Выбрать главу

— Sytuacja przedstawia się tak, panie doktorze — powiedział Mannheim na ekranie — nasza ostatnia dyskusja nie była wcale owocna, a ja po prostu nie mogę dłużej panu wierzyć, kiedy pan twierdzi, że chłopiec przebywa w możliwych do przyjęcia warunkach.

— Dlaczego? — spytał Hoskins na ekranie. — Czy stałem się nagle niewiarygodny?

— Nie o to chodzi, panie doktorze. Nie mamy powodu wątpić w prawdziwość pańskich słów. Jednak nie istnieje też powód, dla którego mielibyśmy wierzyć w nie bez sprawdzenia. Poza tym niektórzy moi doradcy zaczęli odnosić wrażenie, że ja dotychczas zbyt łatwo wierzyłem w prawdziwość pańskich ocen, kiedy pan mówił o sytuacji chłopca. Problem polega na tym, że nie przeprowadziliśmy inspekcji na miejscu.

— Mówi pan o tym dziecku tak, jakby było ono jakąś ukrytą bronią.

Mannheim uśmiechnął się, ale jego jasnoszare oczy nie był zbyt wesołe.

— Proszę zrozumieć, w jakim jestem położeniu. Znajduję się pod znaczną presją ze strony tej części opinii publicznej, którą reprezentuję. Wbrew temu, co pan mówi, wielu ludzi uważa, że dziecko, które zostało w ten sposób sprowadzone do naszej epoki i które ma być przetrzymywane w zamknięciu i w samotności przez czas nie określony, jest dzieckiem podlegającym okrutnej i nieludzkiej karze.

— Rozmawialiśmy już o tym nie raz — powiedział Hoskins. — Dziecko jest pod najlepszą w świecie opieką i pan o tym dobrze wie. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę czuwa nad nim pielęgniarka, codziennie poddawane jest badaniom lekarskim, stosujemy doskonale zrównoważoną dietę, która już zdziałała cuda. Jego forma fizyczna jest dzięki niej doskonała. Bylibyśmy niespełna rozumu, gdybyśmy postępowali inaczej. Jesteśmy, jacy jesteśmy, ale rozumu nam nie brakuje.

— Przyznaję, że mnie pan o tym informował. Jednak wciąż nie pozwala pan, aby ktoś z zewnątrz potwierdził pańskie słowa. A listy i telefony, którymi jestem codziennie bombardowany… głosy oburzenia i nacisk ze strony tych, którzy przejmują się tą sprawą…

— Jest pan pod presją, proszę pana — powiedział Hoskins nie siląc się na uprzejmość — ale to dlatego, że sam pan rozdmuchał tę sprawę i teraz pańscy ludzie obracają przeciwko panu część tej negatywnej energii, którą pan sam z własnej woli uruchomił.

— O to, to. Tak trzeba z nim rozmawiać! — powiedział Charlie McDermott, kontroler rachunkowy.

— Mnie się zdaje, że to było chyba trochę zbyt obcesowe — odezwał się Ned Cassiday.

Ned był szefem Działu Prawnego i jego praca polegała na okazywaniu być może zbyt daleko posuniętej ostrożności.

Na ekranie zarejestrowana rozmowa trwała dalej.

— …ani tu, ani tam, panie doktorze. Musimy wrócić do zasadniczej kwestii, czyli do tego, że dziecko zostało oderwane od rodziców i domu…

— Neandertalskie dziecko, proszę pana. Człowiek neandertalski był prymitywną, dziką odmianą człowieka prowadzącą życie wędrowne. Nie wiadomo, czy neandertalczycy mieli jakiekolwiek domy, nie wiadomo nawet, czy znali pojęcie relacji rodzice-dziecko takie, jakie funkcjonuje u nas. Z tego, co wiemy, wyrwaliśmy tego dzieciaka z prymitywnego, wrogiego świata, w którym wiódł nędzne życie, a nie, jak pan sugeruje, z idyllicznego rodzinnego gniazda w epoce pleistocenu, jak na pocztówce bożonarodzeniowej.

— Czy pan chce powiedzieć, że neandertalczycy są po prostu zwierzętami? — zapytał Mannheim. — Że dziecko, które pan sprowadził z plejstocenu, jest tylko jakąś małpą chodzącą na tylnych nogach?

— Oczywiście, że nie. Wcale tak nie twierdze. Neandertalczycy byli prymitywni, ale nie ma kwestii co do tego, że byli ludźmi.

— Bo jeżeli pan chce twierdzić, że pański więzień nie ma praw ludzkich, bo nie jest człowiekiem, to muszę panu powiedzieć, że uczeni są zupełnie jednomyślni uważając, że Homo neanderthalensis jest po prostu podgatunkiem naszego własnego gatunku Homo sapiens i w związku z tym…

— O Jezu drogi — wybuchnął Hoskins — czy pan w ogóle nie słucha tego, co mówię? Właśnie powiedziałem, że przyznajemy, że Timmie jest człowiekiem.

— Timmie? — zapytał Mannheim.

— Tak, takie mu tutaj nadaliśmy imię. Mówiliśmy o tym we wszystkich sprawozdaniach w mediach.

— Co było prawdopodobnie błędem — mruknął Ned Cassiday na stronie. — Gdyż to powoduje, że ludzie zbytnio identyfikują się z dzieckiem. Nadanie imienia spowodowało, że stał się zbyt rzeczywisty w oczach publiczności, no i jeżeli będą przypadkiem jakieś kłopoty, to…

— Chłopiec jest rzeczywisty, Ned — powiedział Hoskins. — I nie będzie żadnych kłopotów.

Tymczasem na ekranie Mannheim mówił:

— No dobrze, panie doktorze. Obaj zgadzamy się, że mówimy o ludzkim dziecku. I nie ma między nami różnicy zdań, jeżeli chodzi o inne podstawowe zagadnienie, a mianowicie co do tego, że, jak powiedziałem przed paroma minutami, przejął pan opiekę nad tym dzieckiem w wyniku własnej decyzji i że zrobił pan to bezprawnie. Pan właściwie porwał to dziecko. Tak, takie jest precyzyjne określenie tego, co pan zrobił.

— Bezprawnie? A jakież to ja prawo złamałem? Proszę mi pokazać sąd z epoki plejstocenu, przed którym mogę stanąć!

— To, że ludzie z plejstocenu nie mają sądów, nie oznacza, że nie mają praw — powiedział bez zająknienia Mannheim. — Proszę zauważyć, że mówię o tych ludziach z przeszłości w czasie teraźniejszym. Teraz, kiedy podróże w czasie stały się rzeczywistością, wszystko jest czasem teraźniejszym. Jeżeli potrafimy wtargnąć w życie ludzi, którzy żyli czterdzieści tysięcy lat temu, to musimy z konieczności przyznać im te prawa, które uznajemy za niezbywalne w naszym społeczeństwie. Z pewnością nie próbowałby mi pan powiedzieć, że pracownicy Instytutu Badań nad Polem Statycznym mają prawo pojechać do jakiejś wioski we współczesnej Brazylii, w Zairze czy w Indonezji i porwać stamtąd akurat to dziecko, które im się podoba, porwać, po prostu po to, żeby…

— Ależ, proszę pana, to jest unikatowy eksperyment o ogromnym znaczeniu naukowym! — wybuchnął Hoskins.

— Myślę, że teraz pan nie słucha tego, co ja mówię, panie doktorze. Ja nie mówię o motywacjach, ja mówię o kwestiach prawnych. Czy uważałby pan za usprawiedliwione zabranie jakiegoś dziecka z wioski, z jakiejś współczesnej kultury plemiennej i przywiezienie go tutaj, aby antropologowie mogli je badać? Czy uważałby pan za usprawiedliwione zrobienie tego bez brania pod uwagę uczuć rodziców czy innych opiekunów dziecka?

— Oczywiście, że nie.

— Ale z kultury plemiennej istniejącej w przeszłości można dziecko porwać?

— Tu nie ma analogii — powiedział Hoskins. — Przeszłość to zamknięta księga. Dziecko, które mamy teraz w swoich rękach, nie żyje, proszę pana, nie żyje od czterdziestu tysięcy lat.

Ned Cassiday sapnął i zaczął gwałtownie kręcić głową. Hoskinsowi przyszło na myśl, że musi on widzieć tu jakieś osobliwe i niepokojące kwestie prawne, które prawdopodobnie nie powinny były stać się przedmiotem dyskusji.

Tymczasem Mannheim powiedział:

— Rozumiem. Dziecko nie żyje, ale przez dwadzieścia cztery godziny na dobę czuwa nad nim pielęgniarka. Niech pan da spokój, panie doktorze. Pana rozumowanie jest absurdalne. W epoce podróży w czasie stare rozróżnienie między „umarłymi” i „żywymi” nie ma tego znaczenia co kiedyś. Otworzył pan zamkniętą księgę, o której przed chwilą pan mówił, i nie może pan tak po prostu jej zamknąć. Czy panu się to podoba, czy nie, żyjemy teraz w epoce paradoksu. Teraz, kiedy przeniósł pan to dziecko z jego epoki do naszej, ono jest tak samo żywe jak pan czy ja i obaj zgadzamy się, że zasługuje na takie traktowanie jak każde inne. A w związku z tym musimy powrócić do kwestii opieki, jaką ma tutaj, wśród nas. Jest bez znaczenia, jaki semantyczny wariant pan przyjmie, jak je pan nazwie — czy ofiarą porwania, czy obiektem unikalnego eksperymentu, czy gościem wbrew woli w naszej epoce — bo liczy się w istocie tylko to, że pan arbitralnie wyrwał dziecko z jego rodzinnego środowiska, nie mając zgody tych, których by to mogło obchodzić i że trzyma je pan zamknięte w pewnego rodzaju więzieniu. Czy musimy wciąż kręcić się w kółko? Tutaj istnieje tylko jeden problem. Pan wie, jaki to za problem. A ja reprezentuję dużą część opinii publicznej i proszono mnie, żebym sprawdził, czy prawa ludzkie tego nieszczęśliwego dziecka są należycie respektowane.