Выбрать главу

– Już to mówiłaś.

– I zachowuje się tak samo – ciągnęła niestrudzenie. – Cóż, jaki ojciec, taki syn.

– Mamo… – Chciała wszystko wyjaśnić, zapewnić, że w Warbury nic się nie stało, ale, o dziwo, zamiast tego powiedziała zupełnie coś innego: – Mam dwadzieścia cztery lata. I znam Roberta od zawsze. Ufam mu. Nie zrobiłby nic, co mogłoby mnie zranić.

Przez moment matka wyglądała na przestraszoną.

– Wiem o tym – powiedziała z westchnieniem. – Przepraszam. Prawię ci kazania, jakbyś nadal była dzieckiem. Ale oczywiście dla mnie zawsze nim będziesz. Zresztą wy wszyscy… Sarah zawsze mi powtarza, że traktuję ją jak nastolatkę, pouczając, jak ma wychowywać dzieci. A przecież jest doskonałą matką. Ale gdy gniazdo puste, cóż nam pozostaje…?

– Należy cieszyć się życiem, mamo. Najlepiej pomyśl o wakacjach. – Daisy objęła matkę ramionami. – W przyszłym tygodniu, gdy już będzie po ślubie Michaela i emocje opadną, poczujesz się przygnębiona. Jest kwiecień. Poproś ojca, żeby cię zabrał do Paryża. Albo sama zarezerwuj bilety i ty go zabierz. Nie trzeba być świeżo po ślubie, żeby wyjechać na miodowy miesiąc.

Ledwie Daisy otworzyła drzwi, Flossie, która już od dawna piszczała z podniecenia w kuchni, wprost rzuciła się na Majora, po czym we dwójkę wypadli z domu i popędzili w stronę rzeki.

– Tam będzie błoto – zauważył Robert. – Którędy idziemy?

– Tędy.

Daisy miała ochotę zrobić jakąś sarkastyczną uwagę, ale gdy spojrzała na Roberta, wydał jej się tak głęboko pogrążony w myślach, że dała spokój i przez chwilę szli w zupełnym milczeniu…

– Flossie! – krzyknął w końcu na spanielkę, która przedzierała się przez żywopłot. – Na litość boską, to najgorzej wychowane zwierzę…

– Nie bądź taki spięty!

– Przepraszam. – Zerknął na nią, zatrzymując się przed bramą prowadzącą do starego sadu przy kościele.

– Drzewa jeszcze nie kwitną – powiedziała, gdy otwierał przed nią furtkę.

– Nie szukam kwiatów, szukam jemioły – odparł. – Czasami rośnie na jabłoni. W każdym razie na tej zawsze ją widziałem. – Zatrzymał się pod starym drzewem. Miał dziwny, nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Myślę, że nie warto się tu zatrzymywać – powiedziała, zdumiona nieco jego tajemniczym zachowaniem. – Gdzie się podziały psy?

Gdy się odwracała, złapał ją i zmusił, by stanęła z nim twarzą w twarz.

– Pamiętasz te święta, kiedy miałaś szesnaście lat? Pocałowałem cię wtedy pod jemiołą.

Przełknęła ślinę. Oczywiście, że pamiętała.

– Tak. – Jej pierwszy pocałunek. Słodki, wyjątkowy…

– Wziąłem ją z tego właśnie drzewa – powiedział, spoglądając do góry. – Jestem pewien, że to było tutaj…

– W tym roku mają zamiar wyciąć ten sad. – Nie wiedziała, jak się zachować, ale usiłowała za wszelką cenę zmienić temat.

– Pamiętasz, co wówczas powiedziałem? – Nie dawał się zbić z tropu.

Czy kiedykolwiek mogłaby zapomnieć, co powiedział jej tamtego wieczora?

– A ty pamiętasz? – spytała.

– Zapomniałem. – Przesunął ręką po jej ramieniu w czułej pieszczocie, jakby chciał złagodzić ból, który jej zadał tym wyznaniem. – Wiem, że coś… specjalnego, nieuchwytnego… Wiesz, jak to jest. Budzisz się rano i nie możesz sobie przypomnieć, co ci się śniło. Pozostaje tylko nieokreślone wspomnienie czegoś miłego…

Wiedziała. Och, doskonale wiedziała.

– To wspomnienie jest jak błędny ognik – ciągnął rozmarzonym tonem. – Jest na pozór blisko, ale gdy chcesz je pochwycić, ucieka. – Wyciągnął rękę i uniósł jej podbródek.

Nie miała innego wyboru; musiała spojrzeć na niego albo zamknąć oczy. Zamknęła oczy.

– Powiedziałem… że będę na ciebie czekać.

– Ja nie chciałam czekać – odparła i otworzyła oczy. Drzewo rzucało cień; słońce stało nisko i wszystko wokół było rozświetlone różowym światłem, dzięki któremu liście upodobniły się do kwiatów.

– Ja też nie – powiedział Robert. – Byłaś taka młoda. Gdybym i ja miał szesnaście lat, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej…

Nie, to było zbyt okrutne. Kazał jej wspominać! Minęły miesiące, lata, nim zapomniała o bólu serca, nim nauczyła się udawać przed sobą, że to tylko kieliszek wina uderzył do dziewczęcej, nieprzywykłej do alkoholu głowy i sprawił, że mówiła rzeczy, o których w jasnym świetle dnia wolała zapomnieć. On zapomniał naprawdę. Ale jej się to nie udało… I teraz znów ból przenikał jej serce.

Robert spojrzał na nią, a potem uśmiechnął się lekko.

– Pocałujesz mnie pod jemiołą, Daisy? Ostatni raz.

Po raz ostatni! To zabrzmiało jak nieodwołalny wyrok.

– Nim zetną drzewo – wyjaśnił szybko.

– Nie mogła. Nie powinna. Ale nie umiała mu odmówić. Uznał jej milczenie za przyzwolenie.

Wszystko trwało nie dłużej niż chwilę. Jego usta przybliżyły się kusząco blisko, ona zaś lekko przechyliła głowę na bok i czekała w takim samym napięciu jak tamta szesnastolatka.

Robert odsunął się trochę; kąciki ust uniósł w zakłopotanym uśmiechu. Spróbował znów, a potem znów, ale gdy jego wargi znalazły się tuż przy jej ustach, znieruchomiał. To było tak urocze, że zaczęła chichotać.

– Cicho… Całujemy się po raz ostatni pod tą jabłonią. – Objął ją w pasie i przytrzymał, aby stała spokojnie. – Śmiech jest zabroniony.

– Wcale nie. – Starała się zrobić poważną minę, ale przychodziło jej to z trudem. Pocałunków Roberta, niestety, nigdy nie będzie mogła traktować serio. Nigdy.

I nagle cała ochota na śmiech wyparowała. Jaki ojciec, taki syn… Nie, to nie było śmieszne. Robiła najgłupszą rzecz w życiu…

– Nie, Robercie, nie… – Ale protest przyszedł za późno. Starł te słowa z jej warg, wymazał lekkim jak piórko dotykiem – raz, dwa, trzy razy przywołując wspomnienie minionego pocałunku.

Potem odsunął się nagle i znów lekko drwiący uśmiech wykrzywił mu wargi.

– Teraz wszystko sobie przypominam.

– Robercie! – Bezskutecznie usiłowała się wyrwać, ale ciało nie było jej posłuszne.

Nagle, zza drzew wypadła Flossie, rozdokazywana i umazana błotem. Skoczyła na Daisy i Roberta. W zamieszaniu, które nastąpiło później w domu – podczas suszenia ubrań i picia herbaty – świat stopniowo wrócił do normalności.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Sobota, ósmy kwietnia, bardzo wcześnie rano. Dzień ślubu Ginny i Mike'a. Robert wpadł przed chwilą i razem z Michaelem wyprowadzili psy na spacer. Zwykle Robert rzucał w moje okno kamykami, by sprawdzić, czy z nim pójdę. Ale dziś rano tego nie zrobił. Może to miał być męski spacer?

Zresztą i tak bym z nim nie poszła. Nie mam czasu na spacery. Po tym pocałunku w sadzie… Nie chcę… Nie będę… Nawet gdybym musiała wyjechać z kraju, by uniknąć pokusy. Trzeba przetrwać jakoś ten dzień. Robert na pewno zapomni, że zaprosił mnie na lunch i odkryje moją ucieczkę do Londynu, gdy już będzie za późno.

Kościół był wspaniale udekorowany. Drzwi wejściowe i bramę otaczały girlandy z żółtych i białych kwiatów, a każdą ławkę w kościele zdobiły kokardy i lśniące gałązki bluszczu. I Ginny wyglądała tak pięknie…

Daisy wiedziała, że płacz na ślubie był rzeczą jak najbardziej naturalną, ale w jej przypadku to było coś więcej niż zwykłe wzruszenie.