Pierwszy etap planu zakładał nakłonienie córki do zmiany wizerunku. Pani Galbraith chciała, by Daisy wyglądała kobieco i ładnie. Od tygodni próbowała namówić ją do poddania się szaleństwu zakupów. Gdy jedna z kruczoczarnych druhen złamała nogę i Daisy musiała ją zastąpić, pani Galbraith była w siódmym niebie. Postanowiła jak najlepiej wykorzystać okazję, jaką stwarzał huczny ślub, na którym będzie zapewne wielu interesujących mężczyzn. Daisy nie miała żadnej szansy ucieczki.
Etap drugi i trzeci planu – wybór odpowiedniego makijażu oraz wizyta u fryzjera, który miał okiełznać niesforne blond włosy. Daisy już teraz szczerze żałowała biedaka, któremu przyjdzie zmierzyć się z tym trudnym do wykonania zadaniem.
Popatrzyła na dłoń Roberta – piękną, o długich, smukłych palcach. Poszarpana blizna, widoczna na kostkach, była pozostałością po walce z rozwścieczonym psem, który zaatakował Daisy, gdy miała sześć lat.
Przez chwilę pozwoliła sobie rozkoszować się dotykiem Roberta. Ale tylko przez chwilę. Potem cofnęła rękę, podniosła kieliszek i energicznym ruchem zamieszała pozostałą w nim resztkę wina.
– Mama chce mnie wyleczyć z nieśmiałości – przyznała. – Uważa, że publiczny występ dobrze mi zrobi.
Nadal się uśmiechał, lecz tym razem ze szczerym współczuciem.
– Naprawdę żal mi ciebie, Daisy. Obawiam się jednak, że będziesz musiała znieść wszystko z uśmiechem na twarzy.
– Ty byś zniósł?
– Wszystko bym zniósł dla świętego spokoju – zapewnił ją. – Mogę nawet włożyć żółtą kamizelkę, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej – zaproponował nieoczekiwanie. – No wiesz, na znak solidarności…
– Żółtą aksamitną kamizelkę? – spytała.
– Czemu nie?
Łatwo mu było mówić. Obydwoje dobrze wiedzieli, że matka Ginny storpeduje każdy przejaw indywidualizmu. Wszystko musiało przebiegać zgodnie z od dawna ustalonym planem.
– Możesz ufarbować włosy na czarno i wtedy nie będziesz się różnić od reszty druhen – zaproponował. – Chociaż nie wiem, czy czarne kaczątko to najlepszy pomysł.
– Chyba żartujesz! – Czy on kiedykolwiek traktował ją serio? Co prawda miał prawo być dzisiaj trochę zdenerwowany, ponieważ Janine, widząc jego awersję do instytucji małżeństwa, postanowiła z nim zerwać, zanim on sam podjął taką decyzję. Ale na pewno otoczy go zaraz tłum wielbicielek, tylko czekających, by zająć miejsce u jego boku.
Daisy wzniosła milczący toast za ostatnią dziewczynę Roberta.
– Możesz jeszcze założyć perukę – zasugerował po chwili.
Bez wahania powiedziała mu, żeby się wypchał.
– Nie strosz piórek, kaczątko. – Roześmiał się głośno. – Zresztą, chyba trochę przesadzasz. W końcu, kto ci się będzie przyglądał? Wszyscy będą patrzyli na pannę młodą, czyż nie?
Takie żarty mogły się wydawać dziwne w ustach mężczyzny, który miał opinię uwodziciela, potrafiącego podbić serce najbardziej opornej dziewczyny. Daisy uznała je za mało subtelne. Właściwie cóż w tym dziwnego, skoro Robert zawsze traktował ją jak młodszą siostrę. A czy którykolwiek mężczyzna pamiętał, by być uprzejmym dla siostry? Jej rodzony brat na pewno nie, dlaczego więc jego najlepszy przyjaciel miałby być inny? Zwłaszcza że dołożyła wszelkich starań, aby utrzymać ich znajomość na koleżeńskiej stopie. Żadnego flirtu. Żadnych obcisłych kostiumów czy kusych bluzeczek, gdy szła z nim na lunch.
Mogła go sobie kochać w głębi duszy do upojenia, ale była to tajemnica, którą powierzyła jedynie swemu pamiętnikowi. Robert Furneval nie należał do mężczyzn, którzy marzą o założeniu rodziny… Ale cóż, gdy kocha się kogoś naprawdę, nic nie można na to poradzić.
Wypiła wino do dna i wstała. Musiała przywołać Roberta do porządku.
– Następnym razem, gdy będziesz szukał kogoś chętnego do wysłuchiwania twoich gorzkich żali – powiedziała – zadzwoń do telefonu zaufania.
– Och, nie złość się, Daisy – odparł, podnosząc z podłogi małą, wyszywaną koralikami torebkę. – Jesteś jedyną kobietą, której ufam bez zastrzeżeń. No i nie brak ci zdrowego rozsądku.
Być może tym stwierdzeniem by ją udobruchał, ale popsuł cały efekt, dodając:
– Oczywiście, cenię też twoje zamiłowanie do myszkowania w garderobie babci w poszukiwaniu ubrań i różnych dodatków.
Nawet nie próbowała się bronić. Siostra kupiła jej tę małą torebkę na urodziny, prawdopodobnie namówiona przez matkę, pragnącą uczynić z Daisy kobietę w każdym calu.
– I nie wyżywaj się na mnie z powodu głupiej sukni z żółtego aksamitu – dodał. – Ciesz się, że nie musisz pokazywać nóg.
– Co ty wiesz o moich nogach? – obruszyła się.
– Nic. Pamiętam tylko, że masz kościste, sterczące kolana. Pewnie dlatego zawsze starannie je ukrywasz. Spodnie, dżinsy, długie spódnice… – Uśmiechnął się do niej tak rozbrajająco, że jej serce stopniało jak wosk. – Nie chciałabyś przecież, bym cię okłamywał i twierdził, że będziesz doskonale wyglądać w żółtym, nieprawdaż?
To byłoby zupełnie miłe, pomyślała. Ale oni nigdy się nie okłamywali.
– Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele nie muszą niczego udawać – dokończył.
Tak, byli przyjaciółmi. Uchwyciła się tej myśli. Robert co prawda nie obsypywał jej różami, nie zabierał do drogich restauracji i nie faszerował wędzonym łososiem ani truflami, ale również nie zrywał z nią po miesiącu znajomości. Naprawdę byli przyjaciółmi. Najlepszymi przyjaciółmi. I wiedziała od dawna, że jeśli pragnie nadal uczestniczyć w jego życiu, musi zaakceptować rzeczy takimi, jakimi są.
Była częścią jego życia, to fakt. Opowiadał jej o wszystkim. Nauczyła się słuchać i była zawsze pod ręką, gdy właśnie rozstawał się z kolejną dziewczyną. Zabierał ją wówczas na lunch lub na przyjęcie. Ale nigdy nie łudziła się nadzieją, że spędzą wspólnie cały wieczór.
Oczywiście Robert nigdy nie zostawił jej samej. Zawsze dopilnował, aby ktoś odpowiedni – czyli odpowiedzialny, nudny i bezbarwny – odwiózł ją do domu. A potem całymi tygodniami wyśmiewał się z jej nowego „chłopaka".
– Mam rację, prawda? – nalegał.
– Udawać? – Zmarszczyła brwi. – Oczywiście – dodała szybko. – Nigdy bym tego nie chciała. – Zerknęła na zegarek. – Ale teraz muszę już iść, żeby poddać się torturom zwężania sukni.
– Zwężania?
– To suknia w stylu empire. – Rozłożyła bezradnie ręce, a potem przycisnęła je do swego niewielkiego biustu. – No wiesz, duży dekolt, żeby było na co popatrzeć…
– Załóż jeden z tych staników na drutach, które podnoszą biust – zasugerował Robert.
– Trzeba mieć jednak coś, co się da podnieść.
Nie spierał się z nią na ten temat, tylko bezwiednie pogładził ją po rękawie żakietu.
– Nie przejmuj się, Daisy. Wszystko będzie dobrze. A na weselu będziesz się świetnie bawić, zobaczysz.
Uśmiechnęła się do niego krzywo.
– Ty na pewno nie będziesz się nudzić, bo drużba wprost nie może się uwolnić od nadskakujących mu dziewczyn.
Popatrzył na nią z góry.
– Nigdy nie udało mi się ciebie oszukać, prawda?
– Prawda – przyznała.
– Mam do ciebie prośbę. Czy mogłabyś się ze mną spotkać w sobotę?
– W sobotę?
– Jest przyjęcie u Monty'ego. Przyjadę po ciebie o ósmej i najpierw wpadniemy gdzieś na kolację.
Oczywiście, nigdy na myśl by mu nie przyszło, że ona może mieć inne plany. Przez chwilę korciło ją, by mu odmówić. Był tylko jeden problem – postąpiłaby tak po raz pierwszy w życiu. Dla Roberta zawsze miała czas…
– Przyjedź po mnie o wpół do dziesiątej – odparła, starając się przynajmniej nieco utrudnić mu zadanie. Wyłącznie po to, by udowodnić sobie, że w ogóle jest w stanie to zrobić.