Weronika wróciła wcześniej i to ona latała po domu, a nie Patryk? Możliwe. Wydawało mu się, że Patryk… O rany, w nerwach był, może i coś pokręcił, ale jedno drugiemu nie przeszkadza, Patryk przyszedł później, złapał tasak… Patryk nie wchodził do kuchni? A skąd wiadomo… a, ślady. No to może Weronika usłyszała, że ktoś jest, złapała tasak, a on jej go wyrwał… Od której strony walił? Ksawuś nie wie, samego walenia nie widział, może od tyłu… Ślady wskazują, że od przodu? Niech będzie, może w drzwiach od kuchni… Nie leżałaby wtedy w gabinecie? Też możliwe. Nie, nie wlókł jej chyba, o wleczeniu Ksawuś nic nie wie… Ślady wskazują, że dostała od przodu i napastnik był wtedy w gabinecie, a ona w korytarzu? A czy te ślady nie mogą być trochę pokiełbaszone? Zresztą, kto ich tam wie, może i wywinęli w drzwiach jakiś taki kontredans…
No pewnie, że tego nie widział, siedział schowany wśród pudeł za biurkiem i sufit widział, a co niżej, to już nie bardzo…
Zniecierpliwiłam się okropnie.
– Nie wytrzymam dłużej tych bredni! Widziałam ten gabinet, cóż to ma być, komnata tronowa?! To kretyn, gdyby chociaż powiedział, że ze strachu zamknął oczy…!
– Przyszło mu to do głowy dopiero później. Trochę się pogubił, bo go zaskoczył nadmiar śladów, ale, ogólnie biorąc, utrzymuje się w konwencji zastrachanej i skruszonej ofiary. Jednakże Antoś go wrobił ostatecznie.
– No właśnie. Jest coś od Antosia…?
Antoś się złamał. Współudział w zabójstwie nie spodobał mu się okropnie, z dwojga złego wolał przyznać się do kradzieży, licząc przy tym na łagodne potraktowanie za szczerość. Ponadto, nieźle już poznawszy Ksawusia, nie był pewien, co też kochany kumpel może mu przyłożyć.
No dobrze, stał na świecy, przyzna się, widział wracającą Weronikę i wystraszył się nieco, bo wiedział przecież, że Ksawuś jest w środku. Pojęcia nie miał, co o tym myśleć, odczekiwał w nerwach, wreszcie stracił cierpliwość. Ostrożniutko, delikatniutko, wlazł do Fiałkowskich.
Z drzwiami od tyłu nie miał problemu, Weronika, wchodząc, nie zamknęła ich na klucz, ręce miała zajęte, to widział, więc pewnie odstawiała rzeczy i chwilowo zapomniała. Niewątpliwie zamknęłaby później.
Wlazł bezszmerowo… Dlaczego nie wlazł od frontu, skoro Ksawuś mu otworzył? No owszem, zgadza się, otworzył i nawet tak ruszył drzwiami, żeby pokazać, że otwarte, tak się umówili, ale nastąpiło to później niż Antoś się spodziewał i w dodatku zdawało mu się, że jacyś ludzie chodzą, bał się, że ktoś go zobaczy. Wolał od tyłu, z ostrożności.
No więc wlazł. Nikłe dźwięki dobiegały z wnętrza mieszkania. Poczekał trochę w ciemnym kącie i już zamierzał wyjść, bo nie mógł przecież przeszukiwać sypialni w obecności pani domu, kiedy coś tam się zaczęło. Dalej, w końcu korytarza. Weronika się ruszyła, nie wie, co robiła, ciemno było, aż wreszcie zapaliła tę parszywą, nędzną żaróweczkę i wtedy zobaczył, niewyraźnie, bo niewyraźnie, ale zobaczył, że wyszła z kuchni i otworzyła drzwi do gabinetu. Zabłysło tam lepsze światło, krótkie krzyki się rozległy i rumor, „a to co…?” to chyba ona krzyknęła, więcej się nie dało rozróżnić, kotłowanina jakaś była, też krótka, i coś runęło. No dobrze, nie coś, tylko ktoś, wydawało mu się, że Weronika, ale nie był pewien. No jak mógł widzieć dokładnie, skoro i z daleka, i w ciemnościach, i więcej się tego działo w gabinecie niż w korytarzu, dopiero później stwierdził, że owszem, Weronika. W pierwszej chwili uciekł, na wszelki wypadek.
Znów obleciał posiadłość dookoła i nadział się na tę idiotkę, swoją siostrę. Ostro przegonił ją do domu, bo akurat była mu tu potrzebna jak dziura w moście. Nie wytrzymał, wlazł ponownie…
Czy siostra rzeczywiście poszła do domu? A co, nie? Myślał, że poszła, zdrowo jej kota popędził, ale cholera ją wie, to uparta gangrena, mogła się tam jeszcze gdzie pętać. Niech sama powie, teraz już nie ma powodu głupot wymyślać, on się do wszystkiego przyznaje sam z siebie i dobrowolnie, i bardzo prosi, żeby to tam gdzieś zostało zapisane…
Nie, nie tak zaraz wlazł ponownie, jeszcze trochę pokikował, aż zobaczył, że Kuba leci i coś niesie do domu Baranka, czy jak mu tam. Wtedy prędko skorzystał z wolnej drogi i wlazł z ciekawości, chciał się wreszcie połapać, co się tam stało. No i zobaczył Weronikę, nieżywa była całkiem, no to, już raz się przecież przyznał do tego, namyślił się drobne przeszukanko wykonać…
A właściwie to okoliczności go zmusiły. Jeszcze nie zaczął, jak coś usłyszał, ktoś szedł, więc się schował, a najbliżej miał drzwi do sypialni. Podglądał. Kuba wracał, Antoś rozpoznał go, czekał dalej…
Jak to na co, czekał, aż Kuba wyjdzie! Nie zamieszka tam przecież razem ze zwłokami! A już się rozpędził, akurat teraz mu się pokazywać, kumpel w dużych nerwach, może być niezadowolony ze świadka i kropnąć go na poczekaniu, to głupi musiałby być. I dobrze zrobił, bo za chwilę znów ktoś wszedł, przy samych drzwiach się zatrzymał, teraz wie i zgaduje… Ma nie zgadywać? No dobrze, to nie widział go, tego, co wszedł, tam się drzwi od sypialni tak otwierają, że tych wyjściowych od tyłu nie widać, tylko kawałek korytarza. Pewnie, że gdyby je całkiem otworzyć… Ale przecież nie otwierał, uchylone zostawił i nawet nie drgnął. Obaj w końcu wylecieli, Kuba i ten drugi. Wtedy, co tu ukrywać, zyskał wolną drogę, a już był w sypialni, więc to chyba przeznaczenie…
Nie doniósł, bo się bał. Już mówił przecież i jest to sama święta prawda. Szantaż…? Jaki szantaż, śmichy-chichy, pic na wodę, wolne żarty się panów śledczych trzymają. Już on dobrze wie, co czeka takiego szantażystę, w życiu by się tak nie wygłupił! I jeszcze kogo miał szantażować? Kubę? A co on, amerykański milioner? Lepiej siedzieć cicho i udawać, że się o niczym nie wie. I tak zrobił…
– Będzie wizja lokalna – powiedział beznamiętnie Janusz po długiej chwili doskonałego milczenia.
Odblokowało mnie.
– Niech ja w domu nie nocuję i pierzem porosnę… W Bolesławcu…?! Jadę tam! Czy od razu pozwolą mu sprzedać mi bułgarski bloczek…?
Ksawuś się nie ugiął i nie popuścił. Bronił każdego szczegółu pazurami i zębami, bił w szok psychiczny, w trwały afekt, nieszczęsny pan Pietrzak, człowiek łagodny i kulturalny, zaczął występować w charakterze potwora o siedmiu łbach, plujących jadem. Dusił go, gniótł i wreszcie wpędził w schizofrenię, biedny Ksawuś sam już nie wiedział, co robi. Najzacieklej walczył o pobyt w łazience i chyba słusznie, bo tam usuwał ślady czynu. Prysnęło na niego z tej Weroniki, więc musiał się umyć, koszulę uprał własnoręcznie, marynarkę specjalnie zalał czerwonym winem i do pralni oddał, i dziwi się bardzo, skąd ślady i jakim cudem panowie śledczy je wypatrzyli. Takie były mikroskopijne…
W rezultacie jedyne, co mu się udało uzyskać, to zabójstwo przypadkowe, bez premedytacji, bo to jednak Weronika chwyciła tasak i ruszyła z nim na wroga. Ksawuś wyrwał jej ten tasak z ręki w obronie własnej i walił nim tylko po to, żeby odpędzić od siebie straszliwą megierę. Wcale nie chciał jej zabić, jakoś samo tak wyszło, całkiem bez sensu…