Jakiż on musi być samotny! — myślała panna Fellowes.
I jak onieśmielająco i przerażająco musi działać na niego cały ten wiecznie otaczający go zgiełk!
Panna Fellowes robiła, co było w jej mocy, żeby chłopaka ochronić. Nie mogła i nie chciała przyjąć do wiadomości faktu, że to, w co została zamieszana, jest po prostu eksperymentem naukowym. Oczywiście to był eksperyment naukowy, ale w jego centrum znajdowało się małe, nieszczęśliwe dziecko i panna Fellowes nie miała zamiaru pozwolić na to, żeby to dziecko było traktowane wyłącznie jako obiekt eksperymentu.
Specjaliści od fizjologii stosowali dla niego jakieś szczególne diety. A panna Fellowes kupowała dla niego zabawki. Uczeni zadręczali ją, prosząc o próbki krwi, zdjęcia rentgenowskie, a nawet próbki włosów Timmie’ego. A ona uczyła go piosenek i wierszyków. Oni przeprowadzali szczegółowe badania dotyczące odruchów i koordynacji ruchów, ostrości jego wzroku, słuchu, intuicyjnie objawiającej się inteligencji. A ona pocieszała go po tych badaniach, trzymając go w ramionach i głaszcząc, dopóki się nie uspokoił.
Oni żądali, żeby Timmie coraz dłużej znajdował się w ich rękach. A ona upierała się przy tym, żeby ich przesłuchania były ściśle ograniczone w czasie.
Przeważnie — chociaż nie zawsze — ona zwyciężała. Uczeni odwiedzający Timmie’ego bez wątpienia uważali ją za potwora, za kogoś, kto przeszkadza w badaniach, za kobietę upartą i zachowującą się irracjonalnie. Panna Fellowes się tym nie przejmowała. Niech sobie myślą co chcą, ją obchodzi tylko dobro Timmie’ego, a nie ich interesy.
Uczonym, który najbardziej przypominał jej sprzymierzeńca, był Hoskins. Odwiedzał domek dla lalek właściwie codziennie. Dla panny Fellowes było oczywiste, że jej zwierzchnik chętnie korzysta z każdej okazji pozwalającej mu oderwać się od swej coraz trudniejszej funkcji dyrektora instytutu i że ma stosunek emocjonalny do dziecka, które spowodowało całe to zamieszanie. Równocześnie wydawało jej się, że Hoskins lubi z nią rozmawiać.
Dowiedziała się już o nim kilku rzeczy. Wynalazł metodę analizy odbić przenikającego przeszłość promienia mezonowego, był jednym z wynalazców metody ustanawiania pola statycznego, jego często chłodny, bardzo rzeczowy sposób bycia był jedynie sposobem na ukrycie łagodnej natury, którą jego współpracownicy czasami wykorzystywali, no i, tak, oczywiście: był żonaty, i był zdecydowanie szczęśliwym mężem.)
Pewnego dnia Hoskins wszedł do kopuły dokładnie w chwili, kiedy panna Fellowes z trudem hamowała furię.
Ten dzień był złym dniem, tak, był bardzo zły. Pojawiła się nowa grupa fizjologów z Kalifornii, którzy chcieli przeprowadzić całą serię kolejnych badań. Chcieli je przeprowadzić natychmiast. Chodziło o postawę Timmie’ego i budowę jego miednicy. Do zbadania chłopca fizjologowie używali całego zestawu różnych zimnych metalowych prętów. Popychali go przy tym i przyciskali pręty do jego ciała. Timmie nie był w odpowiednim do tego nastroju. Panna Fellowes, patrząc na uczonych manipulujących nim jak zwierzęciem laboratoryjnym, poczuła, że miałaby ochotę ich zabić.
— Dosyć! — krzyknęła w końcu. — Proszę wyjść! Popatrzyli na nią zdumieni.
— Powiedziałam: proszę wyjść! Sesja skończona! Chłopiec jest zmęczony. Wykręcacie mu nogi, naciągacie kręgosłup. Nie widzicie, że płacze? Proszę wyjść!
— Ależ panno Fellowes…
Zaczęła zbierać ich instrumenty. Pospiesznie odebrali je od niej. Wskazała im drzwi. Pomrukując coś do siebie, wyszli.
Patrzyła za nimi z furią. Wyjrzała przez otwarte drzwi, zastanawiając się, kto następny tu wtargnie, a Timmie stał tymczasem za nią i szlochał. W chwilę później zdała sobie sprawę, że w pomieszczeniu jest Hoskins.
— Czy jest jakiś problem? — spytał. Spojrzała na niego z wściekłością.
— Oczywiście, że jest!
Odwróciła się do Timmie’ego i przywołała go gestem, a on podbiegł do niej i przytulił się, oplatając nogami jej nogę. Usłyszała, że chłopiec mruczy coś bardzo cicho, me rozróżniała jednak słów. Przytuliła go mocniej.
— On nie wygląda na szczęśliwego — powiedział Hoskins poważnie.
— A pan byłby szczęśliwy na jego miejscu? Oni są tu teraz codziennie. Pobierają krew, robią swoje badania. Trzeba było widzieć, co z nim wyrabiali przed chwilą. Usiłowali się przekonać, w jaki sposób jego nogi są przymocowane do ciała… tak to w każdym razie wyglądało. Zmieniono mu także dietę. Tym syntetycznym jedzeniem, którym Jacobs każe go żywić od poniedziałku, nie nakarmiłabym nawet świni.
— Doktor Jacobs mówi, że to go wzmocni, że pozwoli mu wytrzymać…
— Wytrzymać c o? Dodatkowe badania?
— Musi pani pamiętać, panno Fellowes, że głównym celem tego eksperymentu jest dowiedzenie się tyle, ile można o…
— Ja o tym pamiętam, panie doktorze. A pan powinien pamiętać, że nie mamy do czynienia z chomikiem, świnką morską czy nawet szympansem, mamy natomiast do czynienia z prawdziwym człowiekiem.
— Nikt temu nie przeczy — powiedział Hoskins — ale… Przerwała mu znowu.
— Ale wszyscy ignorujecie ten fakt, fakt, że on jest człowiekiem, że jest ludzkim dzieckiem. Przypuszczam, że uważacie go za jakąś małpę, która nosi kombinezon, i wyobrażacie sobie, że wolno wam…
— Wcale go nie uważamy za…
— Uważacie, uważacie! Panie doktorze, ja żądam… Mówił pan, że to dzięki Timmie’emu pańska firma wypłynie na powierzchnię. Jeżeli czuje pan do niego za to choć odrobinę wdzięczności, to musi pan trzymać tych ludzi od niego z daleka, przynajmniej do czasu, gdy biedak będzie dość duży na to, żeby zrozumieć, czego się od niego wymaga. Po takim złym dniu zawsze ma koszmarne sny, nie może spać, czasami godzinami krzyczy. Ostrzegam pana — (tu ogarnęła ją nagle wielka wściekłość) — nie wpuszczę ich tu więcej. Nie wpuszczę!
(Uświadomiła sobie, że mówiła z każdą chwilą głośniej i że teraz krzyczy. Ale nic nie mogła na to poradzić.)
Hoskins patrzył na nią z wielkim smutkiem.
— Przepraszam — powiedziała panna Fellowes po chwili o wiele ciszej. — Nie miałam zamiaru tak krzyczeć.
— Rozumiem, że jest pani zdenerwowana. Rozumiem, dlaczego jest pani zdenerwowana.
— Dziękuję.
— Doktor Jacobs zapewnił mnie, że chłopiec jest zdrowy i nie jest w żaden sposób poszkodowany przez program, któremu został… poddany.
— A więc doktor Jacobs powinien spędzić tu noc. Byłby wtedy innego zdania — stwierdziła panna Fellowes.
Zauważyła, że Hoskins jest zaskoczony, i poczerwieniała ze wstydu, gdyż zdała sobie sprawę, że jej słowa mogły zostać zupełnie opacznie zrozumiane.
— Powinien posłuchać, jak on płacze w ciemności. Powinien popatrzeć, jak ja chodzę do jego sypialni, jak go tulę i jak mu śpiewam kołysanki. Nie jest poszkodowany, panie doktorze? To, że dotychczas mu to tak bardzo nie zaszkodziło, wynika stąd, że spędził pierwsze lata życia w najokropniejszych warunkach, jakie można sobie wyobrazić, i przeżył. Jeżeli jakieś dziecko potrafi przeżyć zimę w epoce lodowcowej, potrafi też prawdopodobnie wytrzymać opukiwanie i badania prowadzone przez tłum ludzi w białych kitlach. Ale to nie znaczy, że te badania dobrze mu robią.
— Na najbliższym zebraniu personelu będziemy musieli omówić harmonogram badań.
— Tak. Będziemy musieli. Trzeba przypomnieć wszystkim, że Timmie ma prawo do humanitarnego traktowania. Do ludzkiego traktowania.
Hoskins uśmiechnął się. Panna Fellowes spojrzała na niego pytająco.
— Zastanawiałem się właśnie… Wie pani, panno Fellowes, pani się bardzo zmieniła, od czasu kiedy złościła się pani, że podrzuciłem pani neandertalczyka. Wtedy była pani gotowa zrezygnować z tej pracy, pamięta pani?
— Nigdy bym z niej nie zrezygnowała — powiedziała panna Fellowes cicho.
— Powiedziała pani: „Zostanę z nim… na jakiś czas”. To pani własne słowa. Wyglądała pani na bardzo zdenerwowaną. Musiałem panią przekonywać, że naprawdę będzie się pani opiekowała dzieckiem, a nie jakimś zwierzęciem z grupy naczelnych, którego miejsce jest w zoo.
Panna Fellowes spuściła oczy.
— Przypuszczam — powiedziała — że z początku nie rozumiałam…
Przerwała i spojrzała na Timmie’ego, który wciąż się do niej tulił. Był teraz o wiele spokojniejszy. Poklepała go lekko po pupie i posłała do pokoju w głębi. Hoskins zajrzał tam i zobaczył, że Timmie uśmiecha się na widok zabawek.
— Sporo ich tutaj — powiedział.
— Biedne dziecko zasługuje na nie. Są wszystkim, co ma. Zarabia na nie, przechodząc przez to, przez co przechodzi.
— Oczywiście, oczywiście. Powinniśmy mu dać ich nawet więcej. Przyślę pani zgłoszenie zapotrzebowania, taki formularz. Wszystko, co według pani będzie chciał mieć…
Panna Fellowes uśmiechnęła się ciepło.
— Pan lubi Timmie’ego, prawda?
— Jakże mógłbym go nie lubić? Jest takim krzepkim malcem! Jest taki dzielny.
— Dzielny. Tak.
— Pani też jest dzielna, panno Fellowes.
Panna Fellowes nie wiedziała, co na to powiedzieć. Ona i Hoskins przez chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Wydało jej się, że on na moment przestał się pilnować — dostrzegła, że ma zmęczone oczy.
— Wygląda pan na zmęczonego, panie doktorze — powiedziała z troską w głosie.
— Naprawdę, panno Fellowes? — Roześmiał się niezbyt przekonująco. — Będę musiał poćwiczyć i nauczyć się zachowywać bardziej dziarsko.
— Czy pojawił się jakiś problem, o którym powinnam wiedzieć?
— Problem? — Zdziwił się. — Nie, nie ma żadnego problemu! Dlaczego pani myśli, że jest jakiś problem? Moja praca wymaga wysiłku, to wszystko. Nie dlatego, że jest taka skomplikowana. Ja nie mam nic przeciwko komplikacjom. Tylko że nie jest to coś, co najbardziej lubię robić. Gdybym mógł po prostu wrócić do laboratorium… — Pokręcił głową. — A tak nie jestem ani tu, ani tam. Zapamiętałem, jakie pani ma zastrzeżenia, panno Fellowes. Zobaczymy, co się da zrobić, żeby rozkład zajęć Timmie’ego był mniej napięty. Zrobimy oczywiście to, co można, biorąc pod uwagę fakt, że musimy się od niego jak najwięcej dowiedzieć. Jestem pewien, że rozumie pani, co mam na myśli.
— Tak, oczywiście — powiedziała panna Fellowes tonem, który był może trochę zbyt oschły.