Выбрать главу

Owalne drzwi prowadzące do domku dla lalek otworzyły się i Hoskins wszedł do środka. Tuż za nim dwie postacie. Na Hoskinsa przykro było patrzeć. Mięsiste policzki jakby mu obwisły. Wyglądał jak człowiek, który w ciągu jednego dnia postarzał się o dziesięć lat. Cerę miał szarą jak ołów. A jego oczy były oczami człowieka pokonanego, zastraszonego, co pannę Fellowes zdziwiło i przeraziło.

Z trudem go poznała. Co się dzieje? — pomyślała.

— To jest panna Edith Fellowes, opiekunka Timmie’ego — powiedział Hoskins cicho, tonem człowieka skrępowanego. — A to, panno Fellowes, są pan Bruce Mannheim i panna Mariannę Levien.

— A to jest Timmie? — spytał Mannheim.

— Tak — powiedziała panna Fellowes gromkim głosem, i chcąc zrównoważyć nagłą nieśmiałość Hoskinsa. — To jest Timmie!

Chłopiec, który był w drugim pokoju służącym mu jako pokój do zabawy i spania, usłyszawszy, że goście weszli, ostrożnie wystawił z niego głowę. Teraz wyszedł do nich — śmiało, energicznym krokiem dziecka, które się nie boi. Panna Fellowes w duchu mu przyklasnęła.

Pokaż im, Timmie. Czy my cię maltretujemy? Czy chowasz się pod łóżkiem, czy trzęsiesz się ze strachu?

W swoim najlepszym kombinezonie chłopiec wyglądał olśniewająco. Podszedł do nowo przybyłych i zaczął im się przyglądać z nie ukrywaną ciekawością.

Świetnie, pomyślała panna Fellowes. Świetnie ze względu na ciebie i na nas wszystkich!

— Aha — powiedział Mannheim. — Więc to ty jesteś Timmie.

— Timmie — odezwał się Timmie, chociaż jedyną osobą w tym pokoju, która wiedziała, co mówi, była panna Fellowes.

Chłopiec wyciągnął rękę w górę, w stronę Mannheima. Mannheim najwyraźniej pomyślał, że chce uścisnąć mu dłoń, bo wyciągnął swoją. Ale Timmie nie miał pojęcia, że ludzie podają sobie ręce i wymieniają powitalne uściski dłoni. Nie dotknął wyciągniętej ręki Mannheima, a swoją pomachał niecierpliwym gestem, w dalszym ciągu wyciągając ją w górę.

Mannheima to zaintrygowało.

— Chodzi o pana włosy — powiedziała panna Fellowes. — Przypuszczam, że on nigdy przedtem nie widział człowieka o rudych włosach. W czasach neandertalskich najwyraźniej takich ludzi nie było, a tutaj nie odwiedził go jeszcze nikt rudowłosy. Jego chyba w ogóle bardzo fascynują jasne włosy.

— Aha — powiedział Mannheim. — Więc to o to chodzi.

Uśmiechnął się szeroko i przyklęknął, a Taninie natychmiast zanurzył ręce w jego gęste, sprężyste kędziory. Nie tylko ich kolor, ale również fakt, że się kręciły, musiał stanowić dla niego nowość. Timmie badał te włosy w zamyśleniu.

Mannheim znosił to z humorem. Panna Fellowes musiała przyznać, że nie jest taki, jakim go sobie wyobrażała. Spodziewała się, że będzie zionącym ogniem radykałem o spojrzeniu szaleńca, gotowym natychmiast wygłaszać potępiające sądy i manifesty i bezkompromisowo żądać zmian. Tymczasem okazało się, że jest raczej miły i łagodny, że jest zamyślonym, poważnie wyglądającym mężczyzną — młodszym, niż się spodziewała — który, nie tracąc czasu, zaprzyjaźnia się z Timmiem.

Mariannę Levien natomiast była zupełnie inna. Nawet Timmie, zmęczywszy się badaniem włosów Mannheimai zwróciwszy na nią oczy, najwyraźniej nie wiedział, co o niej myśleć.

Panna Fellowes wyrobiła już sobie zdanie na jej temat: nie lubiła Levien od pierwszej chwili. Podejrzewała też, że to jej niespodziewane pojawienie się, a nie wizyta Bruce’a Mannheima, przyprawiło Hoskinsa o taką nerwowość.

Co ona tu robi? — zastanawiała się panna Fellowes. — Jakie kłopoty ma zamiar nam sprawić?

Levien była powszechnie znana wśród ludzi zajmujących się zawodowo opieką nad dziećmi z tego, że jest osobą agresywną i powodującą kontrowersje, bardzo zręcznie promującą siebie i umiejętnie kierującą rozwojem swojej kariery. Panna Fellowes nigdy dotychczas nie stanęła z nią twarzą w twarz, ale, patrząc na nią teraz, dochodziła do wniosku, że wygląda na osobę tak straszną i nieprzyjemną, jak głosiła fama.

Przypominała raczej aktorkę albo kobietę biznesu, albo aktorkę grającą rolę kobiety biznesu niż specjalistkę od opieki nad dziećmi. Ubrana była w jakąś obcisłą, mieniącą się suknię uszytą z metalicznie połyskującego materiału ze ściśle tkanych włókien. Na szyi miała łańcuszek z ogromnym, błyszczącym wisiorem opadającym na piersi, a na wysokim czole opaskę z misternej, złotej plecionki. Ciemne i lśniące, włosy sczesane ciasno do tyłu dodawały rysom dramatyzmu. Wargi miała jaskrawoczerwone, a oczy mocno umalowane. Otaczała ją niewidzialna chmura perfum.

Panna Fellowes przyglądała jej się z niesmakiem. Trudno było sobie wyobrazić, jak doktor Hoskins mógł chociaż przez ułamek sekundy uważać ją za potencjalną opiekunkę Timmie’ego. Ta kobieta była pod każdym względem przeciwieństwem jej samej, Edith Fellowes. I z jakiego to powodu, zastanawiała się dalej panna Fellowes, ta Mariannę Levien w ogóle interesowała się tą posadą? Przecież ta posada wymagała odizolowania się od świata i bezwarunkowego poświęcenia. A Levien, jak było wiadomo pannie Fellowes, była zawsze w ruchu, wiecznie uganiała się po całym świecie, jeżdżąc na konferencje naukowe i wygłaszając tam opinie, które ludzie z jakim takim doświadczeniem uważali za kontrowersyjne i wprowadzające zamieszanie. Levien miała mnóstwo zaskakujących pomysłów dotyczących posługiwania się nowoczesnymi technikami rehabilitacji trudnych dzieci, sądziła, że cudowna, lśniąca, futurystyczna maszyneria może zastąpić zwykłą miłość i poświęcenie, dzięki którym ludzie radzili sobie z takimi dziećmi na przestrzeni dziejów.

No a poza tym była biegłym politykiem. Wiecznie zasiadała w jakichś komitetach, pełniła rolę konsultanta różnych wpływowych instytucji i pojawiała się w różnych miejscach we wszelkich możliwych rolach. Rzucała się w oczy i robiła błyskawiczną karierę. Jeżeli rzeczywiście starała się o posadę, którą w końcu dostała panna Fellowes, to musiała ją postrzegać jako trampolinę pozwalającą się odbić i podskoczyć o wiele wyżej.

Ja chyba jestem bardzo staroświecka, pomyślała panna Fellowes. Bo widziałam w tym wyłącznie szansę zrobienia czegoś dobrego dla wyjątkowego małego chłopca potrzebującego niezwykle dużo miłości i troski.

Timmie wyciągnął rękę w stronę lśniącej metalicznie sukni Mariannę Levien. Oczy błyszczały mu z zachwytu.

— Ładne — powiedział.

Mariannę Levien szybko cofnęła się poza zasięg jego ręki.

— Co on powiedział?

— Podziwia pani suknię — odparła panna Fellowes. — Chce jej tylko dotknąć.

— Wolałabym, żeby tego nie robił. Materiał jest delikatny.

— Więc niech pani lepiej uważa. Bo on jest bardzo szybki.

— Ładne — powtórzył Timmie. — Chcieć!

— Nie, Timmie. Nie. Nie wolno dotykać.

— Chcieć!

— Przykro mi, ale nie. NIE.

Timmie spojrzał na nią niezadowolony. Lecz nie wyciągnął ponownie ręki w stronę Mariannę Levien.

— Czy on panią rozumie? — spytał Mannheim.

— Przecież nie dotyka sukni, prawda? — odrzekła panna Fellowes, uśmiechając się.

— A pani jego rozumie?

— Czasami. Przeważnie.

— Te jego pomruki-powiedziała Mariannę Levien. — Co one mogły znaczyć, jak pani myśli?

— Powiedział: „ładne”. To znaczy pani suknia. A potem powiedział: „chcieć!” To znaczy: chciał jej dotknąć.

— To on mówił po angielsku? — spytał zaskoczony Mannheim. — Nie domyśliłbym się tego.

— Jego artykulacja nie jest dobra… prawdopodobnie z jakichś przyczyn fizjologicznych. Ale ja go rozumiem. Jego słownictwo obejmuje… no jakieś sto angielskich słów, a może trochę więcej. Codziennie uczy się kilku nowych. Teraz sam je sobie przyswaja, ja mu ich specjalnie nie wbijam do głowy. Zdają sobie państwo sprawę, że on ma prawdopodobnie cztery lata. Mimo że zaczął tak późno, osiągnął poziom kompetencji językowej, jakiego można się spodziewać u dziecka w jego wieku, i szybko robi postępy.