Ta Która Wie zrobiła następny krok w ich stronę. Wykonała też w ich stronę ruch ręką, tak jakby chciała usunąć ich z miejsca znajdującego się w sąsiedztwie sanktuarium.
Jeden z Innych coś powiedział.
Tak przynajmniej jej się zdawało. Wydobył z siebie długi szereg jakichś stłumionych, ochrypłych dźwięków. Wytwarzał je tak jakby jego język przymocowany był nie tym końcem co trzeba. Był to po prostu taki hałas — bez odrobiny sensu.
— Czy nie możesz mówić, jak trzeba? — spytała Ta Która Wie. — Nie można cię zrozumieć. Niech mówi ktoś inny, jeżeli ty nie potrafisz.
Inny odezwał się znowu. To, co mówił, było tak samo niezrozumiałe jak to, co wypowiedział przedtem.
— Nie — odezwała się Ta Która Wie. — Nie wiem, co usiłujesz powiedzieć.
Podeszła bliżej i odwróciła się tak, że stała teraz twarzą do przeciwległego końca szeregu.
— Ty — powiedziała do mężczyzny stojącego na końcu. — Czy potrafisz mówić lepiej niż tamten?
Wskazała go palcem i klasnęła w dłonie. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i wymamrotał coś niewyraźnie.
— Używaj słów! — rozkazała mu Ta Która Wie. — Nie wydawaj tych idiotycznych dźwięków! Czy wszyscy jesteście niemądrzy? — Jeszcze raz wskazała palcem tego samego Innego. — Mów! Słowami! Czy żaden z was nigdy się nie uczył, jak się mówi słowami?
Inny wydobył z siebie ten sam dźwięk.
— Jesteście nie tylko brzydcy, ale i głupi — powiedziała Ta Która Wie, kręcąc głową. — Jesteście wytworami hien. Jesteście zrobieni z łajna nosorożca.
Byli zmieszani. Żaden się nie ruszył.
Ta Która Wie minęła ich i poszła do sanktuarium. Wody trzech rzek nadbiegały ze wszystkich stron, rozpryskiwały się wysoko. Lud zbudował sanktuarium dokładnie w miejscu spotkania trzech rzek, pod odsłoniętą skałą wznoszącą się ponad wodą. Kobieta Bogini pełzała wśród lodowatej piany, układając wzór z kamieni i piętrząc między nimi płytki ze specjalnej lśniącej skały. Ta Która Wie, podchodząc teraz do sanktuarium, widziała kreski Bogini wydrapane na kamieniu przez kapłanki; pięć w tę stronę, trzy w tamtą, a trzy w jeszcze inną. Ale z kreskami coś się stało. Ktoś, kto nie pochodził z Ludu, obrysował każdą grupę kresek kolistą linią głęboko wdzierającą się w skałę i dodał nad nimi inne figury — dziwne, nieprzyjemnie, wyglądające symbole, malowane symbole, które wiły się jak coś, co człowiek widuje w złych snach. Namalowano też kilka zwierząt: zgarbionego mamuta z dużą głową, wilka i jakieś stworzenie, którego Ta Która Wie nie rozpoznawała. Musi to być robota Innych, pomyślała Ta Która Wie. Lud używał farb do malowania ciała kiedy istniała taka potrzeba, ale nigdy nie malował symboli na skałach. Nigdy. A malowanie obrazów przedstawiających zwierzęta było po prostu głupotą. Mogło rozgniewać duchy malowanych zwierząt, wskutek czego zwierząt takich nigdy więcej nie dałoby się upolować.
— Co wyście zrobili, wy plugawe bestie? To jest sanktuarium Bogini, a wy je sprofanowaliście. Sanktuarium Bogini, rozumiecie? Sanktuarium Bogini — powtórzyła, gdyż nic nie wskazywało na to, że zrozumieli.
Patrzyli oczami bez wyrazu. Wzruszali ramionami.
Ta Która Wie wskazała ziemię i niebo — wykonała uniwersalne gesty oznaczające Boginię. A potem dotknęła własnych piersi, łona, bioder — co oznaczało, że została stworzona na obraz i podobieństwo Bogini. Z pewnością zrozumieją te gesty. Tak, na pewno.
Ale oni dalej tylko na nią patrzyli.
— Warn brak mądrości, tak, brak wam jej! — krzyknęła. — Głupcy! Głupcy! Jesteście stadem bezrozumnych zwierząt!
Wspięła się na skały, ślizgając się na ich mokrej powierzchni. W pewnej chwili omal nie wpadła do rwącej rzeki. Gdyby tak się stało, zginęłaby. Ale na szczęście złapała się wystającego odprysku skalnego i zatrzymała się. Kiedy podeszła do sanktuarium, wyciągnęła rękę i postukała palcem w malowidło przedstawiające mamuta.
— Źle! — krzyknęła. — Zło! Świętokradztwo! Zmoczyła palec i potarła nim namalowany farbą obraz.
Zamazała go.
Teraz Inni wyglądali na zaniepokojonych. Patrzyli po sobie, mamrotali coś, kręcili się na miejscu, szurając nogami.
— To nie jest miejsce na wasze malowidła! — krzyknęła Ta Która Wie. — To jest nasze sanktuarium! To my zbudowaliśmy je dla Niej! I przyszliśmy tutaj, by oddać jej cześć i poprosić o radę.
Skrobała malowidło pracowicie, aż w końcu nic z niego nie zostało poza niechlujnie wyglądającymi resztkami farby. Chciała zetrzeć pozostałe rysunki, lecz nie mogła do nich dosięgnąć — miała za krótkie ręce. Tylko podobne do nóg pająka ręce Innych były w stanie sięgnąć tak daleko.
Ale była zadowolona z tego, że dała im do zrozumienia, co ma na myśli. Zeszła na dół i wróciła tam, gdzie dwa szeregi wojowników wciąż stały naprzeciwko siebie.
— Rozumiecie? — spytała Innych. — To jest nasze sanktuarium! Nasze!
Poszła w ich stronę, podeszła prosto do nich — bez strachu. Oni poruszyli się z zakłopotaniem, ale żaden nie podniósł włóczni. Bali się jej — wiedziała o tym. Była świętą kobietą, kobietą, w której wnętrzu mieszkała Bogini. Nie śmieli stawić jej oporu.
Spojrzała im gniewnie w twarze. Górowali nad nią, wysocy jak drzewa, wysocy jak góry. Wskazała palcem na zachód.
— Wracajcie tam, do własnego kraju — powiedziała. — Zostawcie nas. Pozwólcie nam w spokoju składać nasze ofiary, wy ohydne, śmierdzące zwierzęta! Wy durnie! Wy głupie bestie!
Chwyciła najbliżej stojącego Innego i popchnęła go w stronę, w którą przedtem wskazywała. Inny wyrwał się i cofnął o kilka kroków. Zrobiła taki gest, jakby go wyganiała.
— No ruszaj się! Ruszajcie się wszyscy!
Krążyła wśród nich jak trąba powietrzna, krzyczała, popychała. Odsuwali się od niej nerwowo, jakby była kimś, kto przynosi zarazę. A ona szła za nimi, wymachując rękami, krzycząc na nich, wypędzając ich bez niczyjej pomocy z miejsca położonego w najbliższym sąsiedztwie sanktuarium.
Potem zatrzymała się i patrzyła, jak odchodzą. A oni odeszli na odległość jakichś stu pięćdziesięciu kroków, do miejsca, gdzie dwie mniejsze rzeki wyłaniały się zza zakrętu i płynęły między dwiema skalnymi ścianami. Tu się zatrzymali i wtedy, po raz pierwszy, Ta Która Wie zobaczyła, że jest tam ich obozowisko, że w zarośniętym wąwozie znajdują się ich kobiety, dzieci i starcy.
Dobrze, pomyślała. Zostali odpędzeni od sanktuarium. Nie mogła się spodziewać, że osiągnie więcej. Jej osiągnięcie nie było małe. I zrobiła to zupełnie sama. Chociaż nie, nie sama — pomógł jej ogień Bogini, który płonął w niej przez cały czas. Bez tego ognia nigdy by się jej nie udało.
Wróciła do mężczyzn z Drużyny Wojowników.
— No i co? Poradziłam sobie bez niczego! Nawet bez włóczni! — krzyknęła do nich tryumfalnie.
Młoda Antylopa pokręcił głową.
— Jaka ty jesteś szalona! — powiedział, ale popatrzył na nią z takim podziwem, że aż oczy mu zabłysły.
8. Sny
Późnym popołudniem, w kilka godzin po wyjściu Bruce’a Mannheima i Mariannę Levien, Hoskins wrócił do domku dla lalek. Był wymęczony i ponury.
— Czy Timmie śpi? — zapytał. Panna Fellowes kiwnęła głową.
— Zasnął w końcu. Musiałam go długo uspokajać. Odłożyła książkę, którą właśnie czytała, i spojrzała na Hoskinsa dość chłodno. To popołudnie było pełne napięć i męczące, więc panna Fellowes wolałaby teraz mieć już spokój.
— Przykro mi, że to było takie irytujące.
— Rzeczywiście, było dużo krzyku. Więcej niż chłopiec mógł znieść. Czy nie sądzi pan, że tę dyskusję należało przeprowadzić gdzie indziej?