— O niemowlęciu?
— Tego nie możemy być pewni. Mamy nadzieję, że przeniesiemy dziecko sześcio- lub siedmioletnie. Ale może znacznie młodsze.
— Nie wiecie, jakie to będzie dziecko? Macie zamiar sięgnąć na oślep?
Hoskins wyglądał na niezadowolonego.
— Pomówmy o miłości, panno Fellowes. O kochaniu tego dziecka. Gwarantuję pani, że to nie będzie łatwe. Pani naprawdę kocha dzieci, czyż nie? Nie chcę powiedzieć, że kocha je pani miłością banalną. I nie mówię teraz o właściwym wykonywaniu zawodowych obowiązków. Chcę dociec, co to słowo naprawdę znaczy, co znaczy miłość, co naprawdę znaczy macierzyństwo, czym jest bezwarunkowa miłość macierzyńska.
— Myślę, że wiem, czym ona jest.
— Z pani życiorysu wynika, że była pani raz zamężna i że od wielu lat żyje pani w samotności.
Panna Fellowes poczuła, że twarz jej płonie.
— Byłam kiedyś mężatką, to prawda. Przez krótki okres, dawno temu.
— Nie miała pani dzieci.
— Małżeństwo się rozpadło — wyjaśniła — przede wszystkim z tego powodu, że się okazało, że nie mogę mieć dziecka.
— Rozumiem — powiedział Hoskins nieco zakłopotany.
— Oczywiście ten problem można było rozwiązać. Żyjemy przecież w dwudziestym pierwszym wieku. Można było zastosować pozamaciczną komorę płodową, można było skorzystać z usług zastępczej matki, i tak dalej. Jednak mój mąż nie mógł się pogodzić z tym, że trzeba będzie uciec się do którejkolwiek z tych metod. Żadna, mu nie odpowiadała. Dla niego istniała tylko stara, tradycyjna metoda przekazywania genów. Miało to być naprawdę nasze dziecko, jego i moje. I ja miałam je nosić przez przepisowy okres dziewięciu miesięcy. Tylko że ja nie mogłam tego zrobić. A on nie mógł zmusić się do zaakceptowania jakiejś metody alternatywnej. I rozstaliśmy się.
— Przykro mi… Nie wyszła pani ponownie za mąż?
— Pierwsza próba była wystarczająco bolesna — odrzekła, starając się mówić spokojnym, pozbawionym emocji tonem. — Nie miałam pewności, czy następnym razem nie zostanę zraniona jeszcze głębiej, i nie byłam w stanie podjąć ryzyka. Ale, panie doktorze, to nie oznacza, że nie umiem kochać dzieci. Nie muszę chyba dodawać, że dokonany przeze mnie wybór zawodu ma prawdopodobnie coś wspólnego z wielką pustką, jaką odczuwałam po rozwodzie. I tak, zamiast kochać jedno czy dwoje dzieci, kochałam ich dziesiątki. Setki. Kochałam je jak własne.
— Nie wszystkie były miłe?
— Nie, nie wszystkie.
— Nie były to jedynie rozkosznie szczebioczące słodkie istotki z noskami jak guziczki? A pani brała je takimi, jakimi były, traktowała je pani jednakowo, bez względu na to, czy były ładne, czy brzydkie, spokojne czy niesforne? Kochała je pani bez stawiania warunków?
— Bez stawiania warunków — powiedziała panna Fellowes. — Dzieci są dziećmi, panie doktorze. Może się zdarzyć, że te, które nie są ładne i grzeczne, najbardziej potrzebują pomocy. A pomoc zaczyna się od miłości.
Hoskins przez chwilę zastanawiał się w milczeniu. Panna Fellowes czuła, że narasta w niej poczucie zawodu. Przybyła tutaj przygotowana na to, że będzie musiała mówić o swoich doświadczeniach zawodowych, o badaniach nad brakiem równowagi elektrolitycznej, nad neuroreceptorami czy o badaniach w zakresie fizjologii. Ale Hoskins nie pytał o te rzeczy. Skupił się na pytaniu, czy ona jest zdolna kochać jakieś nieszczęśliwe, niesforne dziecko, czy potrafi kochać jakiekolwiek dziecko — jak gdyby o to tu w istocie chodziło. A także na kwestii jeszcze bardziej błahej — na pytaniu, czy ona zrobiła kiedyś coś, co mogło wywołać jakiś niepokój społeczny. Nie był natomiast ciekaw, jakie są jej prawdziwe kwalifikacje. Stało się dla niej oczywiste, że on chce zatrudnić jakąś inną kandydatkę, a ją grzecznie spławi, i to zaraz, kiedy tylko zastanowi się, jak to zrobić w sposób taktowny. Tymczasem on po dłuższej chwili powiedział:
— Jak szybko może pani złożyć wymówienie w swoim obecnym miejscu pracy?
Podekscytowana panna Fellowes spojrzała na niego z otwartymi ustami.
— To znaczy, że mnie pan zatrudni? Tak od razu? Hoskins uśmiechnął się. Przez chwilę na jego szerokiej twarzy widniał jakiś taki czarujący wyraz roztargnienia.
— A po co prosiłbym panią o złożenie wymówienia?
— Czy nie musi się na ten temat wypowiedzieć najpierw jakaś komisja?
— Panno Fellowes, komisja to ja. Ja jestem tą komisją, która podejmuje ostateczną decyzję. I mam zwyczaj robić to szybko. Wiem, jakiego rodzaju osoby poszukuję i wydaje mi się, że pani spełnia moje kryteria. Oczywiście mogę się mylić…
— A jeżeli pan się myli?
— Potrafię zmienić decyzję równie szybko, jak ją podjąłem, proszę mi wierzyć. W tym przedsięwzięciu nie ma miejsca na błędy. W grę wchodzi życie, życie człowieka, życie dziecka. Chcąc zaspokoić czysto naukową ciekawość, mamy zamiar zrobić temu dziecku coś, co niektórzy z pewnością nazwą potwornością. Nie mam co do tego złudzeń. Ale nie uważam, że jesteśmy potworami i nikt w instytucie tak nie uważa. Nie mam też skrupułów w związku z tym, co robimy, i wierzę, że na dłuższą metę to dziecko, które jest przedmiotem naszego eksperymentu, tylko na tym skorzysta. Jednak zdaję sobie jasno sprawę z tego, że inni zdecydowanie się ze mną nie zgadzają.
Dlatego chcemy, żeby to dziecko podczas pobytu w naszej epoce miało jak najlepszą opiekę. Jeżeli się okaże, że pani nie jest w stanie tej opieki mu zapewnić, zwolnimy panią bez wahania i zatrudnimy kogoś innego. Nie potrafię tego sformułować delikatnie. My tutaj nie jesteśmy sentymentalni i nie chcemy podejmować żadnego ryzyka w sprawach, nad którymi jesteśmy zdolni zapanować. Tak więc obecnie jest pani przyjęta do pracy warunkowo. Chcemy, żeby pani odcięła się całkowicie od dotychczasowej egzystencji, a równocześnie nie gwarantujemy, że u nas popracuje pani dłużej niż tydzień albo nawet jeden dzień. Czy chce pani podjąć takie ryzyko?
— Przedstawia pan sprawę bez ogródek, panie doktorze.
— Rzeczywiście. No więc, panno Fellowes? Co pani na to?
— Ja także nie lubię podejmować ryzyka. Jego twarz spochmurniała.
— Czy to znaczy, że pani odmawia?
— Nie, panie doktorze, przyjmuję pańską propozycję. Gdybym choć przez chwilę wątpiła w to, że nadaję się do tej pracy, nie przyszłabym tutaj. Jestem w stanie podołać temu zadaniu. I podołam mu. A pan nie będzie miał powodu żałować swojej decyzji, zapewniam pana. Od kiedy mam zacząć?
— Właśnie doprowadzamy pole statyczne do poziomu krytycznego. Spodziewamy się, że dokonamy zaczerpnięcia od dzisiaj za dwa tygodnie, piętnastego, dokładnie o wpół do ósmej wieczorem. Chcemy, żeby pani tu była w chwili przybycia dziecka gotowa natychmiast je przejąć. Do tego czasu będzie pani musiała zakończyć swoją działalność poza instytutem. Rozumie pani oczywiście, że będzie pani przez cały czas mieszkała na terenie instytutu? Mówiąc „przez cały czas” mam na myśli dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tak w każdym razie będzie musiało być w fazie początkowej. Zwróciła pani na to uwagę, czytając informację o warunkach pracy?
— Tak.
— No to rozumiemy się doskonale.
Nie, pomyślała. Nie rozumiemy się wcale. Ale to nie jest ważne. Jeżeli pojawią się problemy, jakoś sobie z nimi poradzimy. Ważne jest dziecko. Wszystko inne ma drugorzędne znaczenie. Wszystko.
1. Ta Która Wie