Skąd przybyli? Musieli kryć się w gęstych zaroślach rosnących wzdłuż jednej z trzech rzek. Być może jakimś magicznym sposobem upodobnili się do krzewów i wrócili do ludzkiej postaci dopiero w momencie, gdy mieli się ujawnić.
Było ich ośmiu lub dziesięciu. Nie, więcej niż dziesięciu. Ta Która Wie próbowała ich policzyć, ale nie wystarczyło jej palców obu rąk. Ich liczba musiała być co najmniej taka jak liczba palców u trzech rąk. A Drużyna Wojowników liczyła tylko dziewięciu mężczyzn.
Zanosiło się na masakrę. Srebrny Obłok posłał wszystkich młodych mężczyzn na śmierć.
— Jacy oni są ohydni! — szepnęła chrapliwie Ta Co Przechowuje Przeszłość, chwytając Tę Która Wie za przedramię tak mocno, że ta poczuła ból. — Są jak potwory! Jak postacie z koszmarnego snu! W moim śnie nie byli tacy okropni.
— Wyglądają tak, jak wyglądają — powiedziała Ta Która Wie. — Taki jest normalny wygląd Innych.
— Ty już ich kiedyś widziałaś. A ja nie. Ależ oni mają płaskie twarze! A te ich chude szyje! I te ręce i nogi… takie długie. Jak nogi pająka!
— Tak, oni są jak pająki.
— Patrz. Patrz.
Całe plemię tłoczyło się teraz w miejscu znajdującym się ponad sanktuarium. Stamtąd rozciągał się rozległy widok. Wszystkie oczy skierowały się na scenę rozgrywającą się poniżej. Ta Która Wie usłyszała ciężki oddech Srebrnego Obłoku. Jakieś dziecko płakało. Płakało chyba też kilka Matek.
W dole działo się coś dziwnego. Było to prawie jak taniec.
Mężczyźni z Drużyny Wojowników wciąż stali ramię przy ramieniu, tworząc równy szereg przed sanktuarium. Byli wyraźnie niespokojni, jednak stali w miejscu, mimo że mieli wielką ochotę uciec.
Inni tworzyli szereg naprzeciwko nich w odległości jakichś dwudziestu kroków. Oni także stali ramię przy ramieniu. Byli wysocy, wyglądali dziwnie, mieli płaskie twarze i trzymali włócznie.
Ale nikt nie atakował.
Obie grupy wojowników po prostu stały, spoglądając na siebie groźnie ponad obszarem ziemi niczyjej, który leżał między nimi. Nikt się nie ruszał. Zdawało się nawet, że nikt nie oddycha. Mężczyźni stali nieruchomi jak skały. Czy to możliwe, że Inni są tak samo przestraszeni jak członkowie Drużyny Wojowników? A było ich przecież więcej, mieli tylu dodatkowych ludzi, ile jest palców u jednej ręki. Jednak nic się nie działo. Nikt nie chciał zrobić ruchu.
Płonące Oko podjął pierwszą próbę przerwania impasu. Zrobił krok do przodu. W chwilę później cała Drużyna Wojowników zrobiła krok do przodu.
Płonące Oko potrząsnął groźnie włócznią, spojrzał na Innych gniewnie i wydał długi, niski dźwięk, który poszybował w górę i dotarł do obserwujących ich ludzi stojących na wzgórzu.
— Hoooo.
Inni popatrzyli po sobie, marszcząc brwi. Wyglądali na zdezorientowanych, niepewnych, zmartwionych.
Jeden z nich też postąpił krok do przodu. I jego ludzie również poszli za jego przykładem. On także potrząsnął włócznią.
— Hooooo.
— Hoooooo.
— Hooooooo.
Ta Która Wie i Ta Co Przechowuje Przeszłość popatrzyły na siebie zdziwione. I jedni, i drudzy nie robili nic poza pohukiwaniem! Czy taki miał być początek bitwy? Może i tak — żadna z nich nie miała co do tego pewności. Ale jeżeli tak, to bitwa zaczynała się głupio.
Być może mężczyźni tam w dole też nie byli pewni, co powinni robić. Ci wojownicy, pomyślała Ta Która Wie, nigdy dotąd nie walczyli z Innymi, nigdy dotąd nawet ich nie spotkali. Ona była jedyną osobą w całym plemieniu, która widziała Innego — tam, przy lodowatej sadzawce. I wtedy, dawno temu, Inny odwrócił się i uciekł przed nią.
A teraz ci Inni tu po prostu stali, wyglądali na zaniepokojonych i naśladowali te głupie pohukiwania mężczyzn z Drużyny Wojowników. Zachowywali się tak, mimo że było ich więcej i mieli chyba lepszą broń.
Dlaczego tak się działo? Czy ci Inni, których Lud tak się bał, byli rasą tchórzy?
— Hooooo.
— Hooooo.
— Hooooo.
— Hooooo.
— Posłuchaj tylko — powiedziała Ta Która Wie, prychając pogardliwie. — Pohukują jak sowy.
W tejże chwili na dole zaczaj się jakiś ruch. Cały szereg utworzony przez mężczyzn z Drużyny Wojowników przesunął się nieco, tak że stał teraz ukośnie w stosunku do sanktuarium. Inni przesunęli się również, nie łamiąc szeregu i znajdując się nadal naprzeciwko mężczyzn z Drużyny Wojowników.
Nastąpiły dalsze pohukiwania. Szeregi przesunęły sif jeszcze odrobinę, nie robiąc żadnego zdecydowanego ruchu, Potem wróciły na poprzednie pozycje. Podniesiono włócznie | i potrząśnięto nimi, ale żadna nie została rzucona.
— Oni boją się siebie nawzajem! — powiedziała ze,] zdumieniem Ta Co Przechowuje Przeszłość.
— Hoooo.
— Hoooo.
— Powinniśmy na nich natrzeć — mruknęła Ta Która j Wie. — Oni by natychmiast uciekli!
— Hoooo.
— Hoooo.
— Jak sowy — powiedziała Ta Co Przechowuje Przyszłość.
Doprowadzało to obie kobiety do szału. Zanosiło się na] to, że ta głupia sytuacja będzie trwała w nieskończoność, Ta Która Wie nie mogła już dłużej tego znieść. Podeszła do miejsca, gdzie siedział Jeżdżący na Mamucie i gdzie na ziemi stały misy z farbą, i zerwała z siebie szatę. Jeżdżący na Mamucie spojrzał na nią zaintrygowany.
— Daj mi farbę — powiedziała Ta Która Wie.
— Ale ty nie możesz…
— Mogę.
Schyliła się, szybko schwyciła misę z niebieska farbą i niedbale pomalowała nią sobie obie piersi. Potem wzięła| czerwoną farbę i namalowała na swym ciele duży trójkąt, Podstawa trójkąta przebiegała przez dół jej brzucha, a dwa boki biegły wzdłuż ud. Teraz Ta Która Wie jednym szybkim ruchem pokryła farbą ciemne włosy łonowe. Wszyscy patrzyli na nią. A ona nie zadała sobie trudu, żeby poprosić Jeżdżącego na Mamucie o namalowanie pasów na plecach. Nie wierzyła, że on będzie chciał to zrobić i szkoda jej było tracić czas na dyskusje. Zresztą to nie miało znaczenia. Nie zamierzała pokazywać wrogom pleców.
Inni! — pomyślała z wściekłością. — Tchórze, wszyscy są tchórzami!
Teraz szedł ku niej Srebrny Obłok. Poruszał się ostrożnie, oszczędzając bolącą nogę.
— Co ty robisz? — zapytał.
— Przygotowuję się do walki. Będę walczyła za was — powiedziała.
Włożyła szatę i ruszyła w dół, w stronę sanktuarium zbudowanego z lśniących kamieni.
7. Stawianie oporu
— Puść jeszcze raz rozmowę z tym sukinsynem, dobrze Jerry? — powiedział Sam Aickman.
Hoskins wsunął sześcian z nagraniem do otworu. Na ekranie znajdującym się w przedniej części sali konferencyjnej pojawiła się twarz Bruce’a Mannheima, ta sama, która była na ekranie telefonu Hoskinsa podczas rozmowy. Uparcie mrugająca zielona rozeta w prawym dolnym rogu ekranu sygnalizowała, że rozmowa została zarejestrowana za wiedzą i zgodą dzwoniącego.
Mannheim był raczej młodym człowiekiem o pełnej twarzy, gęstych, falujących, rudych włosach przylegających ciasno do czaszki i rumianej cerze. Mimo że od paru lat brody były modne tylko wśród bardzo młodych i bardzo starych mężczyzn, on nosił krótką starannie przyciętą hiszpańską bródkę i krzaczaste wąsiki.
Znany orędownik praw dzieci wyglądał na człowieka niezmiernie szczerego i niezmiernie poważnego.
Według Hoskinsa był również człowiekiem niezmiernie denerwującym.