— Protestuję przeciwko słowu „nieszczęśliwe”. Wyjaśniałem wielokrotnie, że chłopiec jest…
— W porządku. Wycofuję to słowo, jeżeli budzi w panu taki niepokój. Ale reszta mojego oświadczenia pozostaje bez zmian.
— Czego konkretnie chce pan od nas? — spytał Hoskins, nie próbując ukrywać, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
— Powiedziałem panu. Chcemy przeprowadzić inspekcję na miejscu, chcemy sami zobaczyć, w jakim stanie fizycznym i psychicznym jest dziecko.
Hoskins na ekranie zamknął na chwilę oczy.
— Jest pan bardzo uparty. Będzie pan usatysfakcjonowany wyłącznie wtedy, jeżeli pozwolimy panu tu przyjechać i osobiście wszystko sprawdzić, prawda?
— Zna pan moją odpowiedź.
— Będę musiał się naradzić w tej sprawie. Dotychczas dopuszczaliśmy do Timmie’ego tylko wykwalifikowanych naukowców. Nie jestem pewien, czy pan należy do tej kategorii ludzi. Będę musiał zwołać zebranie moich doradców i przedyskutować sprawę. Dziękuję bardzo za telefon. Miło było porozmawiać z panem.
Ekran zgaś.
Hoskins rozejrzał się po pokoju.
— No i micie. Widzicie, w czym problem. On jest jak buldog trzymający zębami mankiet moich spodni. Nie puści, choćbym nie wiem, jak się wyrywał.
— A jeżeli nawet zdołasz mu się wyrwać, zaatakuje ponownie — powiedział Ned Cassiday. — I tym razem złapie zębami za nogę, a nie tylko za spodnie.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Że powinniśmy mu pozwolić na tę inspekcję. Będzie to gest dobrej woli.
— Czy taka jest twoja porada prawna? Cassiday kiwnął głową.
— Stawiasz temu facetowi opór od kilku tygodni, prawda? On do ciebie dzwoni, ty mu dajesz wymijającą odpowiedź, od dzwoni znowu, ty znajdujesz jakiś nowy sposób na przeciwstawienie się jego argumentom i tak dalej, i tak dalej. Ale nie możesz tego ciągnąć w nieskończoność. On jest tak samo uparty jak ty. Różnica polega na tym, że w jego przypadku upór wygląda na oddanie szlachetnej sprawie, a w twoim na celowy obstrukcjonizm. To jest jego pierwsza prośba o wpuszczenie na nasz teren, tak?
— Tak — powiedział Hoskins.
— No widzisz. On zawsze może wymyślić coś nowego. A ty nie możesz zbyć tej prośby, wydając więcej materiałów informacyjnych albo udzielając kolejnego wywiadu Candide’owi Deveneyowi. Mannheim od razu narobi krzyku, że próbujemy coś ukryć, że mamy coś okropnego do ukrycia. Niech tu przyjedzie i zobaczy chłopca. Może dzięki temu zamknie się na dość długo i pozwoli nam skończyć nasze badania.
Sam Aickman pokręcił głową.
— Nie sądzę, że istnieje powód, dla którego mielibyśmy ustępować tej menstrualnej mendzie. Gdybyśmy trzymali dzieciaka skutego łańcuchami, to może… gdyby był nieszczęsnym, chorowitym chudzielcem, gdyby miał pryszcze i szkorbut, gdyby bez przerwy ryczał… ale Jerry mówi, że chłopak ma się świetnie. Przybiera na wadze i słyszałem, że uczy się mówić po angielsku. Nigdy mu nie było tak dobrze. To powinno być jasne nawet dla Bruce’a Mannheima.
— No właśnie — powiedział Cassiday. — Nie mamy nic do ukrycia. Wiec dlaczego mielibyśmy dać Mannheimowi okazję do tego, żeby przekonywał ludzi, że mamy?
— Racja — przytaknął Hoskins i rozejrzał się po pokoju. — Chciałbym usłyszeć wasze zdanie. Mamy zaprosić Mannheima czy nie?
— Ja mówię: do diabła z nim — odezwał się Sam Aickman. — Ten Mannheim to plaga. Nie ma powodu, żebyśmy mu ustępowali.
— A ja się zgadzam z Nedem — powiedział Frank Bruton. — Pozwolimy mu przyjechać i miejmy to za sobą.
— To się wiąże z ryzykiem — stwierdził Charlie McDermott. — Nie wiadomo, ile ten facet wynajdzie problemów, skoro raz tu wejdzie. Bo, tak jak powiedział Ned, on zawsze może wymyślić coś nowego. Pozwalając mu na wizytę u chłopca, nie pozbędziemy się go, a możemy tylko pogorszyć sytuację. Ja mówię: nie.
— A ty, Eleno? — spytał Hoskins, zwracając się do Eleny Sadler, która zajmowała się zaopatrzeniem.
— Ja głosuję za tym, żeby pozwolić mu przyjechać. Jak mówi Ned, nie mamy nic do ukrycia. Nie możemy pozwolić, żeby Mannheim dalej nas obsmarowywał. Kiedy złoży tu wizytę, będzie można skonfrontować poglądy. Zresztą posiadamy materiały telewizyjne pokazujące Timmie’ego i możemy udowodnić, że to my mamy rację, a on nie.
Hoskins kiwnął ponuro głową.
— Dwa głosy za, dwa przeciw. Więc zadecyduje mój. Dobrze. Niech będzie. Powiem Mannheimowi, że może przyjechać.
— Słuchaj, Jerry, jesteś pewien, że chcesz… — zaczął Aickman.
— Tak — powiedział Hoskins. — Ja go tak samo nie cierpię jak ty, Sam. I tak samo jak ty nie chcę, żeby tu węszył. Ten facet to plaga. Masz rację. I właśnie dlatego pomyślałem, że lepiej będzie spełnić jego żądanie. Niech zobaczy Timmie’ego. Niech zobaczy, jak dobrze Timmie się ma. Niech się spotka z panną Fellowes i niech się przekona, czy maltretujemy tu chłopca. Zgadzam się z Nedem, że to, co tu zobaczy, może zamknąć mu usta. A jeżeli nie, to nie będziemy w gorszym położeniu, niż jesteśmy teraz: on będzie dalej agitował i podnosił wrzask, a my będziemy zaprzeczali jego oskarżeniom. Natomiast jeżeli nie pozwolimy mu na te wizytę, on postawi wszelkiego rodzaju nowe zarzuty i Bóg jeden wie, co będziemy musieli zrobić, żeby je odeprzeć. Więc głosuję za tym, by rzucić buldogowi kość.
W ten sposób będziemy mieli szansę na to, żeby mu stawić opór. Jeżeli zrobimy inaczej, pójdziemy na dno. Tak więc Mannheim dostanie zaproszenie i niech będzie, co ma być. Zamykam zebranie.
Kiedy panna Fellowes kąpała Timmie’ego, w drugim pokoju odezwał się interkom. Panna Fellowes nachmurzyła się, słysząc ten dźwięk. Spojrzała na chłopca siedzącego w wannie. Kąpiel nie była już dla Timmie’ego ciężkim doświadczeniem. Traktował ją raczej jak sport i codziennie niecierpliwie na nią czekał. Leżenie w wodzie już mu się nie wydawało niebezpieczne. Kąpiel stała się czymś cudownym, rozkosznym. Rozkosznie było nie tylko czuć dotknięcie ciepłej wody, ale także wychodzić z wanny, bo człowiek był taki różowy, czysty i pachniał tak ładnie. No i oczywiście chlapanie się w wodzie to świetna zabawa. Im dłużej Timmie żył w dwudziestym pierwszym wieku, tym bardziej stawał się podobny do zwykłego współczesnego chłopca. Tak myślała panna Fellowes.
Ale nie podobało jej się to, że teraz musi zostawić go w wannie bez opieki. Nie, nie martwiła się, że się utopi. Mali chłopcy w jego wieku nie topią się w wannie, a Timmie zdawał się mieć zdrowy instynkt samozachowawczy. Ale co by było, gdyby wyszedł z wanny, poślizgnął się i upadł?
— Zaraz wracam, Timmie — powiedziała. — Zostaniesz sam w wannie, dobrze?
Timmie kiwnął głową.
— Siedź w wannie. W wannie. Rozumiesz?
— Tak, panno Fellowes.
Nikt na świecie nie uznałby dźwięków wydanych przez Timmie’ego za słowa: „Tak, panno Fellowes”. Nikt prócz samej panny Fellowes.