— Próbujemy lądować czy tylko krążymy? — zapytał uprzejmie Chmee.
— Krążymy, żeby ocenić sytuację.
— Skarb należy do ciebie. Możesz wrócić bez niego, jeśli ci to odpowiada.
Najlepiej Ukryty był niespokojny. Nogami mocno ściskał ławkę pilota. Napięte mięśnie grzbietu drgały. Chmee wyglądał na rozluźnionego i zadowolonego z siebie.
— Nessus miał kzina jako pilota. Czasami mógł sobie pozwolić, by strach całkowicie nim zawładnął. Ty nie możesz. Czy automatyczny pilot potrafi za ciebie sprowadzić „Igłę” do lądowania, gdy ty schronisz się w polu statycznym?
— Jeśli pojawi się niebezpieczeństwo? Nie. Nie przewidziałem tego.
— Musisz sam wylądować. Zrób to, Najlepiej Ukryty. „Igła” skierowała się dziobem w dół i przyspieszyła.
Prawie dwie godziny zabrało przyspieszenie do prędkości obrotu Pierścienia, siedmiuset siedemdziesięciu mil na sekundę. Do tego czasu przesunęły się pod nimi setki tysięcy mil ciemnej linii. Najlepiej Ukryty zaczął się do niej zbliżać… powoli, tak powoli, że Louis zastanawiał się, czy w ostatniej chwili nie zawróci. Patrzył bez zniecierpliwienia. Nie znajdował się w transie, i to z własnej woli. Nie mogło być nic ważniejszego.
Ale skąd Chmee brał swoją cierpliwość? Czy czuł wracającą młodość? Człowiek kończący pierwszą setkę mógł czuć, że ma przed sobą jeszcze mnóstwo czasu na wszystko. Czy kzin reagowałby w podobny sposób? Albo… Chmee był wyszkolonym dyplomatą. Może potrafił ukrywać uczucia.
„Igła” balansowała na umieszczonych pod brzuchem silnikach sterujących; 0,992 g ciągu utrzymywało ją na kursie równoległym do krzywizny Pierścienia; trochę w lewo, i statek odleciałby w przestrzeń międzygwiezdną. Louis patrzył, jak głowy lalecznika wiją się i miotają, obserwując tarcze, przyrządy pomiarowe i ekrany. Sam nie potrafiłby ich odczytać.
Ciemna linia zmieniła się w szereg otworów rozmieszczonych w sporej odległości od siebie. Każdy miał sto mil średnicy; zostawały w tyle. Na starych taśmach, znalezionych podczas pierwszej wyprawy, zobaczyli, że statki ustawiały się w odległości pięćdziesięciu mil od ściany i czekały, aż otwory z działami elektromagnetycznymi zbliżą się, przyspieszą je do prędkości obrotu Pierścienia, a następnie osadzą na występie portu kosmicznego.
Na prawo i lewo czarna ściana zbiegała się, niknąc w nieskończoności. Była teraz blisko, zaledwie parę tysięcy mil. Najlepiej Ukryty pochylił „Igłę” i ustawił wzdłuż akceleratora liniowego. Setki tysięcy mil otworów… ale mieszkańcy Pierścienia nie mieli generatorów ciążenia. Załogi ich statków nie wytrzymałyby dużych Przyspieszeń.
— Otwory nie działają. Nie znajduję nawet czujników do wykrywania nadlatujących statków — poinformowała ich jedna z głów lalecznika i szybko wróciła do pracy. Pojawił się występ portu kosmicznego.
Miał siedemdziesiąt mil szerokości. Znajdowały się tam wysokie dźwigi o pięknych liniach, obłe budowle i niskie, szerokie platformy ciężarowe. Były także statki: cztery cylindry o spłaszczonych nosach, w tym trzy zniszczone, z rozerwanymi kadłubami.
— Mam nadzieję, że zabrałeś reflektory — odezwał się Chmee.
— Nie życzę sobie, żeby zwracano mi uwagę.
— Jakieś oznaki życia? Wylądujesz bez reflektorów?
— Nie, i jeszcze raz nie — odparł Najlepiej Ukryty. Na dziobie „Igły” zaświeciły niezwykle silne reflektory; potencjalna broń, oczywiście.
Statki były ogromne. Otwarta śluza powietrzna wyglądała jak czarna plamka. Tysiące okien błyszczało wzdłuż kadłuba, jak kryształki cukru lodowatego, którym posypano ciastko. Jeden statek wydawał się nietknięty. Pozostałe były rozdarte i zdemontowane w różnym stopniu; wystawiały wnętrzności na działanie próżni i wścibskie spojrzenia obcych.
— Żadnego ataku, żadnego ostrzeżenia — stwierdził lalecznik. — Temperatura budowli i urządzeń taka, jak występu i statków, 174 stopnie bezwzględne. To miejsce jest od dawna opuszczone.
Para wielkich torusów w kolorze miedzi opasywała kadłub nietkniętego statku. Ich masa musiała stanowić co najmniej jedną trzecią masy pojazdu kosmicznego. Louis wskazał na nie.
— To chyba generatory czerpakowe — wyjaśnił. — Kiedyś studiowałem historię lotów kosmicznych. Silnik strumieniowy Bussarda wytwarza pole elektromagnetyczne, które zgarnia międzygwiezdny wodór i skierowuje go do miejsca, gdzie zachodzi synteza jądrowa. Nieprzebrany zapas paliwa. Trzeba mieć jednak na pokładzie zbiornik i silnik rakietowy, na wypadek, gdy leci się zbyt wolno, by działały czerpaki. Oto one. — W dwóch splądrowanych statkach widać było zbiorniki.
Na wszystkich trzech zniszczonych pojazdach brakowało potężnych torusów. Zastanowiło to Louisa. Ale silniki strumieniowe Bussarda zwykle korzystały z magnetycznych monopoli, a monopole mogły mieć inne cenne zastosowania.
Jeszcze jedna rzecz dręczyła Najlepiej Ukrytego.
— Zbiorniki na ołów? Ale dlaczego nie pokryć ołowianymi płytami całego statku, żeby służyły jako osłona, zanim zajdzie potrzeba przetworzenia ich w paliwo?
Louis milczał. Tam nie było żadnego ołowiu.
— Dostępność — podsunął Chmee. — Może musieli staczać bitwy. Ołów stopiłby się od nagrzanego kadłuba i statek zostałby bez paliwa. Wysadź nas, Najlepiej Ukryty, a poszukamy odpowiedzi w nie uszkodzonym statku. „Igła” wisiała w miejscu.
— Jeszcze możesz zrezygnować — zasugerował złośliwie Chmee. — Oddal się od portu i wyłącz silniki sterujące. Zostaniemy wypchnięci w przestrzeń, włączysz hipernapęd i uciekniemy tam, gdzie bezpiecznie.
„Igła” wylądowała na półce portu kosmicznego. Najlepiej Ukryty powiedział:
— Wejdźcie na dyski transferowe.
Chmee posłusznie wykonał polecenie. Zanim zniknął… nie tyle zachichotał, co zamruczał z zadowolenia. Louis poszedł w jego ślady i znalazł się w nowym miejscu.
ROZDZIAŁ VI
„Oto mój plan…”
Pomieszczenie wyglądało znajomo. Nigdy nie widział dokładnie takiego jak to, ale przypominało pokład nawigacyjny na dowolnym małym statku międzyplanetarnym. Zawsze potrzebna jest sztuczna grawitacja, komputer pokładowy, tablica przyrządów, dysze korygujące, czujnik masy. Trzy fotele z opuszczanymi oparciami wyposażone były w uprząż przeciążeniową, przyciski na poręczach, urządzenia toaletowe oraz podajniki żywności. Jeden fotel był znacznie większy od pozostałych, i to wszystko. Louis poczuł, że mógłby pilotować ten lądownik z zamkniętymi oczami.
Nad półkolem ekranów i wskaźników znajdowało się szerokie, panoramiczne okno. Louis zobaczył przez nie, jak fragment kadłuba „Igły” odchyla się do góry. Hangar był otwarty.
Chmee przyjrzał się większym pokrętłom i przełącznikom przed swoim fotelem.
— Mamy broń — powiedział cicho.
Ekran zamigotał i pojawiła się spłaszczona głowa lalecznika, który polecił:
— Zejdźcie po schodkach i załóżcie skafandry próżniowe. Schodki lądownika były szerokie i płaskie, wykonane z myślą o kzinie. Na dole znajdowała się spora powierzchnia mieszkalna z łóżkiem wodnym, płytami antygrawitacyjnymi i kuchenką — kopią urządzenia z ich celi. Znajdowała się tam również koja autolekarza, przystosowana do rozmiarów kzina i wyposażona w skomplikowaną konsolę z przyciskami. Louis był kiedyś z konieczności chirurgiem-eksperymentatorem. Być może Najlepiej Ukryty wiedział o tym.