— Przykro mi — powtórzył Hoskins. — Straciłem chyba panowanie nad sobą. Ten człowiek doprowadzi mnie w końcu do ostateczności.
— On nie jest taki okropny, jak się spodziewałam. Myślę, że jemu naprawdę chodzi o dobro Timmie’ego.
— Bez wątpienia. Ale żeby wmeldować się tu tak bez zaproszenia i mówić nam, co mamy robić…
— Chłopcu rzeczywiście potrzebny jest towarzysz zabaw. Hoskins spojrzał na nią przygnębiony. Widać spodziewał się, że dyskusja zacznie się od nowa. Ale zdołał się w porę opanować.
— Tak — powiedział spokojnie. — Rzeczywiście. Nie będę się z panią sprzeczał. Ale skąd mamy wziąć takiego-towarzysza zabaw? Są z tym ogromne problemy.
— To znaczy, że nie mówił pan poważnie, deklarując, że w razie czego przyprowadzi pan tutaj własnego syna?
Hoskins był przerażony. Panna Fellowes pomyślała, że może za bardzo na niego naciska. Ale przecież nie prosiła go, żeby przyszedł tu dzisiaj po raz drugi.
— Czy mówiłem poważnie?… Tak, tak, oczywiście, mówiłem poważnie. Jeżeli nie znajdziemy nikogo innego, to go przyprowadzę. Czy myśli pani, że się boję, iż Timmie mógłby zrobić mojemu synowi coś złego? Obawiam się jednak, że moja żona może mieć pewne zastrzeżenia. Ona będzie uważała, iż to jest ryzykowne. Mnóstwo ludzi z zewnątrz jest zdania, że Timmie to jakiś dziki małpolud. Dzikie stworzenie, które żyło w jaskini i żywiło się surowym mięsem.
— A może dalibyśmy z nim wywiad w sieci subeterycznej — zasugerowała panna Fellowes.
Dziwiła się sama sobie, że proponuje następne wtargnięcie mediów w strefę prywatności Timmie’ego. Jednak jeżeli to mogło przyczynić się do wykorzenienia przesądów dotyczących chłopca, to może warto było narazić go na ten stres.
— On przecież mówi już po angielsku… Gdyby ludzie o tym wiedzieli…
— Nie sądzę, że to coś da, panno Fellowes.
— Dlaczego?
— Bo jego angielszczyzna jest nie najlepsza. Panna Fellowes nie posiadała się z oburzenia.
— Ależ co pan mówi! Jego zasób słów jest zadziwiająco duży, zwłaszcza jeżeli się zważy, od jakiego poziomu zaczął. No i codziennie uczy się nowych.
W oczach Hoskinsa pojawiło się ogromne zmęczenie.
— Pani jest jedyną osobą, która go rozumie. Dla pozostałych słuchających mógłby równie dobrze mówić po neandertalsku. To, co mówi, jest niezrozumiałe.
— Więc nie słuchacie go państwo uważnie.
— No tak — powiedział Hoskins tonem człowieka znużonego. — Może i nie słuchamy.
Wzruszył ramionami, uciekł wzrokiem w bok i zdawał się popadać w głęboką zadumę. Panna Fellowes wzięła książkę i otworzyła ją na stronie, na której czytała, mając nadzieję, że Hoskins zrozumie tę aluzję. Ale on nie ruszał się z miejsca.
— Gdyby chociaż nie została w to zamieszana ta okropna kobieta! — wybuchnął nagle.
— Mariannę Levien?
— Tak, ten robot.
— Ależ ona z pewnością nie jest robotem!
— No nie, nie jest — powiedział Hoskins, uśmiechając się blado jak człowiek naprawdę zmęczony. — Ona tylko przypomina robota. Tu chłopiec z przeszłości, a tu baba, która wygląda jak przybysz z przyszłości… Pojawia się i chce mi narobić kłopotu. Żałuję, że ją w ogóle poznałem. Mannheim nie jest taki zły. On jest po prostu jednym z tych mętnie myślących facetów martwiących się o sprawy społeczne i mających głowę nabitą wzniosłymi ideałami. Oni wkręcają się wszędzie i chcą naprawiać świat według własnego widzimisię. Tak, to jest taki egzaltowany naprawiacz świata. Ale ta Levien, ta chromowana suka, proszę mi wybaczyć ten język, panno Fellowes…
— Ale ona właśnie taka jest.
— Tak. Tak. Prawda? Panna Fellowes kiwnęła głową.
— Trudno mi uwierzyć, że kobieta taka jak ona była brana pod uwagę, kiedy państwo szukali opiekunki dla Timmie’ego.
— Ona była jedną z pierwszych osób, które złożyły podanie. Bardzo chciała dostać tę pracę. Paliła się do niej.
— Ale ona… tak zupełnie do tej pracy nie pasuje.
— Referencje były wspaniałe. Nie przyjąłem jej z powodu jej osobowości. Bardzo się zdziwiła, że nie dostała tej pracy. No i jakimś trafem związała się z grupą Mannheima. Prawdopodobnie zrobiła to celowo, bo chciała się na mnie odegrać. To taka jej zemsta. „Zemsta jest rozkoszą…” i tak dalej. Będzie go podjudzała, podjudzała bez końca… nakładzie mu do głowy tych wyrażeń ze swojego idiotycznego żargonu, jakby jemu nie wystarczał jego własny psychobełkot. Będzie go namawiała, żeby mnie prześladował…
Hoskins zaczynał podnosić głos.
— Według mnie twierdzenie, że Timmie jest bardzo samotny i że trzeba temu zaradzić, nie jest żadnym prześladowaniem — powiedziała stanowczo panna Fellowes.
— Zaradzimy temu.
— A dlaczego pan myśli, że ona się mści? Mnie się zdaje, że ona po prostu…
— Bo ona naprawdę się mści! — powiedział Hoskins głośniej niż przedtem. — Bo już na samym początku chciała tu się wmeldować i objąć kierownictwo. Ale jej się to nie udało, a teraz chce nas zniszczyć. Ona nie będzie miała litości. Mannheim w porównaniu z nią to człowiek słaby. Można nim manipulować, jeżeli się wie, który guzik nacisnąć. Zadowolą go zapewnienia o dobrych intencjach, zapewnienia, że się z nim zgadzam. Ale ona będzie żądała inspekcji na miejscu co drugi wtorek. I będzie chciała widzieć rezultaty. Zmiany. Takie, które dla nas będą oznaczały ciągłe zamieszanie. Wkrótce zażąda dla Timmie’ego psychoterapii albo zabiegów ortodoncyjnych albo operacji plastycznej, dzięki której chłopak będzie miał ładną, wesołą buzię godną Homo sapiens. Będzie się do nas wciąż wtrącała. Wykorzysta machin? do nadawania sprawom rozgłosu, którą ma do dyspozycji Mannheim, i będzie nas obsmarowywała. Będzie nas przedstawiała jako zwariowanych naukowców, którzy z zimną krwią torturują niewinne dziecko… — Odwrócił się i popatrzył na zamknięte drzwi prowadzące do sypialni Timmie’ego, a potem powiedział ponuro: — W rękach takiej kobiety Mannheim jest bezradny. Ona prawdopodobnie z nim sypia. Zrobiła już z niego swoją własność. W konfrontacji z nią on nie ma szans. Panna Fellowes otworzyła szeroko oczy.
— No wie pan! Jak pan może mówić takie rzeczy?
— Jakie rzeczy?
— No to, że ona i on, że ona wykorzystuje swoje… Nie ma pan żadnego dowodu. Ta sugestia jest nie na miejscu, panie doktorze. Zupełnie nie na miejscu.
— Naprawdę?
Gniew Hoskinsa zniknął w jednej chwili. Doktor spojrzał na pannę Fellowes i uśmiechnął się zawstydzony.
— No tak, chyba ma pani rację. Nie wiem nic na ten temat. Nie mam pojęcia, z kim sypia Mannheim, jeżeli z kimś w ogóle sypia. I nic mnie to nie obchodzi. Nie obchodzi mnie też, z kim sypia ta Levien. Chcę tylko, żeby się od nas odczepili i dali nam spokojnie prowadzić badania. Pani wie, że ja tego chcę. Wie pani także, że zrobiłem wszystko, żeby Timmie był tu szczęśliwy. Ale jestem już taki zmęczony… tak cholernie zmęczony…
Wiedziona impulsem Panna Fellowes podeszła do niego i ujęła jego dłonie. Były zimne. Panna Fellowes trzymała je przez chwilę, pragnąc tchnąć w nie życie i energię.
— Kiedy ostatnio miał pan urlop, panie doktorze?
— Urlop? — Hoskins roześmiał się. — Nie mam chyba pojęcia, co to słowo znaczy.
— Może na tym właśnie polega problem.
— Ja nie mogę brać urlopów, panno Fellowes. Po prostu nie mogę. Jeżeli na chwilę spuszczę to wszystko z oka, będzie się tu działo Bóg wie co. Tuzin różnych Adamewskich zacznie próbować kraść okazy z pola statycznego. Ktoś inny może zacząć eksperymentować bez zezwolenia i zrobić Bóg wie co Bóg wie jakim kosztem. Ktoś może zacząć używać kosztownego wyposażenia do przedsięwzięć, które nie mają racji bytu. Mamy tu sporo dziwaków, a ja jestem jedynym policjantem. Dopóki nie zakończy się ta faza pracy, nie odważę się wziąć urlopu.