Ale co na to jej kochanek?! Jak on to przyjmie? Robert pomyślał, że na jego miejscu nie byłby taki łatwowierny.
– Cóż, jeśli miałbym wybór między dzieleniem pokoju z Sarah a potopem, wybrałbym potop – oświadczył Robert poważnie.
– To fakt, ona dużo mówi.
– Mogę cię jednak zapewnić, że dziś rano całkiem zapomniała języka w buzi.
Zajęli dwa wolne miejsca w centralnej części widowni. Daisy usiadła z brzegu, by móc lepiej widzieć. Licytacja się rozpoczęła.
– Czy to już koniec? – zapytał Robert dwie godziny później, gdy Daisy przelicytowała wreszcie przeciwników i kupiła ostatnią rzecz, zaznaczoną przez George'a w katalogu. – Możemy pójść na kawę?
– Jeszcze nie.
– Myślałem, że to już wszystko, na czym ci zależało.
– Mam jeszcze chrapkę na pudło z naczyniami kuchennymi. – Niedowierzanie musiało być wyraźnie wymalowane na jego twarzy, ponieważ dodała: – To dla kogoś bliskiego.
– Rozumiem – powiedział chłodno. – Ale jak zamierzałaś przytargać to wszystko do Londynu?
Miała zakłopotaną minę.
– Przecież mnie podwieziesz, prawda? – zreflektowała się szybko.
– A jeśli bym nie przyjechał?
– Jakoś bym sobie poradziła.
Oto odpowiedź, do kogo dzwoniła wczoraj wieczorem! Miał nadzieję, że dowie się więcej przy płaceniu rachunku za pokój, ale Daisy dziś rano go ubiegła. To oczywiste, że ostrzegła swego kochanka, by nie przyjeżdżał.
– Tak, nie wątpię – skwitował krótko.
– Idź na kawę. Niedługo do ciebie dołączę.
– Nie, zaczekam.
W takim razie przestań wymachiwać swoim numerkiem, zaraz okaże się, że zostałeś szczęśliwym właścicielem kartonu starych garnków. Daj go lepiej mnie.
Bez sprzeciwu oddał jej numerek i obserwował, jak chaotycznie i bez powodzenia licytuje karton za kartonem.
– Co ty wyprawiasz? – szepnął. – Chcesz to kupić, czy nie?
– Za odpowiednią cenę – odparła z uśmiechem.
Postukała numerkiem o kolano, gdy licytowano kolejny karton niezbyt cennej starej porcelany. Zalicytowała raz, potem znów. Jej rywal, siedzący kilka rzędów dalej po drugiej stronie, znów podbił cenę. Wydawało się już, że Daisy straciła zainteresowanie, ale gdy licytator zamierzał po raz ostatni uderzyć młotkiem, nagle podniosła numerek, jednocześnie wolno zakładając nogę na nogę. Nim jej przeciwnik ochłonął z wrażenia, karton był jej.
– Chodźmy, to już koniec – powiedziała wesoło.
– Jestem pod wrażeniem – rzekł Robert, patrząc na nią z podziwem. – To był najbardziej spektakularny przykład kobiecej przebiegłości, jaki w życiu widziałem.
– Daj spokój! Ten facet łypał na mnie pożądliwym okiem przez cały ranek.
– A czego się spodziewałaś? Ta spódnica jest tak krótka, że prawie odsłania majtki. No i jeszcze te czarne pończochy…
– Rajstopy, dla ścisłości. Pończochy za bardzo przyciągałyby wzrok.
– Cieszę się, że to rozumiesz. – Chwycił ją za ramię, gdy się od niego odsunęła. – Ale co ty wykombinowałaś?
– Ja? – Spojrzała na niego wzrokiem niewiniątka. – Musisz jeszcze zapłacić rachunek, Robercie. Ten ostatni karton został wylicytowany w twoim imieniu.
Robert chętnie polemizowałby z tym poglądem, ale w końcu z rezygnacją wyjął książeczkę czekową i zapłacił za karton brudnych naczyń kuchennych.
– I co dalej? – zapytał.
– Idź po samochód, a potem ulokuj to pudło na tylnym siedzeniu. Bardzo ostrożnie. Rozwiązałam ci problem prezentu urodzinowego.
– Co to jest? – Robert zaniósł pudło na górę do mieszkania Daisy i teraz przyglądał się z dezaprobatą niezbyt pięknemu naczyniu, które trzymała w ręce.
– To siedemnastowieczne naczynie w stylu kakiemon oryginalne japońskie – wyjaśniła.
– Żartujesz?
– Ani trochę. – Ostrożnie ustawiła naczynie na przy krytym serwetą kuchennym stole. – Teraz jestem tego pewna.
– George Latimer tego nie zamówił?
– Poinformowałam George'a o tej okazji, ale mi nie zaufał. Zresztą, ty to kupiłeś.
– Skoro już mowa o pieniądzach, zwrócę ci za hotel, przynajmniej połowę… – odpowiedział.
– Nie ma potrzeby. To była rezerwacja na koszt Latimera. Za ciebie nie wzięli ani grosza, choć nie wiem dlaczego. Recepcjonistka powiedziała, że w tych okolicznościach nie będzie dodatkowych opłat. – Zmarszczyła brwi. – Właściwie, w jakich okolicznościach?
Robert przyłożył koniuszek kciuka do jej czoła.
– Nie marszcz brwi – powiedział. – Musiał jakoś odwrócić jej uwagę. A potem, ponieważ wydawało mu się, że cały świat skurczył się do tego małego kawałeczka ciepłej, tętniącej życiem skóry, odsunął kciuk i pocałował małą zmarszczkę na jej czole.
Szare oczy Daisy rozszerzyły się i pociemniały. Przez krótką chwilę, gdzieś głęboko w sercu, Robert poczuł, że cały świat mógłby się zmienić, gdyby on wypowiedział teraz te dwa najważniejsze słowa. Niestety, był pewien, że Daisy nie potraktowałaby jego wyznania poważnie. Zamiast tego więc zmusił się do uśmiechu.
– Zawsze trzeba się uśmiechać – dodał.
– Matka Ginny nie darowałaby mi, gdybym nie uśmiechała się na ślubnej fotografii. – Śmiech Daisy wydawał się wymuszony. Drżącą dłonią dotknęła rozpalonego czoła.
Robert chciał chwycić ją za rękę, objąć ramionami i mocno przytulić. Ale nie starczyło mu odwagi.
– Muszę już iść. – Podniósł porcelanowe naczynie. – Możesz mi to zapakować?
– Nie, zostaw. Ja je wyczyszczę i ładnie zapakuję. Mężczyźni nie potrafią pakować prezentów.
– Dlatego właśnie tę usługę oferują domy towarowe. Jesteś pewna, że nie chcesz zatrzymać tej zdobyczy dla siebie?
– Nie. Zamierzałam znaleźć dla Jennifer coś wyjątkowego, w dowód wdzięczności. Niedawno dowiedziałam się, że to ona poleciła mnie Latimerowi.
– W takim razie, będzie to prezent od nas obojga. W niedzielę są jej urodziny. Pojedziesz ze mną? Chyba nie jesteś zajęta?
Spojrzała na niego badawczo.
– Wiesz, że po raz pierwszy spytałeś mnie, czy nie jestem zajęta? Zwykle zakładasz, że jestem do twojej dyspozycji.
Czyżby naprawdę tak się zachowywał? Dlaczego tak długo pozwalała mu się w ten sposób traktować?
– Niczego z góry nie zakładam. Pytam, ponieważ chciałbym bardzo, żebyś ze mną pojechała. Pojedziesz?
Po krótkiej chwili wahania odpowiedziała:
– Muszę przyznać, że marzę, by zobaczyć minę Jennifer podczas rozpakowywania prezentu. Ale nie przyjeżdżaj o wpół do ósmej rano. W sobotę jest wieczór panieński Ginny, w niedzielę mogę mieć lekkiego kaca.
– My szalejemy w piątek.
– Mam nadzieję, że nie wylądujecie w areszcie. Ginny by wam tego nie darowała.
– Nie martw się. Jeszcze nigdy nie wpakowałem żadnego pana młodego w tarapaty.
– W takim razie, baw się dobrze.
Zatrzymał się, przypominając sobie, że gdy ostatnio żegnali się w tych drzwiach, pocałował ją. Ale tamten pocałunek był spontaniczny. Teraz byłoby zupełnie inaczej… Niespodziewanie Daisy otarła się policzkiem o jego policzek i zamknęła drzwi.
To już stało się tradycją. Żegnając się z Robertem, czuła się tak słaba, że nie miała odwagi puścić klamki. Przed chwilą, gdy przystanął w drzwiach, była pewna, że przypomniał sobie, jak ją pocałował. Oczywiście, to śmieszne. Dlaczego miałby o tym pamiętać?
Zamknęła oczy i głośno jęknęła. Czy kiedykolwiek uda jej się o tym zapomnieć?