– A ja chciałbym przypominać Roberta Redforda. – Uśmiechnął się szerzej. – Trzeba wykorzystać to, czym obdarzyła panią natura. A pani ma gęste, zdrowe włosy. Musi pani je polubić.
Polubić? Nigdy nie przyszło jej to do głowy. Od dzieciństwa słyszała, że jej włosy to prawdziwa katastrofa. Próbowała je prostować za pomocą specjalnych przyrządów, używała rozmaitych lakierów, pianek i odżywek – bez skutku. Polubić swoje włosy…?
– Myślę, że potrzebuję czasu, aby przywyknąć do tej myśli – odparła. – A tymczasem proszę z nimi coś zrobić.
– Będzie pani zadowolona – uspokoił ją, biorąc się śmiało do roboty.
Wiara, jaką prezentował ten mężczyzna, była ożywcza niczym powiew świeżego powietrza. Daisy odprężyła się, gdy podcinał jej włosy, cieniował, a potem po raz ostatni ułożył je palcami i oświadczył, że jest z siebie dumny.
– To już wszystko? – Właściwie nie widziała żadnej różnicy. Nadal miała na głowie nieład, tyle tylko, że teraz bardziej… artystyczny.
– Jeszcze tylko dwie gałązki bluszczu, dwa pączki białych róż i na tym koniec. Będzie pani wyglądać olśniewająco.
– Olśniewająco? To miły komplement, ale Daisy wcale nie była przekonana. Po cichu marzyła jedynie o tym, by na tle pięknych brunetek nie wyglądać śmiesznie i żałośnie.
– Chciałabym podzielać pański optymizm – skwitowała.
– Stawiam na szalę całą swoją reputację, że idąc w ślubnym orszaku, nie będzie pani wyglądać gorzej od panny młodej. – Fryzjer z uśmiechem zdjął z niej różową pelerynę. – Proszę jednak przestać ściągać włosy tą okropną gumką. I radzę użyć korektora, by zatuszować ciemne obwódki pod oczami. Moja recepcjonistka doradzi pani, jaki wybrać odcień.
Korektor rzeczywiście pomagał ukryć ciemne obwódki, ale nie zastępował snu… Powieki Daisy ciężko opadały, gdy usiadła wreszcie za swoim biurkiem i starając się nie rozpamiętywać pocałunku Roberta, zaczęła studiować katalog aukcyjny.
Obudziła się gwałtownie, gdy jej głowa uderzyła o blat. Przez moment nie wiedziała, gdzie się znajduje. Potarła rękami twarz i zerknęła na zegarek. Zbliżała się pora lunchu. To znaczy, że czas na przymiarkę u krawcowej. Miała nadzieję, że spacer przez park postawi ją na nogi.
Robert nie mógł dodzwonić się do Samuela Jacobsa w niedzielę wieczorem i teraz już wiedział dlaczego. Samuel Jacobs, który w XIX wieku założył kampanię importującą modne wówczas dzieła sztuki orientalnej, zginął bezpotomnie, gdy jego statek zatonął u wybrzeży Chin. Przedsiębiorstwo ocalało i nadal nosiło jego nazwisko. Robert ustalił, że firma wciąż zajmowała się importem towarów z Dalekiego Wschodu. No cóż, Daisy raczej nie zakochałaby się w przedsiębiorstwie, choćby nie wiem jak pasjonowała się orientalnymi antykami. Gdy ostatecznie wykreślił Samuela Jacobsa z listy, poczuł się całkiem zagubiony.
Już wcześniej wyeliminował Conrada Petersona, który okazał się znanym kolekcjonerem dzieł sztuki. Robert przypomniał sobie głośny swego czasu skandal. Otóż w wyniku wyroku rozwodowego pan Peterson musiał zapłacić ogromne odszkodowanie byłej żonie, która złapała go in flagranti… z mężczyzną.
Do diabła, dlaczego Michael był taki tajemniczy? Czemu nie dał mu żadnego punktu zaczepienia? Ale Robert musiał równocześnie przyznać, że przyjaciel wcale nie prosił go o przeprowadzenie śledztwa. To był jego własny, autorski, rzec można, pomysł. Zastanawiał się, czy Ginny coś wie… Nie mógł jednak tak znienacka zadzwonić i o to spytać.
Potrzebował stosownego pretekstu… Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy przypomniał sobie obietnicę daną Daisy.
– Ginny? Tu Robert. Mam do ciebie małą prośbę… Potrzebuję kawałek żółtego aksamitu, z którego uszyte będą suknie druhen.
– Skąd wiesz o żółtym aksamicie? To miała być tajemnica.
– Obiecuję, że nikomu nie powiem – zapewnił. – Pod warunkiem, że dostanę metr materiału.
– To szantaż! – roześmiała się. – Co ty znowu knujesz?
– Wymyśliłem niespodziankę dla Daisy.
– Przyjemną, mam nadzieję. W porządku, wpadnę po południu do twego biura. Mam nadzieję, że poczęstujesz mnie herbatą.
Robert był zadowolony ze swego posunięcia. Chciał również umówić się z Daisy, by spróbować coś z niej wyciągnąć, ale okazała się tego dnia nieuchwytna. Gdy do niej dzwonił, zbywała go uprzejmie. Zastanawiał się, jak ją zmusić, by zechciała przystać na jego propozycję.
Wreszcie sięgnął po papeterię, napisał krótki liścik, włożył do koperty i starannie wykaligrafował adres galerii Latimera.
– Mary, wychodzę na chwilę – poinformował sekretarkę.
– Za pół godziny ma pan wideokonferencję z Delhi – przypomniała mu. – A potem lunch ze wspólnikami.
– Czy mógłbym zapomnieć o głównych wydarzeniach tygodnia? – spytał kwaśno.
– Co to jest? – Daisy wróciła od krawcowej obarczona wielkim czarno-złotym pudłem, w którym znajdowała się poprawiona suknia. Natychmiast zauważyła na swoim biurku białe pudełko, pochodzące z ekskluzywnych delikatesów.
George wzruszył ramionami.
– Posłaniec przyniósł je dziesięć minut temu – wyjaśnił.
– Tu jest list – dodał, niepotrzebnie zresztą, ponieważ Daisy zdążyła już dostrzec przyczepioną do pudełka kopertę.
Natychmiast rozpoznała charakter pisma i skarciła się w duchu, ponieważ jej serce zabiło żywiej, jak zwykle na samą myśl o Robercie. Drżącymi palcami rozerwała kopertę, po czym wyjęła z niej pojedynczą kartkę papieru.
Najdroższa Daisy!
Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że obowiązkiem drużby jest opieka nad druhnami – i to nie tylko tymi ładnymi. Uznałem więc, że powinienem dopilnować, byś z powodu przymiarki sukni nie straciła lunchu.
Robert
PS. Dzięki za kolację.
– Nie tylko nad tymi ładnymi! – zacytowała z furią. – Potwór! – Odrzuciła list i otworzyła pudełko. – Och! – Szybko zamrugała oczami, wpatrując się ze zdumieniem w smakowicie wyglądające przekąski.
– Kolacja? – zdziwił się George, podnosząc list i jednocześnie częstując się maleńkim pasztecikiem nadziewanym świeżym łososiem.
– To były tylko grzanki z marmoladą i gorąca czekolada – wyjaśniła.
– Naprawdę? – George oblizał palce. – Myślę, że ostatnią kobietą, która uraczyła go takim zestawem, była jego matka.
– Też tak przypuszczam. – Popatrzyła na kunsztownie ułożone wytworne specjały i nagle ogarnęło ją dziwne przeczucie, że nad jej spokojną egzystencją zbierają się czarne chmury. Doszła do wniosku, że Robert coś knuje.
Do licha z Janine! Że też musiała odejść od Roberta dokładnie na dwa tygodnie przed ślubem Michaela! To prawda, że kiedyś sprawiłoby to Daisy ogromną radość, cieszyłaby się z częstego towarzystwa Roberta, a potem przechowywałaby wspomnienia, jak wiewiórka zapasy na zimę. Ale teraz uznała, że nie wytrzyma dwóch tygodni takich czułości, nie zdradzając się przy tym ze swymi uczuciami. W każdym razie nie po tym pocałunku…
Podsunęła George'owi pudełko, aby mógł łatwiej do niego sięgać. Zupełnie straciła apetyt.
– Nie zamierzasz zadzwonić do niego i podziękować, tak jak uczyła cię matka? – spytał z udawaną naganą. Poruszał niezdecydowanie palcami, wahając się pomiędzy kolejnym pasztecikiem a kawałkiem kurczaka. – Jestem pewien, że czeka na telefon.
Wolałaby, żeby George wyszedł. Wówczas mogłaby swobodnie porozmawiać z Robertem. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że traciła silną wolę, ulegała pokusie… Jeden pocałunek wystarczył, by wszystkie jej zamierzenia legły w gruzach. Jeden pocałunek!