– Na mnie działają.
– Poczekaj tylko, aż założę nogę na nogę. – Zachichotała. – Ćwiczyłam to przed lustrem.
Zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu. Należało utrzymać swobodny ton.
– Czy naprawdę chcesz wywołać tu dzisiaj zamieszki? – zapytał z uśmiechem.
– Świetny pomysł! – ucieszyła się. – Jeśli ci wszyscy zarozumiali handlarze sztuką dojdą do wniosku, że jestem tylko głupią blondynką, nie będą we mnie widzieli godnego przeciwnika, prawda?
– Nie chcesz, by traktowali cię poważnie? – zdziwił się.
– Przynajmniej nie jutro.
Daisy spostrzegła w oczach Roberta powątpiewanie. Będzie musiała bardziej się postarać.
– Znałeś wiele dziewczyn, Robercie – odezwała się. – Powiesz mi, czy jestem w tej roli przekonująca, dobrze?
– Sugerujesz, że uwodzę tylko głupie blondynki?
– Ależ skądże! – Zamrugała gwałtownie, znakomicie udając naiwną, głupią gęś. – Myślę nawet, że Janine była całkiem inteligentna.
– Całkiem inteligentna? – powtórzył z przekąsem.
– Wystarczająco inteligentna, by uciec, nim sama zostanie porzucona – poprawiła się Daisy. – Ale gdyby była naprawdę mądra, planowalibyśmy teraz wasz ślub, nieprawdaż?
Robert uprzejmie skrzywił usta w uśmiechu, ale zrobił to bez przekonania.
– Wiesz, jak na kaczątko, jesteś całkiem bystra – powiedział z przekąsem.
Daisy znów zachichotała, jak przystało na prawdziwą głupiutką blondynkę.
– Ale nie przesadzaj z tym, moja droga – przestrzegł ją Robert.
– Czy to w ogóle możliwe?
– Wiedźma. – Tak było znacznie lepiej. Wrócili do prawienia sobie złośliwości. Gdy przekraczali próg restauracji, Robert odzyskał dobry humor. – Obawiam się, że nie budzimy takiego zainteresowania, na jakie zasługujesz – dodał z właściwą sobie uszczypliwością.
Miał rację. Tłum nie był już tak gęsty, ponieważ goście rozeszli się do swoich pokojów. Daisy nie zamierzała jednak pozwolić, by ten żart uszedł Robertowi na sucho.
– Jest tylko jedno wyjście: szampan! – oświadczyła. – Gdy strzela korek od szampana, wszyscy od razu nadstawiają uszu. – Aby podkreślić swe słowa, pstryknęła palcami i wiele głów od razu odwróciło się w jej stronę.
– Jesteś głodna i zmęczona – ostrzegł ją. – Szampan uderzy ci do głowy.
– Obiecujesz, że tak właśnie będzie? – Popatrzyła na niego zalotnie.
Czy tak się zachowuje w towarzystwie swego kochanka? Wygłupia się i flirtuje? Czy to do niego telefonowała przed chwilą? Czy chciała go ostrzec, by nie przyjeżdżał? A może nie mogła wytrzymać nawet jednego wieczoru bez rozmowy z ukochanym?
– Czy przynieść kartę win, proszę pana? – Kelner rozproszył ponure myśli Roberta.
– Proszę o butelkę Bollingera. – Robert przeglądał menu. – Zjemy naleśniki z grzybami… – zerknął na Daisy i uśmiechnął się złośliwie – a potem pieczoną kaczkę.
– Chwileczkę! – zaprotestowała Daisy, ale kelner oddalił się już od ich stolika. – Lubię sama wybierać sobie dania.
– Zapomniałaś, że jesteś głupią blondynką? One wolą, gdy mówi im się, co mają jeść. Uwierz mi.
– Och, oczywiście, że wierzę. – Zarumieniła się.
– I nie rumienią się tak często.
Robert bezczelnie jej się przyglądał, a ona czerwieniła się coraz mocniej. Rozmowa stawała się niebezpieczna i dziwnie podniecająca.
Kelner otworzył butelkę bardzo profesjonalnie; korek gładko i niemal bezgłośnie wystrzelił w górę. Kilku gości przyglądało im się z uśmiechem, wyobrażając sobie zapewne, że coś świętują.
– Teraz musimy wznieść toast – powiedział Robert, unosząc kieliszek.
– Dlaczego?
– Taka jest tradycja. Po to właśnie wynaleziono szampana.
– W takim razie za jutrzejszą aukcję!
Potrząsnął głową.
– Wypadasz z roli, Daisy. Nie wystarczy krótka spódnica, wysokie obcasy i chichot, byś przemieniła się w słodką idiotkę.
– Naprawdę? W takim razie spróbuję się poprawić. – Uniosła kieliszek. – A może by tak… za ukryty skarb kupiony za śmiesznie niską cenę!
– Nieźle – pochwalił. – Jeszcze nie dość głupie, ale już znośne. Idźmy dalej i wypijmy za całe pudło skarbów i brak konkurentów!
Roześmiała się głośno, po raz kolejny zwracając na siebie powszechną uwagę.
– To rzeczywiście głupie. – Wzruszyła ramionami. – Wypijmy więc za pudło skarbów i brak konkurencji! – powtórzyła, stukając w jego kieliszek, po czym zaczęła małymi łykami popijać szampana.
– Co byś zrobiła, gdybyś zdobyła prawdziwy skarb?
– To proste. Popłynęłabym do Chin, a potem do Japonii, i zwiedziłabym wszystkie tamtejsze muzea.
– Na razie jakoś nie kwapisz się do takiej wyprawy – skomentował.
– Ależ owszem, tylko boję się latać.
– Nie wierzę, że czegokolwiek się boisz.
– Boję się latania i robaków – oświadczyła. I miłości do Roberta Furnevala, uzupełniła w duchu. – Kupiłabym także jakiś wspaniały eksponat dla Muzeum Wiktorii i Alberta – ciągnęła pospiesznie. – Zawsze mogłabym na to cudo popatrzeć, a jednocześnie nie musiałabym się o nie martwić… – Urwała, ale ponieważ patrzył na nią z niedowierzaniem, dodała zaraz: – I kupiłabym ci nową wędkę. Tak dawno nie byłeś na rybach, że stara na pewno już nie nadaje się do użytku. A jaki ty byś zrobił użytek ze skarbu?
– Nie wierzę w takie historie – odpowiedział.
– To nie ma znaczenia – nalegała. – Pofantazjuj!
Przecież musiał czegoś chcieć… Owszem, miał jedno jedyne marzenie. Nie wiedział o tym aż do dzisiejszego wieczoru… Całym sercem i duszą pragnął pokochać pewną kobietę i spędzić z nią resztę życia. A tego nie można było kupić za pieniądze.
– Tropikalna wyspa… – zaczął niepewnie. Spojrzenie Daisy zdawało się go palić, przenikać na wskroś. – Jacht… – Patetyczne. Sam roześmiał się z tego pomysłu. – Klub futbolowy… – Zobaczył rozczarowanie w jej oczach. Na pewno uznała go za człowieka powierzchownego i mało oryginalnego. Cóż, prawdopodobnie takim właśnie go widziała. Ale nie mógł powiedzieć jej prawdy. – To nie jest w porządku – zaprotestował w końcu. – Ty miałaś czas, by to przemyśleć.
Kłamał. Przez moment w jego twarzy i oczach dostrzegła, że pragnie czegoś rozpaczliwie, ale nie potrafi wyrazić tego słowami. A może się boi…?
Nie mogła o to spytać, ponieważ na pewno udawałby, że nie wie, o czym mowa. Zachowałaby się tak samo, gdyby ktoś chciał zgłębić jej sekretne myśli. Wyciągnęła rękę i przelotnie dotknęła dłoni Roberta.
– Powiesz mi innym razem – powiedziała, a potem z uśmiechem odwróciła się do kelnera, który przyniósł pierwsze z zamówionych dań.
Zazwyczaj wspólne milczenie wpływało na nich kojąco. Ale tym razem oboje byli spięci i dziwnie onieśmieleni.
To Robert był bardziej zdenerwowany. Miał mnóstwo do powiedzenia – całe morze słów, jakie rozpaczliwie pragnął z siebie wyrzucić. Jednak Daisy znała go lepiej niż ktokolwiek inny i z pewnością nie potraktowałaby go poważnie. Co gorsza, ponieważ znała go tak dobrze, mogłaby poczuć się urażona. Zresztą od dłuższego czasu kochała przecież kogoś innego… Mimo to jednak pragnął, by wiedziała, że mu na niej zależy.
– A może zrobimy tak? – powiedział. – Jeśli odnajdę cenny skarb, wykupię pozwolenie wędkarskie na połów łososi, wynajmę mały domek nad jakąś szkocką rzeczką i kupię dwie wędki. Jedną dla ciebie, drugą dla siebie.
Daisy uniosła wzrok znad talerza i uśmiechnęła się lekko.
– Nie oszukasz mnie, Robercie. Potrzebna ci jestem tylko do robienia kanapek.