi to słyszeć.

— Ogólnie biorąc, obecnie jesteśmy zdania, że w tej chwili nie powinniśmy podejmować żadnych kroków w sprawie neandertalskiego chłopca. Ale po zakończeniu badań nad całą kwestią będziemy musieli zacząć dokładnie śledzić sytuację. W przyszłym tygodniu zadzwonię do pana i podam panu dalszą listę warunków do spełnienia. Uważam, że dobrze będzie pana o tych warunkach poinformować.

— Ach tak — powiedział Hoskins. — Dziękuję bardzo za to, że mnie pan o tym zawiadomił.

Zamknął oczy i postarał się oddychać spokojnie.

Dziękuję bardzo, panie Mannheim. Jakie to miłe z pana strony, że pozwala nam pan na razie kontynuować pracę. To znaczy do czasu zakończenia badań nad całą kwestią. Dziękuję. Bardzo dziękuję. Bardzo uprzejmie dziękuję.

* * *

Dzień, w którym Timmie wypowiedział pierwsze słowa po angielsku, był dla panny Fellowes wprost cudowny. Ale zaraz potem nastąpiły inne dni — o wiele mniej cudowne.

Problem polegał na tym, że Timmie nie był takim sobie małym chłopcem oddanym jej pod opiekę. Timmie był okazem przeznaczonym do badań i naukowcy z całego świata walczyli między sobą o przywilej badania go. Doktor Jacobs i doktor Mclntyre stanowili tylko grzywę fali, byli pierwszą zapowiedzią powodzi, która miała nastąpić.

Obaj oczywiście wciąż przychodzili. Byli szczęściarzami, bo wzięli Timmie’ego na pierwszy ogień i do tej pory mieli do niego dostęp, gdyż ich pozycja była pozycją uczonych prowadzących prace o priorytetowym znaczeniu. Zdawali sobie jednak sprawę, że nie mają na niego monopolu. Pod drzwiami znajdowała się horda antropologów, specjalistów od fizjologii, historyków kultury i przedstawicieli tuzina innych dyscyplin i wszyscy pukali, chcąc wejść do środka. I każdy z nich miał dla chłopca swój rozkład zajęć.

Fakt, że Timmie potrafił mówić po angielsku, powodował, że podchodzili do swoich zadań z tym większym zapałem. Niektórzy z nich zachowywali się tak, jakby chcieli po prostu usiąść z chłopcem i zacząć zadawać mu pytania na temat życia w epoce paleolitu.

— Na jakie gatunki zwierząt polowało twoje plemię?

— Jakie były wierzenia religijne twojego plemienia?

— Czy migrowaliście wraz z nastaniem określonych pór roku?

— Czy plemiona prowadziły wojny?

— Czy była wojna między twoim podgatunkiem a innymi podgatunkami?

Timmie był dla nich jedynym dostępnym źródłem informacji. W ich głowach kłębiły się pytania, na które tylko on mógł odpowiedzieć. Powiedz nam, powiedz, powiedz, powiedz! Chcemy wiedzieć wszystko, co można wiedzieć o twoim plemieniu i jego…

strukturach pokrewieństwa…

zwierzętach totemicznych…

grupach językowych…

pojęciach astronomicznych…

umiejętnościach technicznych…

Ale oczywiście żadnemu z nich nie udało się zadać Timmie’emu ani jednego z tych fascynujących i ważnych pytań, gdyż jego znajomość angielskiego, aczkolwiek z każdym dniem lepsza, ciągle ograniczała się do fraz takich jak: „Teraz Timmie jeść” czy „Pan teraz wyjść”.

A poza tym jedyną osobą, która tak naprawdę rozumiała jego słowa, była panna Fellowes. Dla innych, nawet dla tych, którzy widywali go prawie codziennie, wymawiane przez niego dźwięki zaledwie przypominały coś, co może mieć znaczenie. Najwyraźniej przypuszczenia dotyczące zdolności neandertalczyków do posługiwania się mową były słuszne, przynajmniej częściowo: neandertalczycy posiadali intelektualną zdolność do posługiwania się nią, ich anatomia też pozwalała na wypowiadanie zrozumiałych słów, jednak ich języki i krtanie nie były w stanie wytworzyć dźwięków używanych w językach współczesnych. Timmie w każdym razie nie dawał sobie z tym rady. Zrozumienie tego, co usiłował powiedzieć, wymagało dużego wysiłku nawet od panny Fellowes.

Było to frustrujące dla wszystkich — dla Timmie’ego, dla panny Fellowes, a zwłaszcza dla uczonych, którzy bardzo chcieli zadawać chłopcu pytania. Wzmagało to też u Timmie’ego bolesne poczucie izolacji, bo nawet teraz, kiedy zaczynał się uczyć porozumiewać się z tymi, co go więzili — tak, tak, oni go więżą, myślała panna Fellowes — przekazywanie najprostszych pojęć jedynej osobie, która go potrafiła przynajmniej częściowo zrozumieć, przychodziło mu z wielkim wysiłkiem.