Выбрать главу

Tyle zmieniło się na lepsze. Jednak spadkowi zainteresowania fizjologów zaczynał towarzyszyć wzrost zainteresowania psychologów. Panna Fellowes przekonała się, że oni są tak samo nieznośni jak ich poprzednicy, a czasami o wiele bardziej. Timmie’ego zmuszano teraz, żeby pokonywał przeszkody dzielące go od jedzenia. Musiał podnosić jakieś zapadki, poruszać prętami, sięgać do sznurków i pociągać za nie. Łagodne wstrząsy elektryczne powodowały, że skowyczał ze strachu i zdumienia albo warczał jak istota pierwotna. Wszystko to doprowadzało pannę Fellowes do szału.

Nie chciała jednak zwracać się do Hoskinsa. Nie pragnęła w ogóle z nim rozmawiać. Hoskins z jakichś powodów trzymał się z daleka, a ona obawiała się, że jeżeli zgłosi się teraz do niego z jakąś prośbą i spotka się z najlżejszym oporem z jego strony, to straci panowanie nad sobą i porzuci tę pracę. A porzucenie pracy było krokiem, którego nie chciała robić. Musiała tu zostać ze względu na Timmie’ego.

Ale dlaczego Hoskins przestał się interesować przedsięwzięciem związanym z Timmiem? Skąd ta jego obojętność? Czy w ten sposób chciał odizolować się od zażaleń i próśb Mannheima? Jeżeli tak, to postępuje głupio — pomyślała. Jedyną ofiarą tej obojętności był bowiem Timmie. Głupiec, głupiec.

Robiła, co mogła, żeby ograniczyć uczonym dostęp do chłopca. Jednak nie była w stanie odizolować go od nich całkowicie. Chodziło tu w końcu o eksperyment naukowy. Dlatego badanie, opukiwanie i traktowanie wstrząsami elektrycznymi trwało nadal.

Oprócz psychologów pojawiali się też antropolodzy, całe armie antropologów, pragnących pytać Timmie’ego o życie w paleolicie. Jednak mimo że Timmie mówił już nieźle po angielsku — swoją własną angielszczyzną — uczeni ci byli skazani na frustrację. Mogli pytać, o co chcieli, ale on potrafił odpowiedzieć tylko wtedy, kiedy rozumiał pytanie, i jeżeli zachował w pamięci informacje o tych aspektach życia w odległych czasach epoki lodowcowej, o które pytali.

Im dłużej trwała jego wyprawa w dwudziesty pierwszy wiek, tym lepiej i precyzyjniej potrafił się wyrażać. Chłopiec wciąż nie stracił pewnej skłonności do niewyraźnego wymawiania dźwięków, które mu się zlewały (co panna Fellowes uważała za urocze), ale jego zdolność rozumienia zdań angielskich dorównywała praktycznie zdolności jego rówieśników urodzonych w dwudziestym pierwszym wieku. W chwilach podniecenia miał wciąż skłonność do mlaskania i do wydawania, od czasu do czasu, pomruków godnych istoty pierwotnej, jednak zdarzało się to coraz rzadziej. Zapomniał chyba o życiu, jakie znał przed przybyciem do dwudziestego pierwszego wieku. Przypominało mu się w snach, do których zamkniętego świata panna Fellowes nie miała wstępu. Kto wie, jakie to ogromne mamuty i mastodonty brykały w tym świecie i jakie tajemnicze sceny rozgrywały się na ekranie pamięci neandertalskiego chłopca?

Ku swemu zdziwieniu panna Fellowes stwierdzała, że wciąż jest jedyną osobą, która potrafi dokładnie zrozumieć słowa Timmie’ego. Niektórzy inni ludzie, pracujący często pod tą kopułą — jej pomocnicy: Mortenson, Elliott i pani Stratford, a także doktor Mclntyre i doktor Jacobs — potrafili od czasu do czasu coś wychwycić, ale robili to zawsze z dużym wysiłkiem i przeważnie połowę źle rozumieli. Pannę Fellowes bardzo to dziwiło. Z początku rzeczywiście chłopiec miał trudności z wypowiadaniem słów tak, żeby były zrozumiałe, ale upłynęło sporo czasu i teraz mówił zupełnie płynnie. Albo tak jej się zdawało. Rozważając te sprawy, stopniowo doszła do wniosku, że to fakt, iż przebywa bezustannie w pobliżu Timmie’ego sprawia, że z taką łatwością go rozumie. Jej ucho automatycznie przechodziło do porządku dziennego nad różnicami między tym, co on mówił, a tym, jak słowa powinny były być wymawiane. Timmie był inny niż współczesne dzieci, różnił się od nich chociażby swoją zdolnością wymowy. Rozumiał bardzo dużo z tego, co się do niego mówiło, potrafił już odpowiadać złożonymi zdaniami, ale jego wargi i krtań i, jak przypuszczała panna Fellowes, jego mała kość gnykowa nie były chyba odpowiednio przystosowane do subtelności dwudziestopierwszowiecznej angielszczyzny. Dlatego to, co mówił, było zniekształcone.

Panna Fellowes broniła go przed ludźmi, którzy go nie rozumieli.

— Czy słyszeliście kiedyś, żeby Francuz wymówił takie proste słowo jak „the”? A słyszeliście Anglika, który próbuje mówić po francusku? W rosyjskim alfabecie są głoski, na których my łamiemy sobie języki. Każda grupa językowa ma inaczej wyćwiczone mięśnie, bo ćwiczy je w określony sposób od urodzenia i dla większości ludzi przestawienie się na dźwięki innego języka jest prawie niemożliwe. Dlatego istnieją akcenty. Timmie ma bardzo wyraźny akcent neandertalski. Ale on będzie z czasem zanikał.

Jednak do czasu, gdy zaniknie, myślała panna Fellowes, moja własna pozycja będzie pozycją kogoś, kto nieoczekiwanie posiadł władzę i autorytet. Jest nie tylko opiekunką Timmie’ego, jest też jego tłumaczką. Rzeczywiście, panna Fellowes była kanałem, przez który następowała transmisja wspomnień związanych z prehistorycznym światem od chłopca do przepytujących go antropologów. Bez jej pośrednictwa uczeni nie mogliby otrzymać spójnych odpowiedzi na swoje pytania. Jej pomoc była potrzebna, bez niej przedsięwzięcie nie miałoby pełnej naukowej wartości. Tak więc panna Fellowes stała się niezbędna dla badań nad charakterem ludzkiego życia w zamierzchłej przeszłości, niezbędna w stopniu, którego nikt, nie wyłączając niej samej, się nie spodziewał.

Niestety ludzie zadający pytania Timmie’emu prawie nigdy nie byli usatysfakgonowani jego rewelacjami. Rzecz nie polegała na tym, że chłopiec niechętnie współpracował. Problem w tym, że spędził w świecie neandertalskim zaledwie trzy czy cztery lata, które na dodatek były pierwszymi latami jego życia. Dziecko w jego wieku, z jakiejkolwiek by pochodziło epoki, nie jest w stanie zwerbalizować wiedzy o mechanizmach rządzących społeczeństwem, w którym żyło.

Prawie wszystkich rzeczy przekazywanych im przez Timmie’ego antropolodzy i tak się domyślali, a poza tym były to informacje, które prawdopodobnie uczeni ci sami zasiali w jego umyśle, zadając mu swoje pytania za pośrednictwem panny Fellowes.

— Proszę go zapytać, jak duże było jego plemię — mówili na przykład.

— Nie sądzę, że on zna słowo „plemię”.

— No więc ilu ludzi było w grupie, w której żył? Panna Fellowes zapytała chłopca. Niedawno zaczęła go uczyć liczyć. Timmie wyglądał na zmieszanego.

— Dużo — powiedział.

W jego słowniku „dużo” oznaczało jakąkolwiek liczbę większą niż trzy. Powyżej trzech wszystko było dla niego takie samo.

— Jak dużo? — spytała panna Fellowes.

Podniosła jego rękę i przeciągnęła swoim palcem po końcach jego palców.

— Tylu?

— Więcej.

— O ilu więcej?

Chłopiec wysilił się: zamknął na chwilę oczy, jakby wpatrując się w inny świat, wyciągnął ręce i zaczął szybko zamykać i otwierać dłonie.

— Czy on tak pokazuje liczby, panno Fellowes?

— Chyba tak. Każdy ruch dłonią oznacza prawdopodobnie pięć.