– Dobry obrońca znajdzie stu świadków na potwierdzenie charakteru Weroniki – powiedziała w zadumie Grażynka. – Zgromadzi okoliczności łagodzące. I niech zgromadzi, ja właściwie temu Ksawusiowi całkiem dobrze życzę.
Obie z Anitą popatrzyłyśmy na siebie. Siedziałyśmy wszystkie trzy w silnie zakamuflowanej i szaleńczo wytwornej restauracji przy Belwederskiej, przy grzankach z móżdżkiem, popijanych czerwonym winem. Komunikację miałyśmy zapewnioną, poświęcił się mój siostrzeniec, zawodowy kierowca, zaś miejsce wymyśliła Anita, z nadzieją, że nikt ze współpracowników jej tu nie znajdzie. A należało wszak uczcić zakończenie okropnej sprawy.
– Osobiście nie mam do niego serca, ale na twoim miejscu zapewne też bym go lubiła – przyznała Anita grzecznie. – Ogólnie Kubuś Wichajster budzi więcej sympatii niż zastrzeżeń, a tu jeszcze wziął na siebie… jak by tu powiedzieć… zdjął ciężar…
– Na moje oko, zdjął kilka ciężarów – poprawiłam. – Chociaż chyba niepotrzebnie, Patryk oddałby ten brakteat panu Pietrzakowi dobrowolnie. No, tyle że nie tak zaraz, musiałby przedtem wydrzeć legat Weronice. Powiedzmy, Ksawuś podgonił wydarzenia.
Rzecz jasna, zdążyłam wcześniej zawiadomić wszystkich o wszystkim, zarówno Anita, jak i Ten Pan Lipski zyskali pełnię wiedzy, co ich całkowicie usatysfakcjonowało, pan Pietrzak miał zaledwie lekkie wyrzuty sumienia, a z panią Natalią wolałam nie kontaktować się bezpośrednio, odwdzięczyłam się tylko sąsiadce. Grażynka zaczęła rozmawiać jak człowiek dopiero teraz, przy tych grzankach z móżdżkiem.
– Wygłupiłam się – podjęła jakimś skomplikowanym tonem, zarazem buntowniczo i ze skruchą. – Nie należało… Ale przecież człowiek boi się mieć nadzieję, a wszystko na niego wskazywało, a jeszcze dobijała mnie Seweryna… Ja chyba nie jestem takie bydlę uczuciowe…?
Popatrzyła na nas tak błagalnie, że czym prędzej przyświadczyłyśmy, że skąd, oczywiście nie jest, broń Boże!
– I dlaczego on nic nie mówi?! Po co mu te tajemnice? Dlaczego on tak milczy o sobie…?!
– Bo się ciebie boi – wyjaśniłam bezlitośnie. – W obawie, żeby nie okazać się zbyt miękka i uległa, przesadzasz w drugą stronę. Tak jak przy tej klamerce od paska. Powiedziałaś chociaż słowo? Zadałaś bodaj jedno pytanie? Niech mi łeb odpadnie i tu się poturla…
– Daj spokój, co za kłopot dla restauracji – wtrąciła pośpiesznie Anita.
– …jeśli nie promieniowałaś wyłącznie milczącym potępieniem! Normalnego człowieka zatyka i dławi, a jeszcze zakochanego faceta…?
– A czy on jest rzeczywiście we mnie zakochany?
– Nie, nie jest. Te wszystkie numery wywija tak sobie, z łaski na uciechę. Bo pewnie nie ma co robić.
Grażynka zaczęła nabierać na twarzy odrobiny różu indyjskiego.
– No dobrze, przyznam się wam. Ja w gruncie rzeczy naprawdę jestem w sobie miękka i tak się boję dominacji… Czyjejś. Prawie dziesięć lat walczyłam, żeby żyć sobą, a nie kimś… I co, znów mam się poddać?
– Mogłabyś wreszcie uwierzyć w siebie i dać sobie trochę luzu. Poza tym, o, proszę, teraz mi to przychodzi do głowy, to chyba ten móżdżek… Czy przypadkiem Patryk nie ma dokładnie tych samych obaw? Zdaje się, że miał skomplikowane dzieciństwo i młodość, a wnioskując z charakteru rodziny, chociażby na podstawie Weroniki, mógł z dużym trudem wyłazić z przydeptania. Na wszelki wypadek weź to pod uwagę.
Anita z aprobatą kiwała głową.
– Na ile zrozumiałam, rodziców stracił w dzieciństwie? Matka umarła, bo Fiałkowscy nie chcieli pożyczyć pieniędzy na operację, i wychowywała go babcia, rodzona siostra Weroniki? Podobna zapewne?
– Na to wygląda. I długo żyła…
– Czekaj, jeszcze drobiazg, bo ja lubię mieć poukładane. Wszyscy u Baranka, czy jak mu tam… Kubuś i Patryk załatwieni, a ci dwaj następni? Gubię się trochę w składanych Barankowi wizytach.
– O, prosta sprawa. Antoś twardo szukał tego złota Fiałkowskich, aż go wreszcie znalazł tam Wiesio-złomowiec i prawie siłą wyciągnął kumpla razem z pudłami. Ksawusia u Baranka, czy jak mu tam, już nie zastali, ale nie spędzało im to snu z powiek.
– A dlaczego właściwie Wiesio nie zabrał swojego żelastwa od razu, tylko z takim opóźnieniem?
– Ze strachu. Wolał przeczekać. Fatalna sytuacja się wytworzyła, nikt u nas nie wierzy w sprawiedliwość, winni rozzuchwaleni, a niewinni się boją. A i to później nie sam poszedł, tylko mamusię wysłał. Istny cud, że się wreszcie złapali za te mikroślady.
Posiłek nam się skończył, spełniłyśmy toast, podali kawę.
W tym momencie do restauracji wszedł Patryk i widać było, że świat i ludzkość składają się dla niego z jednej Grażynki. Gdybyśmy obie z Anitą miały na głowie pióropusze indiańskie albo zgoła słoniowe trąby na twarzy, w ogóle by tego nie zauważył. Znów popatrzyłyśmy na siebie, zostawiłyśmy w diabły tę kawę, podniosłyśmy się od stolika i opuściłyśmy lokal, nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi. Grażynka wpatrzona była w Patryka, a Patryk w Grażynkę.
– Mam nadzieję, że zdołają zapłacić? – powiedziała niespokojnie Anita. – Zaprosiłam was, a to cholernie droga knajpa.
– Żadne z nich w nędzy nie żyje, a Grażynka ma przy sobie karty kredytowe – pocieszyłam ją. – Poza tym dwie butelki wina, nawet Château Neuf du Pape, to jeszcze nie bankructwo.
– Czym jedziemy?
– Poczekamy chwilę. Zadzwonię do mojego siostrzeńca, zaraz przyjedzie.
– Dobra, to dzwoń.
Zadzwoniłam. Anita westchnęła.
– Może się wreszcie skojarzą. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, okazuje się, że nawet zbrodnia jest przydatna. Chociaż, między nami mówiąc, nie przepowiadam im łatwego życia.
– A która z nas ma łatwe życie? Z dwojga złego już lepiej, żeby mieli trudne życie na wolności niż za kratami. Ona by z nim wzięła ślub w więzieniu, jestem pewna.
– Ja też…
– To już sama nie wiem, robić sobie wyrzuty czy nie?
– Jakie wyrzuty? – zdziwiła się nagle Anita po chwili milczenia. – Oszalałaś? Przecież gdyby nie ty…
– Gdyby nie ja, ani Grażynki, ani Patryka w Bolesławcu by nie było! To przez mój bułgarski bloczek tam pojechali, jedno za drugim!
– Ale coś ty, masz źle w głowie! Kubuś podwędził brakteat niezależnie od twojego bloczka! Byłoby wszystko to samo, tyle że bez ciebie, padłoby na Patryka, spadkobiercę, skąd możemy wiedzieć, gdzie by się znajdował w zasadniczej chwili? Pewnie właśnie w Bolesławcu, bo przecież Grażynka jechała do Drezna! Puknij się, to przez ciebie gliny się tak sprężyły, inaczej nikt by się nie czepiał tych mikrośladów, poszliby po linii najmniejszego oporu! Zdenerwowałaś ich, i słusznie!
– No to łaska boska, że nie przyhamował mnie ten list – powiedziałam z ulgą. – Chociaż, z drugiej strony, list mnie zdopingował.
– Co…?
– List. Ten list Grażynki o mnie.
Spacerowałyśmy tam i z powrotem na małym odcinku ulicy. Anita się nagle zatrzymała.
– O rany boskie, jeszcze ci tego nie powiedziałam? O, cholera…! No, ale w obliczu takich wydarzeń… To wcale nie był list o tobie!
– Co…?
– On nie był o tobie, mówię!
Prawie osłupiałam.
– Nie o mnie? To o kim, na litość boską?!
– O Sewerynie! O jej ciotce! Nie znasz tej baby, jest urocza i nieznośna. Wychowywała Grażynkę na obraz i podobieństwo swoje, bezwiednie robiła z niej niewolnicę, stąd teraz te starania Grażynki, żeby stwardnieć, nadal robi to samo, ciotka, mam na myśli, Grażynka odwala jej całą księgowość, administrację, menedżerstwo! Baba jak brzytwa, jak iskra, naprawdę czarująca i nie do wytrzymania, a Grażynka nie może się wyzwolić z więzów wdzięczności, to fakt, bez ciotki by zdechła, ostatnia osoba z rodziny, ale wcale nie miała obowiązku się nią zajmować. Poszła na całość, dalej naciska, a Grażynka się miota. Ty przy niej… to anioł!