Выбрать главу

– Zadzwonił do mnie, chciał pogadać, umówiliśmy się na lunch. Pytał o ciebie. Zawsze o ciebie pyta.

– Czyżby się zestarzał i przestał interesować młódkami? – Zbliżyła się i położyła Robertowi dłoń na ramieniu. – Nie jesteś do niego podobny, wiesz o tym?

– Wprost przeciwnie. Gdy go widzę, mam wrażenie, że widzę siebie za trzydzieści lat.

– Wygląd o niczym nie świadczy. Liczy się to, co jest w środku. Ale oczywiście masz rację. Nigdy nie przestałam go kochać.

– A więc, dlaczego po prostu nie przymknęłaś oczu na jego grzeszki?

– I kto tu jest cyniczny? – Pokręciła głową. – Gdybym potrafiła zignorować pewne fakty, na pewno bym to zrobiła. Zarówno dla własnego dobra, jak i ze względu na ciebie. Ale od kiedy przejrzałam na oczy, nie umiem już się oszukiwać.

– Musisz bardziej o siebie zadbać, Daisy. – Jej matka pokręciła głową i skrzywiła się z dezaprobatą. – Naprawdę cię nie obchodzi, jakie zrobisz wrażenie? Powinnaś wziąć przykład ze swojej siostry…

Sarah i jej mąż siedzieli nieruchomo w salonie i pilnowali, aby ich wytwornie ubrane dzieci nie pobrudziły się przed wyjściem.

– Idziemy tylko do kościoła, mamo, a nie na rewię mody – odparła Daisy. – Pomóc ci w kuchni?

– Pani Banks wszystko przygotowała. Chodź na górę, zobaczę, co da się zrobić z twoimi włosami.

Daisy rzuciła ojcu spojrzenie pełne niemego błagania. David Galbraith przestąpił z nogi na nogę, chrząknął i zerknął na zegarek.

– Myślę, że pójdę porozmawiać z Andrew.

Pani Galbraith zbyła tę uwagę zniecierpliwionym machnięciem ręki i zaciągnęła Daisy na górę, po czym zaczęła krążyć wokół niej jak wygłodniały rekin. Dwadzieścia minut później Margaret Galbraith musiała przyznać się do porażki. Daisy spokojnie zaplotła włosy we francuski warkocz.

– Oczywiście, to wina twojego ojca – obwieściła Margaret ze złośliwym uśmiechem.

– Co jest winą ojca?

– Cała jego rodzina ma takie okropne włosy. Michael i Sarah na szczęście odziedziczyli włosy po mnie, ale ty… – Westchnęła. – Koniecznie coś trzeba będzie z nimi zrobić przed ślubem.

– Dobrze, mamo – odpowiedziała Daisy potulnie. – Ginny skontaktowała mnie ze swoim fryzjerem. Przyjdzie tu w dzień ślubu i będzie wszystkich czesał, ale chcę zobaczyć się z nim wcześniej, żeby wiedział, co go czeka. Umówiłam się z nim na poniedziałek rano.

– Na początek dobre i to. – Jednak Margaret Galbraith nie była do końca przekonana. Z niezadowoleniem patrzyła na swoją młodszą córkę, ubraną w prostą, szarą spódnicę. W końcu powiedziała: – Jeszcze nie jest za późno, aby się przebrać. Ta spódnica jest w okropnym kolorze i o wiele za długa. Mam wspaniały różowy kostiumik. Będzie leżał, jak ulał.

Różowy, żółty… Jeszcze tylko garść orzechów i trochę sosu czekoladowego, a będę wyglądać jak ogromny deser lodowy…

– Wystarczy, że zmusiłaś mnie do ubrania się w strój druhny, mamo – odparła twardo. – Czy możemy już o tym nie rozmawiać?

Widać było, że pani Galbraith stara się za wszelką cenę utrzymać język na wodzy. Potem lekceważąco wzruszyła ramionami.

– Jakie są te suknie? To znaczy suknie druhen?

– Śliczne! – zakpiła Daisy. Chociaż właściwie była to prawda, gdyby patrzeć z punktu widzenia ognistej brunetki obdarzonej imponującym biustem… Może powinna, tak jak zasugerował Robert, założyć stanik podnoszący biust?

Matkę na długo pochłonął opis sukni, potem nadszedł Michael i w końcu Margaret Galbraith zeszła na dół.

– Cześć, siostro. – Michael uściskał Daisy i uśmiechnął się lekko kpiąco. – Dzięki za zastępstwo. – Z jego twarzy można było wyczytać, że zdawał sobie sprawę z poświęcenia siostry.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedziała Daisy bohatersko. – A gdzie Ginny?

– Zawiozłem ją do domu. Przyjedzie do kościoła z rodzicami. – Uśmiechnął się radośnie. – Wszystko idzie jak z płatka. A co u ciebie? Nadal sama?

– Na wczorajszym przyjęciu poderwałam wspaniałego faceta – pochwaliła się na przekór prawdzie. – Wysokiego, opalonego Australijczyka. Mamie bardzo by się spodobał. Ale Robertowi nie przypadł do gustu i bezczelnie go spławił.

Michael uniósł brwi.

– Okazało się, że był już dwa razy żonaty – pospieszyła z wyjaśnieniem.

– Och, rozumiem. Robert zawsze zachowywał się w stosunku do ciebie bardzo opiekuńczo.

– Naprawdę? – Daisy się zarumieniła. Miała niejasne wrażenie, że Michael był jedynym człowiekiem na świecie, który domyślał się, co czuła do Roberta. – Sam nie ma młodszej siostry, której mógłby rozkazywać – dodała. – A ty zawsze wszystkim się z nim dzieliłeś, prawda?

– Nie wszystkim. – Michael skrzywił się lekko. – Jeśli postanowi założyć rodzinę, będzie musiał znaleźć sobie własną żonę.

– On nie chce mieć żony.

– Tylko tak mówi. Nie spotkał jeszcze odpowiedniej kobiety.

– Rozumiem. Stosuje tę wymówkę, by się usprawiedliwić, że tak często zmienia dziewczyny.

Michael roześmiał się wymownie, a Daisy poszła jego śladem. Tylko mocne przekonanie, że Robert naprawdę nie chce się żenić, pozwalało jej w miarę bezboleśnie znosić jego liczne związki. Miała świadomość, że i tak na zawsze zostaną przyjaciółmi. Nagle jednak ogarnęły ją wątpliwości. Z wrażenia zabrakło jej tchu. Może Michael miał rację? Co będzie, jeśli pewnego dnia Robert po prostu zniknie na pewien czas i wróci już jako szczęśliwy małżonek?

– Pora wychodzić. – Margaret Galbraith wyłoniła się z kuchni, zakładając rękawiczki. – Daisy, kochanie, może weźmiesz kapelusz?

– Och, nie, mamo.

– Wielka szkoda. Gdy ma się takie rozwichrzone włosy, należy je ukryć. Znajdę ci coś…

Daisy natychmiast wróciła do rzeczywistości. Zerknęła porozumiewawczo na Michaela i, zanim jej matka zdążyła wygrzebać z szafy jakieś okropieństwo, wzięła brata pod ramię i pociągnęła w stronę frontowej furtki.

– Daisy!

Daisy puściła ramię Michaela i odwróciła się, słysząc głos Jennifer Furneval. Starsza kobieta pocałowała ją w policzek i razem ruszyły do kościoła. Michael dołączył do idącego z tyłu Roberta.

– Cieszę się, że cię widzę, Jennifer.

– Ja również. Robert powiedział mi, że przyjechaliście razem. Nie masz własnego samochodu?

– W Londynie nie jest mi potrzebny. Ale jeśli przyjdzie mi częściej jeździć na aukcje, trzeba będzie o tym pomyśleć.

– George zrzucił ten obowiązek na ciebie, nieprawdaż?

– W przyszłym tygodniu jadę na aukcję do posiadłości w Wye Valley. Wystawiono tam bardzo interesującą kolekcję ceramiki orientalnej. Może też się wybierzesz?

– Niestety, nie mogę. Choć jest tam waza w stylu imari, która mi się szczególnie podoba. Ale licytacja przez telefon, tylko na podstawie fotografii, to rzecz wielce ryzykowna.

– Mogę ją obejrzeć i zadzwonić do ciebie. Jeśli mi zaufasz, włączę się w twoim imieniu do licytacji. Dowiedziałam się właśnie, że zawdzięczam ci pracę, mam zatem wobec ciebie dług wdzięczności.

Jennifer skwitowała tę uwagę śmiechem.

– Nonsens, moja droga. To George'owi oddałam przysługę, a nie tobie. Jak on się miewa?

– No i jak tam, Robercie, podobno kolejna dziewczyna poszła w odstawkę? Choć, jak wieść niesie, tym razem to ty zostałeś porzucony.

– Janine? – Robert wzruszył ramionami, maskując narastającą irytację. Dlaczego, u diabła, zamiast mu współczuć, wszyscy stroili sobie z niego żarty. – To było nieuniknione. Ona jest naprawdę śliczna, ale doszła do takiego momentu w życiu, w którym kobiety coraz częściej zaczynają marzyć o domku z ogródkiem i dzieciach.