Выбрать главу

Bruce Mannheim.

— Edith? — powiedział. — Edith, muszę się z tobą zobaczyć. Uśmiechał się. Pannie Fellowes ręce trochę drżały, kiedy otwierała drzwi. Mannheim stał przed nią w ciemnym korytarzu, był wyższy niż w rzeczywistości i barczysty, jego krzepka męska sylwetka górowała nad nią…

— Edith — powiedział. — Och Edith. Tak dawno cię nie widziałem…

A potem znalazła się w jego uścisku. Jeszcze tam, w korytarzu, otoczył ją w ramionami, nie zwracając uwagi na gapiących się sąsiadów, którzy stali w drzwiach swoich mieszkań, pokazywali ich palcami i coś mamrotali. A potem wziął ją na ręce tak, jak ona niedawno wzięła Timmie’ego, wniósł ją do mieszkania, cały czas wymawiając szeptem jej imię…

— Bruce — powiedziała.

I uświadomiła sobie, że wymawia to imię głośno. Nie spała. Zerwała się gwałtownie, usiadła w łóżku i przycisnęła sobie obie dłonie do ust. Policzki miała gorące — paliły ją ze wstydu. Fragmenty snu wirowały w głowie. Była oszołomiona i przerażona jego absurdalnością… i jego rażącym, pensjonarskim erotyzmem. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni miała sen tego rodzaju.

I na dodatek romantycznym bohaterem tego snu był Bruce Mannheim!

Zaczęła się śmiać.

Doktor Hoskins byłby przerażony, gdyby o tym wiedział! Jego godna zaufania, spolegliwa panna Fellowes… obcująca intymnie z wrogiem, we śnie, ale obcująca z wrogiem!

Jakie to śmieszne. Jakie to niedorzeczne.

Jakie żałosne — powiedziała sobie nagle.

Atmosfera tego snu jeszcze ją otaczała. Niektóre szczegóły już uleciały jej z pamięci. Ale inne były tak wyraźne, jakby jeszcze spała. Jak mocno ją obejmował, jak żarliwie szeptał: „Edith… Edith… Tak dawno cię nie widziałem, Edith…”

Żałosne fantazjowanie starej panny. To chorobliwe.

Chorobliwe. Panna Fellowes zaczęła drżeć i z trudem powstrzymywała łzy. Ten sen już nie wydawał jej się śmieszny. Czuła się zbrukana. Sen wtargnął w jej umysł, dokonał inwazji na jej uporządkowane, prowadzone w odosobnieniu życie. Skąd się wziął? Co go spowodowało? Ona przecież już ileś lat temu wyzbyła się takich tęsknot. Tak przynajmniej chciała uważać. Wybrała życie bez tych zawirowań, które niosło ze sobą pożądanie. Życie dziewicze, życie starej panny. Ściśle biorąc, nie była ani dziewicą, ani starą panną, gdyż kiedyś, co prawda przez krótki czas, bo tylko przez kilka miesięcy, miała męża. Ale ten rozdział został zamknięty. Potem żyła jak wyspa, całkiem sama — przez całe lata, przez dziesięciolecia. Poświęciła się pracy, poświęciła się dzieciom. A teraz przyszło to…

To był tylko sen, powiedziała sobie. A sny nie są prawdą. Nie tak dawno zapewniała o tym Timmie’ego.

Tylko sen. Tylko. Śpiący umysł potrafi wyzwolić każdą myśl. Dziwne rzeczy krążą w nim bez ładu, unosząc się na falach nieświadomości. Ten sen znaczy tylko tyle, że Bruce Mannheim był tutaj dzisiaj i zrobił na niej pewne wrażenie. A potem jej śpiący umysł przetworzył to wrażenie na dziwny i nieprawdopodobny scenariusz. Ale Mannheim był od niej młodszy o co najmniej dziesięć lat. I nie wydał jej się specjalnie atrakcyjny, chociaż wygląd miał przyjemny. Nie, nie uważała go za atrakcyjnego, nawet w wyobraźni. Był po prostu mężczyzną, kimś, kogo spotkała tego dnia. Czasami, wbrew wszystkiemu, panna Fellowes czuła, że jakiś mężczyzna ją pociąga. Pociągał ją na przykład Hoskins, chociaż widziała, że to bez sensu, bo on ma żonę i jest szczęśliwy w małżeństwie. Ale gdyby przyśnił jej się Hoskins… No tak, taki sen odzwierciedlałby do pewnego stopnia rzeczywistość. Natomiast w wypadku Mannheima nie mogło być o tym mowy. To tylko sen, powiedziała sobie znowu, tylko sen, tylko sen.

Postanowiła zasnąć i pomyślała, że do rana zapomni o całej tej historii.

Zamknęła oczy i po chwili spała. Cień tego snu wciąż jej towarzyszył. Kiedy obudziła się znowu, zaraz po szóstej, gdy Timmie zaczął kręcić się po swoim pokoju, ciągle snuły się jej jego mgliste zarysy i upokarzająca treść, wciąż miała w świadomości niecierpliwe pukanie do drzwi, szeptane bez tchu słowa powitania i namiętny uścisk. Ale teraz cała ta historia wydawała jej się po prostu idiotyczna.

* * *

Panna Fellowes spodziewała się, że po wszystkich tych rozmowach dotyczących towarzysza zabaw dla Timmie’ego, Hoskins sprowadzi jakieś dziecko prawie natychmiast, chociażby po to, żeby uspokoić te siły społeczne, które reprezentowali Mannheim i Mariannę Levien. Jednak ku jej zdziwieniu upływały tygodnie, a wyglądało na to, że nic się w tej sprawie nie dzieje. Najwyraźniej Hoskins, zgodnie ze swymi przewidywaniami, miał duże trudności ze sprowadzeniem czyjegoś dziecka do kopuły w polu statycznym. Panna Fellowes nie miała pojęcia, w jaki sposób zbywał w związku z tym Mannheima.

W tym okresie prawie wcale nie spotykała Hoskinsa. Było oczywiste, że jest zajęty jakimiś innymi pracami, i dlatego ona widuje go tylko w przelocie. Prowadzenie instytutu najwyraźniej bardzo go absorbowało. Z zasłyszanych tu i ówdzie uwag innych pracowników zorientowała się, że Hoskins musiał wkładać dużo wysiłku w dawanie sobie rady z personelem składającym się z utalentowanych lecz nad-wrażliwych naukowych primadonn, z których każda pretendowała do Nagrody Nobla, i że równocześnie — wiecznie skłopotany — kierował jednym z najbardziej skomplikowanych przedsięwzięć naukowych na przestrzeni dziejów.

No tak. On miał swoje problemy. A ona swoje.

Najważniejszym z nich była w tej chwili wciąż pogłębiająca się samotność Timmie’ego. Panna Fellowes usiłowała być wszystkim, czego chłopiec potrzebował: opiekunką, pielęgniarką, nauczycielką i zastępczą matką. Jednak jemu to nie wystarczało. Chłopiec miewał wciąż ten sam sen — sen o tej wielkiej, pustej przestrzeni znajdującej się na zewnątrz domku dla lalek, o miejscu, dokąd nie wolno mu było pójść. Nie zdarzało się to co noc, ale zdarzało się nierzadko, tak że panna Fellowes zaczęła rejestrować częstotliwość pojawiania się snu. Czasami chłopcu śniło się, że jest w tym dziwnym miejscu sam, a czasami, że są z nim jakieś tajemnicze postacie przypominające cienie. Ponieważ jego angielszczyzna była wciąż jeszcze raczej szczątkowa, panna Fellowes nie mogła się zorientować, czy ta wielka pusta przestrzeń jest w oczach chłopca utraconym światem z epoki lodowcowej, czy też jest jego wyobrażeniem o tej dziwnej nowej epoce, w którą został sprowadzony. Tak czy tak, to miejsce go przerażało i często budził się z płaczem. Nie trzeba było być psychiatrą, by wiedzieć, że ten sen pojawiał się na skutek izolacji Timmie’ego i że był objawem jego pogłębiającego się smutku.

W dzień występowały u chłopca długie okresy przygnębienia, podczas których zamykał się w sobie i siedział osowiały albo spędzał w milczeniu całe godziny przy oknie, za którym nie było właściwie niczego. Patrzył przez to okno w wielką pustkę ze snu, być może z nostalgią myśląc o ponurych, pokrytych lodem płaskowyżach swojego dalekiego dzieciństwa albo zastanawiając się po prostu, co znajduje się za ścianami pomieszczeń będących jego więzieniem. Widząc to, panna Fellowes myślała z wściekłością: Dlaczego nie przyprowadzą tu kogoś, kto dotrzyma mu towarzystwa? Dlaczego?

Zastanawiała się, czy nie powinna sama skontaktować się z Mannheimem, poinformować go, że nic nie zostało zrobione, i skłonić go, żeby wywarł nacisk na Hoskinsa. Doszła jednak do wniosku, że równałoby się to zdradzie. Była bardzo oddana Timmie’emu, ale nie mogła się zmusić do działania za plecami Hoskinsa. Ale jej gniew przybierał na sile.

Fizjologowie dowiedzieli się już od chłopca prawie wszystkiego, czego można się było od niego dowiedzieć bez krojenia go na kawałki. To ostatnie jednak nie zostało chyba włączone do planu badań. Wizyty fizjologów stały się rzadsze. Jeden z nich przychodził raz na tydzień, mierzył Timmie’ego, zadawał kilka rutynowych pytań i robił parę zdjęć. Ale to było wszystko. Zniknęły igły i strzykawki, ustało robienie zastrzyków i pobieranie płynów. Specjalne diety nie były już potrzebne, skomplikowane badania prowadzące do stwierdzenia, jak uformowane są stawy, wiązadła i kości Timmie’ego stały się o wiele rzadsze.