Do diabła! Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? Chciała być jego przyjaciółką. A przyjaciół nie traktuje się protekcjonalnie…
Zamrugała powiekami, ale nie zdołała powstrzymać łez, które spływały teraz wolno po policzku. Tak bardzo pragnęła być rozsądna – ale w wypadku jej miłości do Roberta, rozum zawodził. Nie robiły na niej wrażenia ani jego odpowiedzialne stanowisko w banku, ani jego pieniądze czy szybkie samochody lub oszałamiająca męska uroda. Kochała go bez tych paradnych dodatków. Zawsze go kochała. I nic nie mogła na to poradzić.
Długo łudziła się, że wyjazd na studia położy kres temu zauroczeniu. Naprawdę miała nadzieję, że pozna na uczelni mężczyznę, dzięki któremu będzie potrafiła zapomnieć o Robercie. Może nie rozglądała się zbyt uważnie? A może w głębi duszy wcale nie chciała nikogo poznawać?
Nadszedł jednak czas, by zamknąć ten rozdział, położyć kres głupiej grze, w która się uwikłała. Powinna wycofać się, nim uczyni coś naprawdę szalonego.
Wierzchem dłoni wytarła policzek z mocnym postanowieniem, że zajmie się czymkolwiek, byle tylko mieć jak najmniej wolnego czasu. Kiedyś chciała się nauczyć robić na drutach…
Och, na litość boską! Nie będzie kręcić się wokół Roberta i czekać, aż raczy z nią zatańczyć. Dziś wieczorem znajdzie sobie kogoś, kto odwiezie ją do domu. A jeśli nie, to z godnością wyjdzie sama…
Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i obiecała sobie, że poszuka partnera, z którym mogłaby pójść na ślub Ginny. Przynajmniej sprawi przyjemność matce.
Wydmuchała nos i poszła pod prysznic.
Dziś wieczorem nie będzie starała się oszpecić. Postanowiła, że pomaluje paznokcie na jaskrawy czerwony kolor, obficie skropi się perfumami i, zamiast zapleść włosy we francuski warkocz, pozostawi je rozpuszczone. Nie była to elegancka fryzura. Jej włosy nie mogłyby konkurować miękkością z jedwabiem, nie miały blasku, nie układały się kokieteryjnie, nie chwytały promieni światła, krótko mówiąc – nie wyglądały tak wspaniale, jak w reklamie szamponu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby ogolenie głowy do gołej skóry, pomyślała ponuro, starając się choć trochę uładzić niesforną burzę loków. Ale nawet dobra, miła, słodka Ginny nie zgodziłaby się na skinheada w roli druhny.
Ostry dzwonek do drzwi przerwał te bezsensowne rozważania. Zerknęła na zegarek; dochodziła za piętnaście dziesiąta. Przyszedł za wcześnie, a zatem nie potrafił się pogodzić z jej nową taktyką postępowania. To było naprawdę niezwykłe. Naciskając guzik domofonu, uśmiechnęła się do siebie.
– Jesteś za wcześnie.
– Wypiję drinka i poczekam – poinformował ją Robert beznamiętnym tonem.
Wpuściła go do budynku i poszła do sypialni, aby pomalować usta na taki sam czerwony kolor, na jaki wcześniej pomalowała paznokcie.
– Wino jest w lodówce! – zawołała z sypialni, patrząc nerwowo na swe odbicie w lustrze i zastanawiając się, czy nie posunęła się za daleko.
– Nalać ci kieliszek?
– Poproszę. – Musiała coś wypić. Na dobry początek. Wpięła w uszy długie srebrne kolczyki, potem założyła nowe buty. Uznała jednak, że przy tym stroju nikt ich nie zauważy, zdjęła je więc i ganiąc się w duchu za tchórzostwo, włożyła pantofle na płaskim obcasie.
Robert – wysoki, o silnych ramionach, prezentujący się oszałamiająco w jasnym garniturze i ciemnozielonej koszuli – na jej widok zatrzymał się w drzwiach. Popatrzył na szerokie jedwabne spodnie oraz na obcisłą czarno-srebrną bluzkę, która przypominała trykot tancerki baletu, i nie powiedział ani słowa.
Musiał pomyśleć, że Daisy wygląda jak mała dziewczynka, która całe popołudnie bawiła się kosmetykami matki, był jednak zbyt dobrze wychowany, aby to powiedzieć. Daisy zauważyła dziwny wyraz jego twarzy i miała ochotę pobiec do łazienki, zmyć makijaż i wyszorować twarz mydłem.
– Wychodziłaś…? – spytał z lekkim wahaniem, podając jej kieliszek.
Przez moment nie zorientowała się, o co mu chodzi.
– Nie mogłaś pójść ze mną na kolację – przypomniał, mrużąc oczy.
– Och, tak… – Zastanawiała się przez chwilę. – Byłam zajęta… sprawami zawodowymi. – Chwyciła się tej wymówki jak ostatniej deski ratunku. Nie mogła dopuścić, by się domyślił, że po prostu chciała mu utrzeć nosa.
– Oglądałaś coś interesującego? Gdybym wiedział, poszedłbym z tobą. Szukam urodzinowego prezentu dla mamy.
– Na przykład czego? – spytała, by odwrócić jego uwagę od właściwego tematu.
– Jeszcze nie wiem. To powinno być coś wyjątkowego. Co oglądałaś? – nalegał, nie dając za wygraną.
– Właściwie nic ciekawego…
Uniósł brew i powstrzymując się od dalszych komentarzy, upił łyk wina.
– Nie uwierzył jej. Ale co innego mogła powiedzieć? Nie chciała się przyznać, że wolała zostać w domu i oglądać telewizję, zamiast zjeść z nim kolację. Nie zrozumiałby powodów, a ona nie miała ochoty niczego mu wyjaśniać.
– Wychodzimy? – spytała.
Robert Furneval skinął na taksówkę.
– Mogliśmy pójść piechotą – powiedziała Daisy, wsiadając do auta.
– Jeśli rzeczywiście pracowałaś, zasługujesz na to, by pojechać taksówką
Jeśli… Dlaczego, do diabła, to powiedział? Instynktownie przeczuwał, że nie była z nim szczera. Tak, miała dziwnie skruszoną minę, a jednocześnie wyglądała niezwykle powabnie… Gdyby George Latimer był trzydzieści lat młodszy, Robert zacząłby podejrzewać przyjaciółkę o romans z szefem.
Oczywiście, to śmieszne. Ale skoro była zajęta do wpół do dziesiątej, nasuwało się podejrzenie, że spotyka się z żonatym mężczyzną, który o określonej porze musi wrócić da domu. Zerknął na nią z ukosa. Nawet w mroku panującym w taksówce zauważył, że oczy jej bardzo błyszczały. No i tu rumieńce… Ale czy Daisy wplątałaby się w taki romans?
Myślał, że ją dobrze zna, jednak nagle przyszło mu do głowy, że właściwie niewiele potrafiłby powiedzieć o jej życiu osobistym. Jak spędzała wolne wieczory? Czy z kimś się spotykała?
Nigdy dużo o sobie nie mówiła. Może dlatego, że rzadko o coś pytał? Nie, to nieprawda. Potrafił przecież rozmawiać z kobietami, a szczególnie z Daisy, którą znał od dziecka. Nagle jednak dziewczyna, siedząca obok niego w taksówce, wydała mu się prawie obca.
Zawsze myślał o niej jak o młodszej siostrze Michaela. Wesoła, zabawna dziewczyna, która nigdy nie robiła problemu, że zabłoci nogi nad rzeką. Ale dziś wieczór jej oczy lśniły, a policzki dosłownie płonęły. Domyślał się, co to oznacza… Ponieważ jednak chodziło o Daisy, czuł się wyjątkowo niezręcznie. Prawie tak, jakby przypadkiem odkrył czyjąś tajemnicę.
Zauważyła właśnie, że na nią zerka, uniosła pytająco brwi i uśmiechnęła się lekko.
– Co się stało, Robercie? Nadal tęsknisz do porywającej Janine? – zażartowała.
Odetchnął z ulgą. Nie, Daisy się nie zmieniła. To on był dziwnie spięty.
– Urażona duma, nic więcej – powiedział.
– Robisz się nieostrożny, Robercie – wytknęła mu. – Pewnego dnia obudzisz się na czele orszaku ślubnego w charakterze pana młodego.
– Och, przestań mi dogryzać.
– W porządku. Ale powiedz mi, z którym to miłym człowiekiem planujesz odesłać mnie dzisiaj do domu?
– Kto ci powiedział, że planuję cię z kimś odsyłać?
– W określonych sytuacjach zawsze tak robisz.
– W określonych sytuacjach?
– No wiesz… – Przycisnęła dłonie do serca i zaczęła go naśladować: – Co za wspaniała rudowłosa piękność! Poszedłbym z nią do klubu… Ale, o Boże, co zrobię z Daisy? – Uśmiechnęła się złośliwie. – Mam na myśli właśnie takie sytuacje.