– Szkoda. Miałem nadzieję, że to będzie świetny prezent urodzinowy. A może znajdziesz na aukcji jakiś inny ciekawy okaz?
– Może.
Robert spojrzał na nią uważniej. Daisy była wyraźnie zmęczona. Pod oczami miała ciemne obwódki, których nigdy przedtem u niej nie zauważył. A mimo to sprawiała wrażenie podnieconej. Wątpił, by to miało coś wspólnego z aukcją… I nagle zrobiło mu się smutno. Odwrócił się szybko, by Daisy nie zauważyła zmiany jego nastroju
– Zobaczę, co uda mi się znaleźć – ciągnęła. – A ile zamierzasz wydać na ten prezent?
– Wszystko jedno. – Wzruszył ramionami. – Wolałbym najpierw obejrzeć to cacko, by zorientować się, ile jest warte.
– Zobaczyć?
– Oczywiście. Skoro już tu przyjechałem, zamierzam zostać na aukcji.
– Och! – Daisy korciło, by powiedzieć mu o naczyniu w stylu kakiemon, które zauważyła w jednym z pudeł na zapleczu. Sama zamierzała je kupić dla Jennifer, ale mógłby to być wspaniały prezent urodzinowy od Roberta. Jeśli oczywiście udałoby się je nabyć za rozsądną cenę… Trudno jednak przewidzieć, jak potoczy się licytacja. W każdym razie nie powinna zdradzać nadmiernego podniecenia z powodu swego znaleziska. Oczywiście, mogła się pomylić, co do jego wartości, ale… – Gdzie się zatrzymałeś? – spytała, zmieniając temat.
– Chyba będę musiał zadowolić się pokojem bez łazienki, z którego ty zrezygnowałaś – odpowiedział Robert.
– Nie zastanawiaj się zbyt długo! Nie widziałeś tego tłumu na dole? Ciesz się, że w ogóle cokolwiek znalazłeś.
– U ciebie jest wolne bardzo wygodne łóżko – powiedział z prowokującym uśmiechem. – Nie wyrzucisz mnie chyba na ten deszcz, prawda?
– Nie jesteś z cukru.
– Być może, ale jeśli szybko nie zdejmę mokrych skarpetek, na pewno złapię grypę.
– Zapalenie płuc – sprostowała. – Nie wiesz, że grypę wywołuje wirus?
– Zapalenie płuc? Tak sądzisz? – Przez chwilę się zastanawiał. – Oczywiście, z zapaleniem płuc nie będę mógł być drużbą…
– I oczywiście z tego powodu Michael i Ginny odłożą ślub – powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
Było to zwyczajne przekomarzanie się, ale Robert dosłyszał w głosie Daisy cień zdenerwowania. A zatem dodatkowe łóżko było zajęte… Mimo że się tego spodziewał, ogarnęła go bezsilna wściekłość. Musi wiedzieć więcej.
– Mogę pojechać do Ross i znaleźć pokój, ale nie ma powodu, byśmy nie mieli pójść razem na kolację – powiedział z wyraźnym naleganiem.
– Widzisz, Robercie, zamierzałam zjeść kanapkę w pokoju i położyć się wcześniej do łóżka – odparła, zwijając się w kłębek w dużym fotelu.
– Sama? – To słowo wymknęło mu się mimo woli.
– Wracaj lepiej do Londynu. Obiecuję, że znajdę coś dla Jennifer na urodziny. Zwrócisz mi pieniądze w Londynie.
Wzruszył ramionami. Czyżby nie zauważyła, do czego zmierzał? Chyba że tak świetnie potrafiła się maskować… Była zamknięta w sobie, to fakt. Tak właśnie powiedział Michael. Bardzo skryta.
– Mam nadzieję, że mimo wszystko poczęstujesz mnie filiżanką herbaty? – Nie czekając na odpowiedź, zalał torebki herbaty wrzątkiem. – Proszę – powiedział, dolewając mleka i podając Daisy filiżankę. – Wiesz, nie musisz się już martwić o swoje kolana. Wcale nie są kościste.
Bezwiednie zakryła nogi i zaczerwieniła się. Dlaczego w jego towarzystwie czuła się tak onieśmielona? Przecież Robert nie po raz pierwszy widział jej nogi… Wiele razy na przykład kąpali się razem w rzece. On, Michael i Daisy… Robili tak każdego lata, aż do wyjazdu Roberta na uniwersytet. A nawet później… Aż do czasu, gdy skończył studia i przeniósł się do Londynu.
– O której rano rozpoczyna się ta zabawa? – spytał ostrym tonem.
– Zabawa?
Wyglądała na przestraszoną. Czyżby dręczyło ją poczucie winy?
– Aukcja – wyjaśnił spokojniej.
– Och, rozumiem. Nie nazwałabym tego zabawą. Rano przez godzinę można jeszcze oglądać eksponaty, sprzedaż zaś rozpoczyna się o dziesiątej. Przy odrobinie szczęścia, jeśli zdążę na pociąg, powinnam być w domu o piątej.
– Nikt cię nie podwiezie?
– Nie jeżdżę z nieznajomymi.
– Może spotkasz kogoś… znajomego? – Dopił herbatę, odstawił filiżankę i podszedł do drzwi. – Gdybym został, mógłbym cię odwieźć – powiedział zachęcająco.
Nie dała się złapać na haczyk.
– Wynudzisz się – odparła. – To nie będzie taka aukcja, jakie ogląda się w telewizji…
– Byłem już wcześniej na kilku aukcjach – przerwał jej. – Na pewno nie zmienisz zdania na temat kolacji?
Wstała i odprowadziła go do drzwi.
– Na pewno. Dziękuję.
Gdy spojrzał na nią uważniej, dostrzegł w jej oczach cień desperacji. Wyciągnął dłoń, dotknął jej policzka i zmusił się do uśmiechu, którego zapewne po nim oczekiwała.
– Zaczynam podejrzewać, że próbujesz się mnie pozbyć, kaczuszko. Chyba nie ukrywasz w łazience tajemniczego kochanka?
– Do diabła, przyłapałeś mnie! – Roześmiała się, pokazując równe, białe zęby, pozostające w żywym kontraście z czerwonymi, niezwykle zmysłowymi ustami. A potem nagle jej oczy zaszły mgłą. – Proszę, jedź uważnie – powiedziała pospiesznie. Położyła rękę na jego ramieniu, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Dotyk jej dłoni i ciepły oddech na skórze – wszystko to sprawiło, że zachowanie spokoju przychodziło mu z największym trudem. Do licha, jeszcze tydzień temu na myśl, że Daisy ma tajemniczego kochanka, śmiałby się do rozpuku. Ale dziś nie mógł o tym przestać myśleć i zerkając na drzwi łazienki – które dokładnie zamknęła – zastanawiał się, jak wyratować przyjaciółkę z opresji.
Daisy oparła się o drzwi i jęknęła. Do diabła z George'em, który zawsze wszystko wiedział najlepiej! Do diabła z Jennifer, która zawsze była taka troskliwa! Do diabła z Robertem, którego tak kochała, a który był poza jej zasięgiem… Znów jęknęła.
Nie mogła tego zrobić… Nie mogła wyrzucić go na taką pogodę. Nie postąpiłaby tak z psem, a co dopiero z mężczyzną, którego kochała. Zwłaszcza że kierował nią czysty egoizm. Po prostu chciała sobie oszczędzić bólu, gdyż dzielenie pokoju z Robertem byłoby dla niej koszmarem. Oczywiście, wiedziała, że w jego towarzystwie mogła czuć się zupełnie bezpiecznie, i to właśnie było takie przygnębiające.
Z rozmachem otworzyła drzwi. Chciała go zawołać, ale korytarz był pusty. Do licha! Wsunęła stopy we wciąż mokre buty i z rozwiązanymi sznurowadłami wybiegła na korytarz, a potem na schody.
– Robert!
Był już na samym dole. Odwrócił się i spojrzał na nią zdumiony.
– Co się stało, kaczuszko?
– Zmieniłam zdanie w sprawie kolacji – wyrzuciła z siebie jednym tchem, uświadamiając sobie, że zwróciła na siebie powszechną uwagę innych gości.
– Tylko w kwestii kolacji? – Uśmiechnął się chytrze.
Zarumieniła się gwałtownie.
– Jennifer nigdy by mi nie wybaczyła, że cię wyrzuciłam na taką pogodę. Zwłaszcza że rzeczywiście mam wolne łóżko…
Urwała w oczekiwaniu, że Robert powie coś śmiesznego, co ją rozluźni, ale on po prostu wszedł na górę, wziął ją za rękę i chwilę potrzymał.
– Włóż coś na siebie, a ja zarezerwuję stolik, zgoda? – zaproponował.
Dopiero wtedy zorientowała się, że stoi przed tłumem ludzi ubrana jedynie w krótki szlafroczek i sznurowane buty. Do licha! Gwałtownym ruchem zgarnęła poły szlafroka i popędziła na górę, nie potykając się na szczęście o rozwiązane sznurowadła.