Выбрать главу

— A może chociaż długi weekend? Potrzebny panu odpoczynek.

— Wiem. Bardzo dobrze o tym wiem! Dziękuję pani za troskę. Dziękuję pani za wszystko. W całym tym domu wariatów pani jest jednym z niewielu filarów zdrowia psychicznego i spolegliwości.

— Ale czy pan spróbuje trochę odpocząć?

— Tak, spróbuję.

— I zacznie pan od zaraz? — zapytała. — Zbliża się szósta. W domu czeka na pana żona. I synek.

— Tak — powiedział Hoskins. — Powinienem już iść. I jeszcze raz: dziękuję pani za wszystko, panno Fellowes. Dziękuję. Dziękuję.

* * *

W nocy obudziło ją szlochanie dobiegające z pokoju Timmie’ego. Słyszała je po raz pierwszy od dłuższego czasu.

Wstała szybko z łóżka i poszła do pokoju chłopca. Już dawno opanowała umiejętność natychmiastowego budzenia się, gdy potrzebowało jej jakieś dziecko.

— Timmie? — zawołała.

Zapaliła nocną lampkę. Timmie siedział w łóżku, patrzył przed siebie szeroko otwartymi oczami i wydawał dziwny, wysoki dźwięk, który był jego szlochaniem. Ale wyglądało na to, że jej nie widzi. Nie zwrócił na nią w ogóle uwagi, kiedy weszła do pokoju, i nie przestawał szlochać.

— Timmie, to ja, panna Fellowes. Usiadła koło niego i objęła go.

— W porządku, Timmie. W porządku! Powoli szlochanie ustało.

Timmie spojrzał na pannę Fellowes tak, jakby nigdy w życiu jej nie widział. Jego oczy były dziwnie szkliste. Wargi miał cofnięte. W półmroku jego znamię odcinało się wyraźnie od policzka. Właściwie panna Fellowes przestała już je zauważać. Jednak teraz jego policzek był blady, jakby odpłynęła z niego krew, i znamię odznaczało się wyraźniej niż kiedykolwiek przedtem.

On śpi, pomyślała panna Fellowes.

— Timmie?

Zaczął mlaskać, mówić coś po neandertalsku. I mówił nie tyle do niej, ile przez nią do kogoś niewidzialnego, kto stał za nią.

Panna Fellowes przytuliła go i zaczęła nim lekko kołysać z boku na bok, wypowiadając cicho jego imię, nucąc mu. Jego małe ciałko było sztywne jak w transie. Mlaskanie rozlegało się nadal, przerywane dzikimi pomrukami, takimi, jakie wydawał w początkowych tygodniach swego pobytu tutaj. Panna Fellowes przeraziła się, widząc, że powrócił do swego prehistorycznego ja.

— No, no, Timmie, mój malutki, już w porządku, wszystko jest już w porządku, nie ma się czym martwić. Chcesz mleka, co Timmie?

Poczuła, że zrobił się mniej sztywny. Budził się.

— Panna… Fellowes — powiedział, zająkując się.

— Mleka? Trochę ciepłego mleczka?

— Mleko. Tak. Chcieć mleko.

— Chodź — powiedziała, podnosząc go z łóżka, a potem zaniosła go do kuchni.

Nie chciała go teraz zostawiać samego. Posadziła dziecko na stołku koło dużej zamrażarki, wyjęła butelkę mleka i umieściła ją na chwilę na podgrzewaczu.

— Co to było, Timmie? — zapytała kiedy pił. — Sen? Zły sen? Tak, Timmie?

Timmie kiwnął głową, zajęty piciem mleka. Panna Fellowes czekała, aż skończy.

— Sen — powiedział.

Było to jedno z jego najnowszych słów.

— Zły. Zły sen.

— Sny nie są prawdą. — Czy on to rozumie? — Nie musisz bać się snów, Timmie.

— Zły… sen…

Twarz miał poważną. Drżał, chociaż w domku dla lalek było jak zwykle ciepło.

— Wracaj teraz do łóżka — powiedziała panna Fellowes, biorąc go na ręce.

Otuliła go kołdrą.

— Co ci się śniło, Timmie? Możesz mi powiedzieć, co ci się śniło?

Znowu zaczął mlaskać. Mlasków była cała seria, przerwana dwoma krótkimi, cichymi pomrukami.

Czy stres spowodował, że wracał do starych sposobów zachowania? A może po prostu brak mu było angielskich słów na opisanie tego, co mu się śniło.

— Na… zewnątrz — powiedział.

— Na zewnątrz? Tak powiedziałeś?

— Na… zewnątrz — powtórzył. Tak, była tego prawie pewna.

— Na zewnątrz kopuły? — Panna Fellowes wskazała ścianę. — Tam?

Kiwnął głową.

— Na… zewnątrz.

— Śniło ci się, że jesteś na zewnątrz? Energiczne kiwanie głową.

— Tak.

— I co tam widziałeś? Zaczął mlaskać.

— Nie rozumiem.

Mlaski stały się bardziej uporczywe.

— Nie, Timmie. To na nic. Musisz mówić moimi słowami. Ja twoich nie rozumiem. We śnie byłeś na zewnątrz. Co tam widziałeś?

— Nic — powiedział. — Pusto.

Pusto, tak. No, nic dziwnego. Nie miał przecież pojęcia, co tam jest. Przez jedyne okno w domku dla lalek widział tylko trochę trawy, płot i jakiś bezsensowny znak.

— Wielkie puste — powiedział.

— Nie widziałeś tam zupełnie niczego? Mlaski.

Może we śnie cofnął się do świata neandertalskiego i widział sceny z epoki lodowcowej — zaspy śnieżne, ogromne, powłóczące nogami, kudłate zwierzęta wędrujące przez kraj, ludzi ubranych w szaty ze skór takich zwierząt? Może widział to wszystko, ale brakowało mu angielskich słów, żeby to opisać? I dlatego posługiwał się znanymi sobie dźwiękami.

— Na zewnątrz — powtórzył. — Wielkie… puste…

— Było strasznie? — podpowiedziała panna Fellowes.

— Pusto — odpowiedział. — Timmie sam.

No tak, pomyślała. Timmie sam. Biedne, biedne dziecko. Uściskała go jeszcze raz i jeszcze raz otuliła kołdrą, którą z siebie ściągnął, a potem dała mu jedną z jego ulubionych zabawek — bezkształtnego, zielonego zwierzaka o wiotkich nogach, który miał być dinozaurem. Doktor Mclntyre skrzywił się, kiedy zobaczył tę zabawkę, i wygłosił krótki wykład z paleoantropologii, w którym poinformował pannę Fellowes, że błędem jest myśleć, że prehistoryczny człowiek żył równocześnie z dinozaurami. Powiedział, że ten błąd jest często popełniany i że era mezozoiczna skończyła się na wiele milionów lat przed pojawieniem się pierwszych przypominających człowieka ssaków z grupy naczelnych. „Tak”, odpowiedziała panna Fellowes, „wiem o tym. Ale Timmie tego nie wie i uwielbia swojego dinozaura”. Teraz chłopiec przytulał zwierzaka, a panna Fellowes stała przy jego łóżku, czekając, aż zaśnie.

Nie miej więcej złych snów, powiedziała w myśli, zwracając się do niego. Nie śnij więcej o ogromnej, pustej przestrzeni, tam na zewnątrz, o przestrzeni, w której jesteś zupełnie sam.

Wróciła do własnego łóżka. Rzuciła okiem na zegarek stojący na komodzie i przekonała się, że jest za kwadrans piąta. Ranek był zbyt blisko — wątpiła, czy będzie mogła jeszcze zasnąć. Pewnie będzie leżała z otwartymi oczami i nasłuchiwała uważnie, czy z pokoju Timmie’ego nie dobiegają jakieś dźwięki. A potem nastąpi świt.

Jednak omyliła się. Zasnęła szybko i tym razem to ona miała sen.

Była w łóżku. Nie tutaj, w domku dla lalek, tylko w swoim małym mieszkaniu w mieście, w mieszkaniu, którego nie widziała od tylu miesięcy. Ktoś pukał do drzwi — natarczywie, niecierpliwie. Wstała, potykając się o szlafrok i uruchomiła ekran bezpieczeństwa. Zobaczyła na nim, że w korytarzu stoi jakiś mężczyzna — młody mężczyzna z rudymi przylegającymi do czaszki włosami z rudawą brodą.