Wiedział, gdzie pani Birczycka mieszka, znał adres jej kuzynki, postanowił tam pojechać, ale po drodze zajrzał jeszcze do Fiałkowskich. Która to była godzina? Dochodziła ósma. Przelotnie zastanowił go widok Antoniego Gabrysia pod domem wujostwa, do kuzynki pani Birczyckiej jednakże pojechał i tam się zawahał…
Oczywiście, że znał Antoniego Gabrysia, może nie osobiście, ale z widzenia i ze słyszenia. Mieszkał przecież w Bolesławcu w dzieciństwie, niezbyt długo, mniej niż rok, ale, jak normalne dziecko, znajomości ponawiązywał, przed ośmioma laty bywał tam częściej i zostawał dłużej…
Dlaczego, dlaczego! Miał tam dziewczynę, która już dawno nie żyje, przykre sprawy, nie będzie się nad nimi rozwodził, bo dla niektórych przyzwoitych osób są nieprzyjemne i nie zamierza ich rozgłaszać. Proszę bardzo, może podać nazwisko matki tej nieżyjącej dziewczyny i ona sama, jeśli zechce, niech wyjawi szczegóły, ze śmiercią Weroniki nie ma to nic wspólnego, ale każdy rozumie, że policja musi sprawdzić. Niech sprawdza u źródła, bez niego.
Owszem, bardzo chętnie wróci do tematu i chronologii, to nie on uczynił dygresję. Stanął na tym, że zawahał się przed wizytą u kuzynki pani Birczyckiej. Dlaczego się zawahał? Miał relacjonować fakty, a nie doznania i uczucia, faktem jest, że się zawahał, a przyczyny należą do sfery uczuć, jego uczucia do pani Birczyckiej nikogo nie muszą obchodzić. Być może, nie chciał być natrętny, a być może, głupio się czuł przez to spóźnienie i nie miał ochoty tłumaczyć się przy ludziach.
Jak długo tak się wahał? Na zegarek nie patrzył, ale co najmniej pół godziny. Potem przypomniał mu się nagle ten Antoni Gabryś pod domem Fiałkowskich i zaciekawiło go, czy jeszcze tam się pęta. Może i tknął go jakiś niepokój, ale nie będzie się teraz wdawał w metafizykę, dość, że dał spokój wahaniom, zrezygnował z wizyty u obcych ludzi i wrócił pod dom ciotki.
Gabryś tam był, owszem, mignął mu raz i drugi, wyglądało to tak, jakby oblatywał dom dookoła. Zainteresowały go te osobliwe poczynania. Nie parkował przed samym wejściem, skąd, nadal nie chciał pokazywać się Weronice, zatrzymał samochód w pewnym oddaleniu i podszedł piechotą. Poczekał trochę, za przykładem Gabrysia obszedł dom dookoła trzy razy i za trzecim razem ujrzał, jak od tyłu jakiś gość wychodzi i coś niesie. Śpieszył się ten gość. Po chwili wrócił i wszedł do domu. Ciotki podejrzany nie widział i nie słyszał, to noszenie wydało mu się dziwne, znał przecież Weronikę, nie pasowało do niej. Wszedł zatem również, a działo się to wszystko od tyłu, nietypowo, Weronika wszystkich zawsze wpuszczała od frontu, tylna strona domu stanowiła jej prywatną własność. Wszedł i ujrzał jakiegoś obcego faceta, właśnie zmierzającego długim korytarzem do wyjścia z całym nabojem w objęciach. W naboju od pierwszego rzutu oka rozpoznał kolekcję numizmatyczną wuja, którą znał doskonale, bo kilka razy w życiu ją oglądał. Wuj mu sam pokazywał.
Tu musi wyjaśnić. Wuj cały swój zbiór monet trzymał nie w klaserach numizmatycznych, tylko na specjalnych tackach z wgłębieniami, używanych w zasadzie przy ekspozycjach muzealnych. Tacki, poukładane jedna na drugiej, leżały w pudłach żelaznych, wielkich i ciężkich jak piorun, bo tak wujowi wydawało się bezpieczniej. Sam mu to powiedział. W razie czego ogień tak zaraz nie weźmie, ponadto każde pudło zamknięte na kluczyk, ponadto utrudnienie dla ewentualnego złodzieja, bo ani szybko otworzyć, ani łatwo wynieść. Cytuje opinię wuja. No, a ten facet niósł samą zawartość, to znaczy tacki, bez pudeł.
Przekonanie, że facet kradnie, trudno nawet zaliczyć do uczuć czy wniosków. Sytuacja, atmosfera, zachowanie gościa, wszystko na to wskazywało. Podejrzany od razu zorientował się, że wynoszona jest właśnie druga połowa, pierwszą widział przed paroma minutami, nie zamierzał pogodzić się z kradzieżą. Nie wiedział, gdzie jest Weronika, nie zastanawiał się nad tym. Zareagował racjonalnie.
Dokładnie, proszę bardzo, może być dokładnie. Stał trochę z boku. Wszedł i zatrzymał się, coś usłyszał, uczynił krok pod ścianę, w tym momencie zobaczył faceta. W korytarzu było dość ciemno, tam wszędzie było ciemno, Weronika dla oszczędności używała żarówek najsłabszych, jakie istniały. Facet go chyba nie dostrzegł, a może dostrzegł, przeraził się, w każdym razie wyleciał jak z pieprzem. Podejrzany ruszył za nim, a wszystko to odbyło się w błyskawicznym tempie.
Nie, nie widział zwłok Weroniki, w tym momencie nie widział, chwileczkę, zeznaje w porządku chronologicznym. Niczego w korytarzu nie widział, poza otwartymi w głębi drzwiami do gabinetu, stamtąd padało nieco porządniejsze światło. Nie przyglądał się, z miejsca ruszył za złodziejem, bo go nagła cholera trzasnęła.
Wyjaśnia dodatkowo. Rzecz w tym, że zbiór numizmatyczny miał być dla niego i prawdę mówiąc, była to jedyna rzecz, na której mu zależało. I jedyna, na której Weronika nie miała dożywocia, nie wie, czy panowie śledczy dokładnie przeczytali testament Henryka, ale wedle tego testamentu zbiór powinien był od razu przejść na niego. Wuj miał obawy, że Weronika go nie uszanuje, zlekceważy, pogubi, sprzeda… Owszem, upomniał się o niego raz, krótko po pogrzebie…
Nie, nie był na pogrzebie wuja, w ogóle nie wiedział, że umarł, w owym czasie znajdował się w Wiedniu i o jego śmierci dowiedział się dopiero po powrocie, w jakieś dwa albo trzy tygodnie później. Ciotka odmówiła wydania legatu, chyba nawet lekka awantura wybuchła, wyrzuciła go z domu i dlatego tak długo się tam nie pokazywał. Nie upominał się więcej, dał spokój, bo wyraźnie było widoczne, że musiałby to załatwiać przez sąd, jakąś drogą urzędową, ale ogólnie z tego spadku nie zrezygnował, miał nadzieję, że ocaleje. Orientował się mniej więcej w poczynaniach Weroniki, w tych wyprzedażach mebli i różnych rzeczy po Henryku, i widział, że ani monet, ani znaczków, ani fachowych książek nie rusza. Zapewne bała się tego tknąć.
Jak się orientował? Trochę podglądając osobiście, a trochę podpytując ludzi, między innymi Wiesława Kopcia, który mnóstwo szmelcu od Weroniki wyniósł. Wśród tego szmelcu, na przykład, srebrne szczypce kominkowe, mocno pogięte i sczerniałe, poinformował nawet Kopcia o cennym kruszcu, dzięki czemu zachowali przyjazne stosunki.
A Weroniki nie. Nie poinformował. Miał zamiar powiedzieć jej o tym i zaproponować, żeby się zastanowiła, co robi, ale zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i w ogóle go do domu nie wpuściła. Nie jest aniołem z nieba, zatem uznał, że dobrze jej tak i więcej prób porozumienia nie czynił. Mordowanie jej do głowy mu nie przyszło.
Nie, nie czaił się na ten zbiór numizmatyczny i wcale nie chciał go kraść. Żył bez niego tyle lat, mógł pożyć i dłużej. Co nie znaczy, że bez oporu pogodziłby się z rozproszeniem czy zaginięciem, życzył sobie go ocalić, zgodnie zresztą z wolą wuja. I dlatego bez namysłu poleciał za złodziejem.
Wpadł za nim do pustego domu. Wiedział, oczywiście, o pustym domu tego jakiegoś Baranka, czy jak mu tam, teren dookoła był mu znany. Obcy facet, mocno spłoszony, usiłował wytrząsać monety z tacek do foliowej torby, przeszkodził mu w tym. Jak…? Co za pytanie, zwyczajnie, dał mu po mordzie. Chciał się dowiedzieć, kim ten złodziej jest, wydrzeć mu jakiś dowód albo coś w tym rodzaju, poszarpali się trochę, facet wymknął mu się z rąk i uciekł. Już go nie gonił, w monetach zrobił się bałagan, wolał je pozbierać i posprzątać, część tacek związał razem paskiem od spodni, resztę jakoś zgromadził do kupy i wyniósł. Światło…? Było tam jakieś, nie zwrócił uwagi, ale wydaje mu się, że u sufitu świeciła nędzna żaróweczka, w każdym razie widoczność istniała. Nie gasił niczego, wyszedł z odzyskanym ciężarem.