Larry Niven
Budowniczowie Pierścienia
Parametry Pierścienia
30 godzin = 1 dzień na Pierścieniu
1 obrót = 71/2 dnia
75 dni = 10 obrotów = falan
Masa = 2 x 1030g
Promień = 95 x 108 mil
Obwód = 5.97 x 108 mil
Szerokość = 997000 mil
Powierzchnia = 6 x 1014 mil kwadratowych = 3 x 106 razy powierzchnia Ziemi (przybl.)
Przyspieszenia grawitacyjne = 31stóp/sek./sek. = 0.992 G
Wysokość Krawędzi = 1000 mil
Gwiazda: G3 przechodząca w G2, trochę mniejsza i chłodniejsza od Słońca
ROZDZIAŁ I
W transie
Louis Wu był w transie, kiedy dwóch mężczyzn zakłóciło mu spokój.
Siedział w pozycji lotosu na żółtym dywanie bujnej pokojowej trawy. Na jego twarzy gościł błogi, senny uśmiech. Mieszkanie było małe — zaledwie jeden duży pokój. Louis mógł obserwować oboje drzwi. Pogrążony jednak w ekstazie, którą znają tylko uzależnieni, nie zauważył wejścia intruzów. Pojawili się nagle. Dwóch bladych młodych ludzi, mierzących ponad siedem stóp wzrostu, przyglądało mu się z pogardliwymi uśmieszkami. Jeden z nich parsknął i wsunął do kieszeni jakiś przedmiot przypominający kształtem broń. Kiedy Louis wstał, ruszyli w jego stronę.
Tym, co ich zmyliło, nie był wcale szczęśliwy uśmiech, lecz wielki jak pięść droud, który sterczał na czubku głowy Louisa Wu niby czarna, plastykowa, rakowata narośl. Mieli już do czynienia z uzależnionymi i wiedzieli, czego się spodziewać. Tego człowieka od wielu lat musiał obchodzić jedynie słaby prąd drażniący ośrodek przyjemności w mózgu. Zaniedbywał się, doprowadzając niemal do śmierci głodowej. Był niewysoki, półtora stopy niższy od obu intruzów. Był…
Kiedy znaleźli się przy nim, odchylił się dla równowagi mocno w bok i kopnął raz, drugi, trzeci. Jeden z napastników zwinął się i upadł bez życia, a drugi cofnął się przytomnie.
Louis ruszył na niego. Młodego mężczyznę sparaliżował nieobecny, błogi uśmiech, z jakim tamten szedł go zabić. Zbyt późno sięgnął do kieszeni po pistolet ogłuszający. Przeciwnik wykopał mu go z ręki. Uchylił się przed ciosem potężnej pięści i kopnął tamtego w jedno kolano, w drugie (blady osiłek zatrzymał się), w pachwinę, w okolicę serca (olbrzym zgiął się wpół ze świszczącym okrzykiem), w gardło (krzyk umilkł nagle).
Napastnik klęczał, podpierając się rękami, i łapał powietrze. Louis kopnął go w kark, dwukrotnie.
Intruzi leżeli na bujnej, żółtej trawie.
Louis Wu podszedł do drzwi. Błogi uśmiech ani na chwilę nie zniknął z jego twarzy, nawet kiedy okazało się, że są zamknięte, a alarm włączony. Sprawdził drzwi balkonowe: zamknięte i podłączone do alarmu.
Jak się, u licha, dostali do środka?
Otumaniony, usiadł w pozycji lotosu tam, gdzie stał, i nie drgnął przez ponad godzinę.
W końcu zadziałał mechanizm zegarowy i wyłączył drouda.
Uzależnienie od prądu to najmłodszy z ludzkich grzechów. W pewnym okresie swojej historii większość społeczności w zamieszkanej przez ludzi części kosmosu uważała ten nałóg na główną plagę. Odrywał swoje ofiary od pracy i doprowadzał do śmierci z zaniedbania.
Czasy zmieniają się. Parę pokoleń później te same społeczności na ogół uważają uzależnienie od prądu za błogosławieństwo. Starsze grzechy — alkoholizm, narkomania i skłonność do hazardu — nie mogą się z nim równać. Ludzie, których mogłyby pociągać narkotyki, są szczęśliwsi, mając drouda. Dłużej żyją i nie miewają dzieci.
To kosztuje niewiele. Handlarz ekstazą może podnieść cenę operacji, ale po co? Użytkownik nie jest uzależniony, dopóki przewód nie zostanie wszczepiony do ośrodka przyjemności w jego mózgu. A wtedy handlarz traci nad nim kontrolę, gdyż użytkownik korzysta z domowego prądu.
I jest to czysta radość, niczym nie zmącona i bez kaca.
Dlatego też od ośmiuset lat zwiększa się liczba przedstawicieli ludzkiej rasy skłonnych stać się niewolnikami prądu lub jednego z pomniejszych środków samozniszczenia. Istnieją już zresztą urządzenia, które mogą drażnić ośrodek przyjemności ofiary nawet na odległość. W większości światów taspy są nielegalne i drogie, ale używa się ich. (Mija cię ponury nieznajomy. W ściągniętych rysach ma wypisany gniew lub cierpienie. Zza drzewa działasz na niego taspem. Pstryk! Jego twarz rozjaśnia się. Przez chwilę nie ma żadnych zmartwień…) Zazwyczaj nie rujnują życia. Większość ludzi dobrze je znosi.
Zabrzęczał mechanizm zegarowy i wyłączył drouda.
Louis wyraźnie oklapł. Przesunął ręką po wygolonej czaszce aż do nasady długiego, czarnego warkoczyka i wyciągnął drouda z gniazdka pod włosami. Potrzymał go w dłoni, zastanawiając się. Potem, jak zwykle, wrzucił do szuflady i przekręcił klucz. Szuflada zniknęła. Biurko, które wyglądało na masywny, drewniany antyk, było w rzeczywistości wykonane z cienkiego jak papier metalu i mieściło wiele sekretnych przegródek.
Zawsze kusiło go, żeby przestawić zegar. Zwykle robił tak we wczesnych latach uzależnienia. Abnegacja uczyniła z niego chudą jak szkielet, zarośniętą brudem szmacianą kukłę. W końcu zebrał resztki dawnej determinacji i zbudował wyłącznik czasowy, którego przestawienie wymagało dwudziestu minut żmudnego dłubania. Obecnie ustawiony był na piętnaście godzin drażnienia prądem i dwanaście godzin snu oraz tego, co nazywał odnową.
Ciała nadal leżały na żółtej trawie. Louis nie miał pojęcia, co z nimi zrobić. Gdyby natychmiast wezwał policję, zwróciłby na siebie niepotrzebną uwagę…. A co mógł im powiedzieć teraz, półtorej godziny po napaści? Że pobito go do nieprzytomności? Zaraz chcieliby prześwietlić mu czaszkę, czy nie ma pęknięć!
Jedno wiedział: w czarnej rozpaczy, która zawsze ogarniała go po transie, nie był w stanie podejmować decyzji. Jak robot rozpoczął seans odnowy. Nawet obiad miał wcześniej zaprogramowany.
Wypił szklankę wody. Nastawił kuchenkę. Poszedł do łazienki. Przez dziesięć minut zaciekle wykonywał ćwiczenia, starając się wyczerpaniem zwalczyć depresję. Unikał spoglądania na sztywniejące ciała. Kiedy skończył, obiad był już gotowy. Zjadł bez apetytu … i przypomniał sobie, że kiedyś jadł, ćwiczył i wykonywał wszystkie czynności z podłączonym droudem, przekazującym do ośrodka przyjemności jedną dziesiątą normalnego natężenia prądu. Przez pewien czas mieszkał z kobietą, która również była uzależniona. Kochali się w transie … toczyli gry wojenne i pojedynki na kalambury … dopóki nie straciła zainteresowania dla wszystkiego oprócz prądu, ale Louis odzyskał tyle wrodzonej przezorności, by uciec z Ziemi.
Teraz pomyślał, że łatwiej byłoby mu uciec z tego świata, niż pozbyć się dwóch ciężkich i wielkich ciał. A jeśli już był obserwowany?
Nie wyglądali na agentów ARM. Wysocy, o słabych mięśniach, bladzi, z pewnością pochodzili z planety o małej grawitacji, oświetlanej przez pomarańczowe, a nie żółte słońce, prawdopodobnie z Canyon. Nie walczyli jak agenci ARM… ale ominęli jego alarmy. Ci mężczyźni mogli być najemnikami ARM i gdzieś czekali na nich koledzy.
Louis Wu otworzył drzwi balkonowe i wyszedł.
Canyon niezupełnie trzyma się reguł przewidzianych dla planet. Jest niewiele większa od Marsa. Jeszcze kilkaset lat temu jej atmosfera była dość gęsta jedynie dla roślin zdolnych do fotosyntezy. Powietrze zawierało tlen, ale w ilościach zbyt małych dla ludzi lub kzinów. Miejscową florę stanowiły prymitywne i odporne porosty. Fauna nigdy nie istniała.