Выбрать главу

Hoskins uśmiechnął się. Panna Fellowes spojrzała na niego pytająco.

— Zastanawiałem się właśnie… Wie pani, panno Fellowes, pani się bardzo zmieniła, od czasu kiedy złościła się pani, że podrzuciłem pani neandertalczyka. Wtedy była pani gotowa zrezygnować z tej pracy, pamięta pani?

— Nigdy bym z niej nie zrezygnowała — powiedziała panna Fellowes cicho.

— Powiedziała pani: „Zostanę z nim… na jakiś czas”. To pani własne słowa. Wyglądała pani na bardzo zdenerwowaną. Musiałem panią przekonywać, że naprawdę będzie się pani opiekowała dzieckiem, a nie jakimś zwierzęciem z grupy naczelnych, którego miejsce jest w zoo.

Panna Fellowes spuściła oczy.

— Przypuszczam — powiedziała — że z początku nie rozumiałam…

Przerwała i spojrzała na Timmie’ego, który wciąż się do niej tulił. Był teraz o wiele spokojniejszy. Poklepała go lekko po pupie i posłała do pokoju w głębi. Hoskins zajrzał tam i zobaczył, że Timmie uśmiecha się na widok zabawek.

— Sporo ich tutaj — powiedział.

— Biedne dziecko zasługuje na nie. Są wszystkim, co ma. Zarabia na nie, przechodząc przez to, przez co przechodzi.

— Oczywiście, oczywiście. Powinniśmy mu dać ich nawet więcej. Przyślę pani zgłoszenie zapotrzebowania, taki formularz. Wszystko, co według pani będzie chciał mieć…

Panna Fellowes uśmiechnęła się ciepło.

— Pan lubi Timmie’ego, prawda?

— Jakże mógłbym go nie lubić? Jest takim krzepkim malcem! Jest taki dzielny.

— Dzielny. Tak.

— Pani też jest dzielna, panno Fellowes.

Panna Fellowes nie wiedziała, co na to powiedzieć. Ona i Hoskins przez chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Wydało jej się, że on na moment przestał się pilnować — dostrzegła, że ma zmęczone oczy.

— Wygląda pan na zmęczonego, panie doktorze — powiedziała z troską w głosie.

— Naprawdę, panno Fellowes? — Roześmiał się niezbyt przekonująco. — Będę musiał poćwiczyć i nauczyć się zachowywać bardziej dziarsko.

— Czy pojawił się jakiś problem, o którym powinnam wiedzieć?

— Problem? — Zdziwił się. — Nie, nie ma żadnego problemu! Dlaczego pani myśli, że jest jakiś problem? Moja praca wymaga wysiłku, to wszystko. Nie dlatego, że jest taka skomplikowana. Ja nie mam nic przeciwko komplikacjom. Tylko że nie jest to coś, co najbardziej lubię robić. Gdybym mógł po prostu wrócić do laboratorium… — Pokręcił głową. — A tak nie jestem ani tu, ani tam. Zapamiętałem, jakie pani ma zastrzeżenia, panno Fellowes. Zobaczymy, co się da zrobić, żeby rozkład zajęć Timmie’ego był mniej napięty. Zrobimy oczywiście to, co można, biorąc pod uwagę fakt, że musimy się od niego jak najwięcej dowiedzieć. Jestem pewien, że rozumie pani, co mam na myśli.

— Tak, oczywiście — powiedziała panna Fellowes tonem, który był może trochę zbyt oschły.

4. Drużyna Wojowników

Świtało. Niebo było szare i jakby martwe. Silny wiatr wiał równocześnie z dwóch stron. Na niebie widniał wciąż mały biały fragment księżyca, który wisiał w górze jak kościany nóż. Mężczyźni z Drużyny Wojowników przygotowywali się do zejścia po pochyłym zboczu wzgórza. Chcieli bowiem podejść do sanktuarium zbudowanego z błyszczących kamieni i znajdującego się tam, gdzie spotykały się trzy rzeki.

Ta Która Wie stała oddzielnie, obserwowała ich z daleka i żałowała, że nie może zejść na dół razem z nimi.

Interesujące rzeczy robili zawsze mężczyźni. I zawsze ci sami mężczyźni — młodzi, pełni żywotnych soków. Starzy tacy jak Srebrny Obłok, Cuchnący Wół Piżmowy i Walczący Jak Lew przemawiali i wydawali rozkazy, ale to młodzi — Drzewo Wilków, Góra o Zwalonym Wierzchołku, Płonące Oko, Ten Co Schwytał Ptaka w Zaroślach i trzej czy czterej inni — naprawdę działali. Oni żyją prawdziwym życiem, pomyślała Ta Która Wie, płonąc dziką zazdrością.

Kiedy na równinach była zwierzyna, ci młodzi mężczyźni tworzyli Drużynę Myśliwych. Ostrzyli włócznie, owijali sobie kostki ciemnymi kawałkami wilczego futra, które miało uczynić ich szybkimi i zawziętymi, i wyruszali w pościg za mamutami albo otaczali jakiegoś nieszczęsnego zagubionego nosorożca i dźgali go, dopóki nie upadł, albo rzucali kamieniem ze sznurami w rącze renifery, mając nadzieję oplatać im nogi i powalić je na ziemię. A później nieśli lub ciągnęli upolowaną zwierzynę do obozu, śpiewając i wykonując tryumfalny taniec, a wszyscy wychodzili im naprzeciw i wychwalali ich, i skandowali ich imiona. No, a potem tym młodym mężczyznom dostawały się pierwsze kawałki ugotowanego przed chwilą mięsa: serce, mózg i inne dobre kąski.

A kiedy ktoś popełnił przestępstwo albo wódz dożył swoich dni i trzeba go było posłać na następny świat, stawali się Drużyną Zabijaczy, wdziewali maski ze skóry niedźwiedzia, wyciągali maczugę śmierci zrobioną z kości słoniowej, szli ze swoją ofiarą tam, gdzie plemię nie mogło ich widzieć, i robili to, co było do zrobienia. A potem wracali w uroczystym pochodzie, krocząc jeden za drugim i śpiewając Pieśń Następnego Świata, którą wolno było wykonywać tylko im — mężczyznom z Drużyny Zabijaczy.

A kiedy w pobliżu czaił się wróg, nadchodził czas na to, żeby ci mężczyźni, ci sami mężczyźni, stali się Drużyną Wojowników, żeby namalowali sobie na ramionach niebieskie pasy, a na biodrach czerwone i żeby narzucili sobie na ramiona żółte opończe ze skóry lwa. Robili to właśnie teraz i Ta Która Wie bardzo im zazdrościła. Mężczyźni stali nadzy, tworząc koło, żartowali nerwowo, śmiali się, podczas gdy stary rzemieślnik, Jeżdżący na Mamucie, kończył mieszać barwniki. Wojna była jedyną okazją, przy której mężczyźni malowali sobie ciała. Ostatnia toczyła się dawno i dlatego teraz barwniki trzeba było zmieszać na nowo. Zajmowało to sporo czasu. Jednak Jeżdżący na Mamucie wiedział, jak zemleć kamień i jak zmieszać tłuszcz antylopy z otrzymanym proszkiem tak, żeby farba trzymała się skóry. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, pochylając się nad robotą. A mężczyźni z Drużyny Wojowników czekali, aż skończy. Jeżdżący na Mamucie wyjął kościane tuby, w których przechowywał barwniki, i zaczął mieszać tłuszcz z proszkiem w kamiennej misie. W końcu farby były gotowe. Jeżdżący na Mamucie wręczył misę z czerwoną farbą Górze o Zwalonym Wierzchołku, a misę z niebieską Młodej Antylopie. Pozostali mężczyźni ustawili się w jednej linii, czekając, aż ci dwaj ich pomalują.

Śmiechy i żarty były teraz jeszcze głośniejsze. Mężczyźni bali się tego, co miało nastąpić — dlatego tak dużo się śmiali. Dwaj malujący posługiwali się pędzlami z lisich ogonów. Już z tego powodu było dużo śmiechu, bo to łaskotało. Pasy na górze ciała było łatwo namalować: jeden wąski malowało się z tyłu, jeden szeroki na piersi, a potem wykonywało się tylko maźnięcie Bogini na szyi — na tej jej twardej, wystającej części, i drugie takie maźnięcie na sercu. Malowanie dolnej części ciała wywoływało wybuchy nieokiełznanej wesołości. Najpierw malowało się gruby, czerwony szlak w dole brzucha, tuż ponad miejscem, gdzie mężczyzna ma swoją męskość. Ten szlak opasywał malowanego, biegnąc przez pośladki. A później malowało się cienkie paski biegnące wokół ud, tuż pod męskością. Aż w końcu — i to przede wszystkim wywoływało śmiech — pas Bogini biegnący wzdłuż męskiego organu i dwie kropki na kulach, które wisiały poniżej. Góra o Zwalonym Wierzchołku kładł w tych miejscach farbę szerokim gestem, a młodzi mężczyźni udawali, że to strasznie łaskocze. A może wcale nie udawali.

No dalej, pomyślała Ta Która Wie. Pomaluj i mnie! Nie mam męskości, ale możesz mi namalować czerwone paski na udach i wokół koniuszków piersi. Gdy przyjdzie czas bitwy, będzie to miało takie samo znaczenie. Dlatego że jestem wojownikiem, tak samo jak każdy z was. Tak, zupełnie tak samo.