– Jeszcze nawet nie ma dziewiątej. – Ze zniecierpliwieniem potrząsnęła głową. – Lepiej znajdź sobie szybko dziewczynę, w przeciwnym razie niedziele będą ci się niemiłosiernie dłużyć.
– Mam też inne zainteresowania – odparł, ale z jej spojrzenia wyczytał, że nie dała się zwieść. Uśmiechnął się szeroko. – To fakt. Lubię wędkować.
– A kiedy ostatnio wybrałeś się na ryby?
– Nie wiem. – Zastanawiał się nad tym, gdy schodzili po schodach. – Może dwa tygodnie temu? Byłaś ze mną.
– A zatem to musiało być przed Gwiazdką. Na świątecznym przyjęciu poznałeś Janine, a ja nie byłam na rybach od… – Przerwała, aby wejść do samochodu. Potem zmieniła temat. – Czy chcesz dowiedzieć się czegoś o pozostałych druhnach? – Usiadła na miękkim skórzanym siedzeniu, a Robert zajął miejsce za kierownicą. – Wyobraź sobie, że zamierzały ciągnąć o ciebie losy.
– Losy? Czyżbym miał być nagrodą? – W jego głosie słychać było udawane zdziwienie.
Daisy miała wątpliwości, czy zaskoczenie Roberta jest prawdziwe. Ostatecznie wszyscy mężczyźni są próżni i uwielbiają pochlebstwa.
– W końcu zrezygnowały z tego – podjęła i znów zrobiła teatralną pauzę, by zdążył wydać westchnienie ulgi. – Uznały, że to nie miałoby sensu.
– Czyżby?
Daisy miała starszego brata i doskonale wiedziała, że żaden mężczyzna na świecie nie zdołałby w takiej sytuacji poskromić swojej ciekawości. Uśmiechnęła się z lekko udawaną powagą.
– Oczywiście, bo żadna z nich nie uwierzyła, że pozostałe będą grały fair.
– Wymyśliłaś to sobie, prawda? – Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
– Myślę, że Diana okaże się w tym względzie najbardziej… – poszukała odpowiedniego określenia -…pomysłowa.
– Do licha, bawisz się moim kosztem!
– A potem jest Maud – ciągnęła niewzruszenie.
– Maud? Co za słodkie, staroświeckie imię! – Jego głos złagodniał. Daisy zrozumiała, że Robert postanowił podjąć grę.
– Imię słodkiej, staroświeckiej dziewczyny. Takiej, która wierzy w małżeństwo. Ona jest naprawdę ładna, Robercie. Bardzo ładna. I zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze zna hotel, w którym odbędzie się przyjęcie i, wyobraź sobie, już wie, gdzie cię zaatakuje. Jest tam duży, dość posępny ogród zimowy…
– Co za wspaniałe miejsce! Uwielbiam posępne, zimowe ogrody, a ty? – Uniósł pytająco brew. – Są trzy druhny. Co mi przygotowuje numer trzy?
– Jeśli z pierwszej i drugiej pułapki wyjdziesz cało, myślę, że Fiona dopilnuje, abyś się nie nudził.
– Widzę, że dzień zapowiada się interesująco. Dzięki za ostrzeżenie. Po tym wszystkim zaproszę cię na lunch i opowiem ci, jak mi poszło, zgoda?
Nagle zrobiło jej się bardzo przykro. Sama potrafiła żartować z jego dziewczyn, jednak nie chciała o nich słuchać.
– To uroczy pomysł, ale zachowaj te historyjki dla swoich kumpli. Ja jestem na nie o wiele za młoda, nie uważasz?
– Może i masz rację. – Zerknął na nią. – Chociaż Nick Gregson był chyba odmiennego zdania.
– Nick Gregson to w gruncie rzeczy przerośnięty mały chłopiec. Co on może wiedzieć o kobietach?
Dom rodziców Daisy znajdował się w tej samej wsi, w której od czasu rozwodu mieszkała również matka Roberta. Daisy, nie czekając na pomoc, szybko otworzyła drzwi i wyślizgnęła się z samochodu.
– Dzięki za podwiezienie. Zobaczymy się w kościele.
Patrzył, jak energicznie maszeruje ścieżką, a potem znika za węgłem domu. Zatopiony w myślach, Robert przejechał wolno przez wieś. Właściwie, ile lat miała Daisy? Znał ją od dziecka. Zawsze kręciła się wokół nich, chodziła za Michaelem, za nimi obydwoma…
Trochę im przeszkadzała, choć starała się zachowywać jak chłopak. Potem była niezdarną nastolatką… Teraz, mimo upływu lat, wciąż zaplatała włosy w warkocz i nadal nosiła sprane dżinsy i wyciągnięty podkoszulek. Ale wczorajszego wieczoru…
– Witaj, Robercie! – Matka wracała właśnie ze spaceru ze swoim ukochanym starym labradorem, który na widok Roberta radośnie zamachał ogonem.
– Spokojnie, Major! – Robert podrapał psa za uchem, a matkę pocałował w policzek.
Razem przeszli wokół domu do tylnego wejścia.
– Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie – powiedziała pani Furneval, wkładając naręcze modrzewiowych gałązek do starego, kamiennego zlewu. Potem pochyliła się, aby wytrzeć ścierką łapy psu.
– Podwiozłem Daisy.
– To miło mieć w drodze towarzystwo. – Umilkła na chwilę, po minucie wznowiła konwersację: – Podaj mi ten dzbanek, kochanie i nalej Majorowi wody do miski. – Gdy Robert wykonał polecenie, ciągnęła: – Nie widziałam Daisy od wielu tygodni. Co u niej słychać?
– Denerwuje się z powodu ślubu Ginny. W ostatniej chwili okazało się, że musi zastąpić jedną z druhen.
– Wspominała mi o tym jej matka. Oczywiście, Margaret jest zachwycona.
– Margaret mogłaby więcej uwagi poświęcić uczuciom swojej córki. Daisy nienawidzi samej myśli o tym występie.
– Naprawdę? To dziwne. Większość dziewcząt uwielbia wkładać nowe suknie i być w centrum zainteresowania.
– Znasz Daisy. Ona nie lubi się stroić… chociaż na przyjęciu u Monty'ego wyglądała całkiem ładnie… – Myśl, że Daisy mogłaby zacząć spotykać się z kimś na stałe, z niewiadomych powodów przyprawiała go o ból głowy. Flirtowała z Gregsonem, ale w gruncie rzeczy niewiele ją obeszło, że został sam na chodniku… Robert w zamyśleniu zmarszczył brwi. Takie zachowanie zupełnie nie pasowało do Daisy.
– Nie wiedziałam, że tak często się widujecie – skomentowała matka, ustawiając dzbanek z gałązkami na parapecie.
– Czasami jadamy razem lunch. – Ale co robiła, gdy była sama? Nigdy mu o sobie nie opowiadała. Potrafiła natomiast cierpliwie słuchać. Może powinien wziąć z niej przykład? Zwłaszcza jeśli chciał się czegoś dowiedzieć o jej życiu osobistym. – Zabrałem ją wczoraj wieczorem na przyjęcie do Monty'ego Sheringhama. – Wzruszył lekko ramionami, gdy wyczuł, że matka bacznie mu się przygląda. – I tak się tam wybierała – dodał zupełnie niepotrzebnie, bo przecież nie miał się z czego tłumaczyć.
– Rozumiem, że Janine to już stare dzieje?
– Odeszła ode mnie – wyjaśnił. – Ona szuka męża, chce założyć rodzinę. Pragnie usłyszeć sakramentalne: „Dopóki śmierć nas nie rozłączy".
– A tego wszystkiego ty nie mogłeś jej dać.
– Szczęśliwy ten, kto zna swoje ograniczenia.
– Czasami myślę, że w powiedzeniu: „ignorancja – kluczem do szczęścia" jest sporo racji. Niekiedy żałuję, że dowiedziałam się o miłosnych przygodach twojego ojca. Gdybym żyła w nieświadomości, prawdopodobnie nadal byłabym szczęśliwą mężatką.
– Żyłabyś w kłamstwie?
– W mniejszym lub większym stopniu wszyscy żyjemy w kłamstwie, kochanie. Ty, na przykład, pozwalasz na to, by młode kobiety, które się w tobie zakochują, miały nadzieję, że zaciągną cię przed ołtarz.
– Zawsze jasno przedstawiam swoje poglądy na temat małżeństwa, nikogo nie zwodzę płonnymi obietnicami – zaprotestował.
– Ale dziewczyny ci nie wierzą. I ty wiesz, że one nie traktują twoich zapewnień serio. – Wzruszyła ramionami. – Wszystkie wolą udawać, że nie interesuje ich małżeństwo. Każda liczy, że przekona cię do zmiany zdania.
– To bardzo cyniczne.
– Ale prawdziwe. Zaparz kawę, a ja wezmę w tym czasie prysznic, dobrze?
– Mamo… – Gdy matka zatrzymała się, odważył się spytać: – Nigdy nie przestałaś go kochać, prawda?
– Twojego ojca? Widziałeś go ostatnio? – Jej pojaśniała twarz była wystarczającą odpowiedzią na pytanie.