Jak to dokąd, do domu Fiałkowskich, rzecz jasna. Przecież mówi, że kradzieży w planach nie miał, chciał za to przeżyć satysfakcję, dowodnie pokazać Weronice, jak doskonale pilnuje swojego mienia. Na własne oczy chciał widzieć, jak ją diabli biorą. Miał też nadzieję, że w takiej sytuacji zdoła jej ten swój legat odebrać.
Wszedł od tyłu z tym całym nabojem w rękach i kilka metrów przeszedł w głąb korytarza, kiedy wreszcie zobaczył Weronikę. Leżała w progu gabinetu z rozbitą głową. Nie zemdlał ani niczego nie upuścił, ale trochę się poczuł wstrząśnięty, odłożył tacki na podłogę i sprawdził stan ciotki. Dotknął jej, poszukał pulsu, chociaż widać było, że tam nie ma co szukać…
Zapewne teraz zostanie zapytany, dlaczego uciekł, zamiast zadzwonić do pogotowia i policji. Został…? Proszę bardzo, odpowiada.
Pogotowie fatygowałoby się zupełnie niepotrzebnie, a co do policji… Stojąc nad zwłokami ciotki, zdążył pomyśleć, co następuje:
Będzie pierwszym podejrzanym, to ma jak w banku. Jest spadkobiercą, zbiór numizmatyczny upstrzony został obficie jego odciskami palców. O złych stosunkach ciotki i siostrzeńca wszyscy wiedzą. Brakuje mu alibi. Gadać sobie może, co chce, nikt mu nie uwierzy, policja palcem o palec nie stuknie, sprawcę dostaje na patelni. Jeśli sam nie znajdzie tego palanta, który był tu przed nim, jeśli sam nie przydusi Gabrysia, plączącego się wokół domu, jeśli w ogóle sam tu czegoś nie rozwikła, leży martwym bykiem. I jeśli go teraz zamkną, a zamkną, jak Bóg na niebie, sam by się zamknął… traci wszelkie szansę. Zbiór po wuju przepadnie, wygląda w tej chwili jak śmietnik, zostanie zlekceważony, no dobrze, więc niech chociaż to ocaleje!
Pod wpływem tej całej eksplozji myśli uciekł, zabierając legat. To wszystko.
Na taśmie nagle zapanował rejwach i została wyłączona, protokół również zawierał lukę. Najwyraźniej w świecie w przesłuchaniu brało udział kilka osób i wszystkie równocześnie usiłowały zadać jakieś pytania. Na ich miejscu również miałabym liczne pytania.
– Co było wcześniej? – brzmiało moje pierwsze. – Patryk czy korekta Ksawusia?
– Prawie równocześnie – odparł Janusz. – Tam jest więcej niż jedno pomieszczenie. Ale z Patrykiem to jeszcze nie koniec.
– Domyślam się. Dużo brakuje. Całość brzmi nieźle, ale popełnił błąd, zwlekając tak długo, zostawił sobie czas na składne ułożenie całej historyjki. Nikt mu nie uwierzy.
– Ja jestem pierwsza – powiedziała z zaciętością Grażynka. – Nie mogę żyć na huśtawce. Uwierzyłam w każde słowo, bo wszystko do niego pasuje, a teraz widzę co będzie, jak się okaże, że wszystko zełgał. Nie chcę wierzyć. Mogłabym się zdenerwować.
No rzeczywiście, a teraz wcale nie była zdenerwowana, tylko spokojna niczym płyta nagrobna. Z wysiłkiem powstrzymałam się od tej uwagi.
– Osobiście wyrobiłem już sobie jakieś zdanie – oznajmił Janusz cierpliwie. – Ale znam całość. Doczytajcie może te zeznania do końca, mam wrażenie, że warto.
– No dobrze, dawaj dalszy ciąg Patryka…
Zadali mu w końcu te swoje pytania. Podejrzany bez oporu wyjaśnił, że zaraz następnego dnia pojechał za panią Birczycką do Drezna, tam się z nią spotkał i oddał jej zdjęcia…
– Oddał? – spytałam podejrzliwie Grażynkę.
– No owszem, oddał…
– O Boże! Jako świadek, jesteś potworna!
Tkwił w tym Dreźnie ze względu na nią, widywali się, na ślubie przyjaciółki był, ale na wesele nie poszedł. Zbiór numizmatyczny wuja cały czas woził ze sobą w bagażniku. Wrócił prawie równocześnie z panią Birczycką, przez cały ten czas zdążył oprzytomnieć, zorientował się, że pani Birczycka jest podejrzana o zamordowanie Weroniki i postanowił nie uciekać. Dopiero po pierwszym przesłuchaniu zaniepokoił się na nowo, wydało mu się, za co najmocniej przeprasza, że policja sprawę trochę lekceważy, wolał zatem zejść władzy z oczu. Ów palant, którego zastał w domu wujostwa, okazał się postacią mityczną, nikomu nieznaną, więc nie widział innego wyjścia, jak tylko znaleźć go osobiście. Owszem, przyznaje, że starał się robić jak najgorsze wrażenie, straszył wszystkich, stosował różne podstępy i groźby karalne, ale rezultat osiągnął. Palanta znalazł i zawiadomił o nim panów śledczych. Zbiór numizmatyczny zabezpieczył, ma nadzieję, że skutecznie, i teraz, proszę bardzo, służy wszelkimi zeznaniami.
Rozszalały się detale. Ile kroków postąpił w głąb korytarza za pierwszym razem? Gdzie był Antoni Gabryś, kiedy przyszedł tam drugi raz? Po co wchodził do gabinetu? Czym wyjechał z Bolesławca, skoro zostawił samochód? Gdzie mieszkał w Warszawie, skoro do własnego domu wcale nie wracał? I tak dalej, i dalej.
Na wszystkie pytania podejrzany odpowiadał bez namysłu, nie gubiąc się i nie plącząc. Odmówił odpowiedzi tylko na jedno, mianowicie, jak zabezpieczył zbiór i gdzie on się obecnie znajduje.
– Nie powiedział także o klamerce od paska – przypomniałam, smętnie patrząc na legat po Henryku, elegancko i pieczołowicie ułożony pod moim biurkiem. – Mam nadzieję, że już nie powie. Brzmi to całe zeznanie dosyć sensownie. Może to jednak, mimo wszystko, nie on…?
– Teraz już w nic nie wierzę – zakomunikowała Grażynka rozpaczliwie.
– Od razu powiem, żeby nie zapomnieć – zwrócił się do mnie z naciskiem Janusz. – Do twojego bagażnika zajrzeliśmy dopiero dziś wieczorem, a może nawet jutro rano. Bądźcie uprzejme to zapamiętać.
– Zdecydujmy się, dziś czy jutro, bo potem nam się pomyli. Jutro… Nie, dziś, Grażynka była przy tym, dziś jest, a jutro rano nie wiem, gdzie będzie.
– W porządku, dziś. Ale jeszcze nie teraz, trochę później. Czytacie resztę czy nadal zamierzacie tkwić w niepewności?
– A co, zyskamy jakąś pewność? – ożywiłam się i z kolei chwyciłam skorygowane zeznania Ksawusia, już na piśmie.
Jak to tam właściwie było z tym chodzeniem po domu? Tak, jak mówił… Dlaczego nie? Bo Weronika jadła kolację? A, rzeczywiście, możliwe, że przez chwilę był spokój, pewnie wtedy siedziała i jadła, ale dosyć krótko jadła, więc przeoczył tę czynność.
Co robił w łazience? A co się robi w łazience, przecież nie mył wanny! No, poszedł do łazienki, bo z tego całego zdenerwowania musiał, a kiedy…? Jakoś tak na początku… o! Jak zobaczył, że pudła upchane w kącie, zdenerwował się i tego…
Skąd ma wiedzieć, po co go ten cały Patryk wlókł do domu Baranka, czy jak mu tam, z szału jakiegoś chyba, któż odgadnie szaleńca? Razem wyjmowali tacki z pudeł, Ksawuś pod presją… Nie, nie wie, co ten zbrodniarz robił po zabiciu ciotki, latał po całym domu… Nie narobił śladów? Dziwne. To może mało latał, Ksawuś tylko słyszał jakieś odgłosy, ale nie widział niczego. Antoniego Gabrysia też nie widział, cokolwiek Antoś robił, Ksawuś tego nie wie, bo w ogóle na temat zbrodni nie rozmawiali. Nawet nie było kiedy, Ksawuś czuł się roztrzęsiony, a zaraz nazajutrz wyjechał i tyle.
A że mimo roztrzęsienia brakteat wypatrzył i schował, pod okiem złowrogiego Patryka… Jak mu się udało? No jakoś, chyba cudem. Jeszcze w gabinecie czy już w domu Baranka? No właśnie, sam nie wie i sam się dziwi, chyba w gabinecie go wypatrzył, a w domu Baranka złapał…
– Od tego miejsca dołączyli zeznania Patryka i zaczęli konfrontować jedno z drugim – poinformował sucho Janusz.
Ksawuś latał do domu Baranka dwa razy? Kto tak powiedział? Świadek go widział? Jaki znowu świadek, żywego ducha nie było! A, zaraz, możliwe, że go Patryk przegonił dwa razy, ten cały zbiór na tackach to duży nabój, trzeba ostrożnie nieść, żeby nie pogubić. Sam niósł…? A pewnie, ten łobuz mu kazał i patrzył z daleka, a Ksawuś bał się go panicznie. Ciemno było tak średnio, nie całkiem, gdyby uciekał od razu, tamten mógł go dogonić i udusić. No jasne, że miał ślady na twarzy, przecież mówi, objawiła się ta presja fizyczna…