— Czas śniegu nadchodzi. Jeżeli zostaniemy tu, pod gołym niebem, to zginiemy.
— Tak, tak — powiedział z westchnieniem. — To też wiem.
— Ja nie chciałam tej pielgrzymki — powiedziała Kobieta Bogini. — Pamiętasz? Powiedziałam, że, by dowiedzieć się, jaka jest wola Bogini, nie musimy wcale tu wracać. Ale Ta Co Przechowuje Przeszłość namówiła mnie, żebym ci pozwoliła zrobić, jak chcesz.
— Pamiętam — odpowiedział cierpliwie Srebrny Obłok. — Teraz to nie ma znaczenia. Teraz jesteśmy tutaj. Jak myślisz, czy możemy odejść, nie porozmawiawszy z Boginią?
— Być może Bogini już przemówiła — zasugerowała Kobieta Bogini — i powiedziała, że jesteśmy głupcami prowadzonymi przez głupca i że skoro tak, to zasługujemy na śmierć. W takim razie lepiej jest umrzeć walcząc z wrogiem, niż stać, gadać bez końca i czekać, aż śnieg nas przysypie. A może uważasz…
— Spójrzcie — przerwała jej Ta Która Wie. — Idzie tu do nas jeden z Innych. Chce z nami porozmawiać.
Srebrny Obłok odwrócił się, zaskoczony. Tak, to była prawda: wysoki młody wojownik z włócznią, do której przywiązany był kawałek rudego futra, opuścił obozowisko i zmierzał ku nim. Kiedy wysłannik mijał obszar położony przed sanktuarium, Góra o Zwalonym Wierzchołku, który stał na warcie, przybrał groźną postawę i potrząsnął bronią. Inny wydał charakterystyczny dla swojego plemienia okrzyk i poszedł dalej, nie zatrzymując się.
Płonące Oko i Drzewo Wilków wyszli z obozowiska i wskazywali Innego palcami, jak gdyby przypuszczając, że Srebrny Obłok go nie zauważył. Wywijali włóczniami i dawali do zrozumienia, że są gotowi skoczyć do przodu i zaatakować. Srebrny Obłok gniewnym gestem kazał im się cofnąć. Co oni sobie myślą? Czy uważają, że ten człowiek idzie tu walczyć? On na pewno chce rozmawiać. Na pewno.
Ale jak ja mam rozmawiać z Innym? — zastanawiał się Srebrny Obłok.
Wysłannik szedł teraz ścieżką biegnącą zygzakiem miedzy połaciami śniegu. Omijając miejsca, w których podziemna woda rozmiękczyła powierzchnię, doszedł na brzeg rzeki, gdzie Srebrny Obłok stał razem z Tą Która Wie i Kobietą Bogini. Podniósł włócznię gestem, który mógł być tylko gestem powitania i pomachał nią uroczyście.
Srebrny Obłok podniósł swoją włócznię niewysoko nad ziemię, by dać do zrozumienia, że pojął, o co chodzi, a potem opuścił ją i czekał, chcąc zobaczyć, co stanie się dalej.
Inny wydał z siebie charakterystyczne dla swoich współplemieńców dźwięki. W uszach Srebrnego Obłoku brzmiały one jak postękiwania zwierzęcia odczuwającego ból.
— Czy myślisz, że jemu coś jest? — zapytał Srebrny Obłok Tę Która Wie.
— On coś mówi. To jest ich mowa.
— To? Mowa? To jest po prostu taki bełkot.
— Oni w ten sposób mówią — powiedziała Ta Która Wie. — Jestem tego pewna.
— W porządku — zgodził się Srebrny Obłok. — Więc powiedz mi, co on mówi.
— Ależ… jak ja to mogę zrobić?
— Jesteś Tą Która Wie. Sama tak twierdzisz.
— Wiem tylko to, co wiem. Język Innych nie jest mi znany.
— Aha — powiedział Srebrny Obłok. — Więc jest coś, czego nie wiesz! Nigdy przedtem nie słyszałem, żebyś coś takiego powiedziała.
Ta Która Wie uśmiechnęła się do niego kwaśno i nic nie odrzekła.
Inny znowu coś mówił. Głos miał bardzo cienki, a mówiąc najwyraźniej się wysilał, wydobywał z siebie dźwięki bardzo starannie, próbował dobitnie przekazać znaczenie. Mówił tak, jak mówi się do dzieci. Ale wydawane przez niego dźwięki nie miały znaczenia. Srebrny Obłok wpatrywał się w usta Innego, jednak nie mógł wyłowić ani jednego zrozumiałego słowa. Nie, te dźwięki nie były dźwiękami mowy.
— Czy nie możesz mówić normalnie? — zapytał Srebrny Obłok. — Z tych twoich jęków to ja nic nie rozumiem.
Inny pochylił się w przód, wyciągając szyję i przytknął sobie jedną dłoń do ucha, tak jak to robi człowiek głuchy. Zrobił ten gest, mimo że Srebrny Obłok mówił naprawdę głośno. Jego poza była bardzo dziwna. Inny był wysoki, niewiarygodnie wysoki, jego głowa znajdowała się w połowie drogi do nieba i kiedy tak się pochylał w przód, przypominał jakiegoś długonogiego, żyjącego na bagnach ptaka. Srebrny Obłok wpatrywał się w niego jak urzeczony. Jak on utrzymuje równowagę? — zastanawiał się. Jak to się dzieje, że on się nie przewraca? Przecież stoi na takich cienkich i długich nogach. I dlaczego, poruszając się, nie złamie się w pasie? A jaki on jest brzydki… ta jego blada cera jak u ducha… i ta twarz taka wypukła u dołu i te dziwne, drobne rysy…
— Nie możesz mówić normalnie? Używaj słów, jeżeli chcesz ze mną porozmawiać!
— To są jego słowa — powiedziała nagle Ta Która Wie. — On ma swoje własne słowa.
Jej twarz miała dziwny wyraz, wyraz właściwy komuś, kto odkrył nową, zaskakująca prawdę.
— Inni mają swój własny język, różniący się od naszego.
— Co takiego? — zapytał zaintrygowany Srebrny Obłok. — Co ty mówisz? Istnieje tylko jeden język. Istnieją słowa, które daje się zrozumieć, i bełkoty, których zrozumieć nie można. Nie rozumiemy, co on mówi, a więc dźwięki, które wydaje, są tylko bełkotem. Jak może istnieć więcej języków? Niebo jest niebem. Góra jest górą. Woda jest wodą, śnieg jest śniegiem. Każdy to wie. Jak można nazywać to wszystko innymi słowami?
— Dwa ludy — dwa języki. Jeden język dla nas… a drugi dla nich.
Ta myśl przyprawiała Srebrny Obłok o ból głowy. Musiał przyznać, że jest w niej chyba jakiś sens. Dwa ludy — dwa języki. Dlaczego nie? Ale trudno mu było myśleć o tym teraz. Takie rzeczy wymagały dokładnego zastanowienia się w spokoju. Odsunął od siebie ten problem i spojrzał ponownie na Innego.
A Inny znowu mówił. Ale to, co mówił, było tak samo niezrozumiałe jak przedtem. Tym razem wykonywał też różne gesty, usiłując prawdopodobnie odegrać to, co miał do powiedzenia, gdyż widział, że mówiąc nie osiąga celu. Wskazał udekorowaną futrem włócznią na sanktuarium, a potem na pagórkowatą okolicę na wschodzie, czyli na obszar, z którego przyszedł tu Lud. Wskazał na zachód, w stronę krainy ciągnącej się aż po brzeg morski, która należała teraz w całości do Innych. Następnie znowu wskazał sanktuarium, a potem Srebrny Obłok i siebie. I jeszcze raz sanktuarium.
— Kobieto Bogini — powiedział Srebrny Obłok — rozumiesz coś z tego?
— On chce, żebyśmy stąd odeszli, tak żeby oni mogli zagarnąć sanktuarium dla siebie — powiedziała natychmiast Kobieta Bogini.
Srebrny Obłok nie był tego pewien. Inny zbyt wiele razy wskazywał tu i tam. Gdyby on sam, Srebrny Obłok, udał się do Innych, żeby im powiedzieć, że mają sobie pójść, wskazałby po prostu sanktuarium i Innych, a potem skierował włócznię na zachód i pokazał gestem dłoni, że oni mają iść tam, skąd przyszli. Każdy, kto miałby odrobinę inteligencji, by to zrozumiał.
A właściwie to dlaczego by nie spróbować natychmiast? Srebrny Obłok wykonał te gesty, o których przed chwila myślał.
Inny obserwował go z wyrazem twarzy, z jakim dorosły patrzyłby na dziecko, które, jąkając się, usiłuje coś zawile wyjaśnić, przerywając przy tym najzupełniej sensowną rozmowę starszych. Kiedy Srebrny Obłok skończył, Inny powtórzył jeszcze raz wszystkie te gesty, które wykonał poprzednio.
— Myślę — odezwała się Ta Która Wie — że on próbuje nam powiedzieć, że możemy podzielić się sanktuarium, że jego ludzie i nasi mogą razem przy nim odprawiać obrzędy.