Wciąż trochę zaniepokojona, panna Fellowes poszła szybko do drugiego pokoju i powiedziała do otworu interkomu:
— Kto mówi?
— Tu Hoskins, panno Fellowes. Chciałbym wiedzieć, czy Timmie wytrzyma dziś po południu jeszcze jedną wizytę?
— Miał mieć wolne popołudnie. Już go kąpię. Nigdy dotąd nie miał gości po kąpieli.
— Tak, wiem. Ale to specjalny gość.
Panna Fellowes nasłuchiwała. Z łazienki dobiegały odgłosy energicznego chlapania. Timmie najwyraźniej świetnie się bawił. Usłyszała jego głośny śmiech.
— To wszystko są specjalni goście — powiedziała niezadowolona. — Gdybym tu wpuszczała wszystkich specjalnych gości, to chłopiec byłby wystawiony na publiczny widok całymi dniami i nocami.
— Ten jest naprawdę specjalny, panno Fellowes.
— Mimo to wolałabym nie. Timmie ma prawo mieć wolny czas, jak każdy. I jeżeli pan pozwoli, panie doktorze, chciałabym wrócić do łazienki, zanim…
— Ten gość to Bruce Mannheim, panno Fellowes.
— Co takiego?
— Zdaje sobie pani sprawę, że Mannheim prześladował nas swoimi zmyślonymi zarzutami i ciągłym podżeganiem przeciwko nam od chwili, gdy ogłosiliśmy, że mamy u siebie Timmie’ego.
— No tak — powiedziała panna Fellowes, która w rzeczywistości nie bardzo się w tym orientowała.
— No więc on dzwonił do mnie mniej więcej co trzy dni, żeby dać wyraz swojemu oburzeniu. W końcu zapytałem go, czego od nas chce, a on mi odpowiedział, że żąda zezwolenia na inspekcję aa miejscu. Takiego użył wyrażenia: „inspekcja na miejscu”. Tak jakbyśmy tu mieli jakieś składowisko pocisków. Nie jesteśmy tym zachwyceni, ale odbyliśmy zebranie zarządu i doszliśmy w końcu do wniosku, że odmawiając mu, bardziej sobie zaszkodzimy, niż zgadzając się na jego propozycje. Obawiam się, panno Fellowes, że nie mamy wyboru. Musimy go wpuścić.
— Dzisiaj?
— Za jakieś dwie godziny. On jest bardzo uparty.
— Mógł mnie pan wcześniej zawiadomić.
— Gdybym mógł, to bym to zrobił, panno Fellowes. Ale Mannheim mnie zaskoczył, kiedy zadzwoniłem, aby mu powiedzieć, że go wpuścimy. Oświadczył, że zaraz tu będzie, a gdy powiedziałem, iż nie jestem pewien, czy to się da urządzić, zaczął od początku: mówił o swoich podejrzeniach i oskarżeniach. Zdawało mi się, że sugeruje, iż chcemy zyskać na czasie, tak żeby być w stanie wyleczyć wszystkie siniaki, które Timmie ma po laniach, jakie mu dajemy, albo coś innego równie idiotycznego. Powiedział też, że przyjeżdżając dzisiaj, złoży nam wizytę przed zebraniem swojego zarządu, które ma się odbyć jutro, i że dzięki temu będzie mógł poinformować zarząd o stanie Timmie’ego, a w związku z tym… — Hoskins przerwał. — Wiem, zawiadamiam panią zbyt nagle, panno Fellowes. Ale, błagam panią, niech pani się nie denerwuje, dobrze?
Panna Fellowes poczuła, że jest jej go żal. Biedny zmęczony człowiek znalazł się między niezmordowanym politycznym agitatorem a taką złośnicą jak ona…
— Dobrze, panie doktorze — powiedziała. — Tym razem niech będzie. Zobaczę, co się da zrobić z tymi siniakami Timmie’ego. Pewnie zamaluj? je fluidem.
Wróciła już do łazienki, a z interkomu wciąż płynęły słowa wdzięczności wypowiadane przez Hoskinsa. Timmie bawił się w bitwę morską, w której zielona plastikowa kaczuszka walczyła z fioletowym plastikowym potworem morskim. Wyglądało na to, że zwycięża kaczuszka.
— Będziesz dzisiaj miał towarzystwo — powiedziała panna Fellowes do chłopca, pieniąc się przy tym ze złości. — Przyjdzie tu jeden pan i będzie nas sprawdzał. On chce zobaczyć, czy cię przypadkiem nie maltretowaliśmy. Możesz w to uwierzyć?
Timmie podniósł na nią oczy, które zdradzały, że nie wie, o co chodzi. Jego zasób słów nie był aż taki duży — chłopiec nie mógł jej zrozumieć. Zresztą panna Fellowes wcale się tego po nim nie spodziewała.
— Kto przychodzić? — zapytał.
— Jeden pan — odpowiedziała. — Gość. Timmie kiwnął głową.
— Miły gość?
— Miejmy nadzieję, że tak. No chodź, już czas, żebyś wyszedł z wanny. Muszę cię wytrzeć.
— Jeszcze kąpać! Jeszcze kąpać!
— Jeszcze kąpać jutro. Chodź już, Timmie. Chłopiec niechętnie wygramolił się z wanny. Panna Fellowes wytarła go ręcznikiem i szybko obejrzała. Nie, nie widać żadnych śladów bata. W ogóle żadnych śladów. Chłopiec był w dobrej formie. Dochodziła do takiego wniosku, zwłaszcza gdy go porównywała z brudnym, kostropatym, posiniaczonym i podrapanym dzieckiem, które pojawiło się wraz z piaskiem, kamieniami, mrówkami i kępkami trawy tej pierwszej, dziwnej i przerażającej nocy. Teraz Timmie był okazem zdrowia. Od tamtej pory przybrał kilka kilogramów na wadze, zadrapania mu się wygoiły, a siniaki dawno zniknęły. Włosy miał porządnie przystrzyżone, paznokcie obcięte. Niech no tylko Bruce Mannheim znajdzie jakiś powód do narzekań. Niech tylko spróbuje!
Gdyby wszystko szło tego dnia normalnie, panna Fellowes po kąpieli przebrałaby chłopca w piżamę. Ale dzisiaj było inaczej niż zwykle z powodu tego gościa, który był gościem wyjątkowym. Na taką okazję trzeba wyjąć odświętne ubranie: fioletowy kombinezon z czerwonymi guzikami.
Timmie uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył ubranko. Był to jego ulubiony kombinezon.
— A teraz, zanim ten pan przyjdzie, Timmie coś zje. No co ty na to?
Panna Fellowes wciąż trzęsła się ze złości.
Bruce Mannheim, pomyślała lodowato. Ten intrygant. Ten podżegacz. Ma czelność nazywać się orędownikiem dzieci! A kto go prosił, żeby za kimś w ogóle orędował? On jest po prostu zawodowym agitatorem. Ten człowiek to plaga.
— Panno Fellowes?
Z interkomu dobiegł głos Hoskinsa.
— O co chodzi, panie doktorze? Myślałam, że pan Mannheim przybędzie dopiero za pół godziny.
— Przyjechał wcześniej — powiedział Hoskins. — To po prostu taki człowiek. — Hoskins był dziwnie potulny, można to było poznać po jego głosie. — I obawiam się, że przywiózł ze sobą jeszcze kogoś, nie ostrzegłszy nas, że ma zamiar to zrobić.
— Dwóch gości to za dużo — powiedziała twardo panna Fellowes.
— Wiem. Wiem. Ale panno Fellowes, błagam panią. Nie miałem pojęcia, że on jeszcze kogoś przywiezie. On się upiera przy tym, żeby i ta osoba zobaczyła Timmie’ego. Teraz, gdy rzeczy zaszły już tak daleko, ryzyko, że go obrazimy… Rozumie pani? Czy pani to rozumie?
A więc Hoskins znowu błagał. Ten Mannheim naprawdę go przeraził. Gdzie był silny i nieposkromiony doktor Gerald Hoskins, którego znała dotychczas?
— A kim jest ta druga osoba? — spytała panna Fellowes po chwili. — Kim jest ten niespodziewany gość?
— To jego współpracownica, konsultantka udzielająca porad jego organizacji. Być może pani nawet ją zna. Pewnie tak. Jest specjalistką od dzieci z zaburzeniami, osobą zasiadającą w różnych komisjach i działającą w różnych instytucjach rządowych, bardzo znaną osobą. Przez pewien czas braliśmy pod uwagę jej kandydaturę na pani obecne stanowisko, chociaż mieliśmy wrażenie… to znaczy ja miałem wrażenie, że nie ma w sobie tego ciepła i współczucia, o które nam chodziło. Nazywa się Mariannę Levien. Myślę, że mogłaby się okazać trochę niebezpieczna. Nie możemy tak ryzykować, nie możemy nie wpuścić jej teraz, kiedy już tutaj jest.
Panna Fellowes, przerażona, położyła sobie dłoń na ustach.
Mariannę Levien! — pomyślała w osłupieniu. — Boże, miej mnie w swojej opiece. Boże, miej w opiece nas wszystkich!