– Na wchodzenie czy na bałagan?
– Na bałagan. Patryk był w czasie nieokreślonym, przeszedł tak, że nikogo nie przydeptał i przez nikogo nie został przydeptany, można mu zatem przyłożyć, wedle kolejności, wszystkie cztery miejsca. No, a przed dwoma wymienionymi był czwarty, jeszcze nie zidentyfikowany.
Zaczęło mi się to wszystko mylić, więc zażądałam uściślenia. Wyszło mi, że niezidentyfikowany był pierwszy, po nim brat narzeczonej, Antoni Gabryś, ostatni zaś Wiesio Kopeć. Patryk w chwili dowolnej. Następnie wszyscy, w tej samej kolejności, polecieli do opuszczonego domu, gdzie zgubili tackę do monet i klamerkę od paska. Wnioskując z ich poczynań, Weronika już nie żyła, zabił ją zatem pierwszy, ten jakiś nieznany, albo Patryk. Patryk miał motyw najprostszy, dziedziczy…
– Istna procesja tam szalała – powiedziałam z irytacją. – Palce i buty to są dowody rzeczowe, przycisnąć ich!
– Przyciskają – zapewnił mnie Janusz. – Zwracam ci uwagę, że od wczoraj wzięli tempo godne podziwu, razem, po ostatniej rozmowie z tobą, mieli wieczór, jedną noc i jeden dzień, dzisiejszy, też do wieczora, informacje dostawałem na bieżąco, ale nie wiem co dalej. Mają mi przysłać wyrys tych wszystkich śladów, faksem przyjdzie. Możliwe, że do rana któryś z nich już się do czegoś przyzna.
– A Patryk co mówi?
– Nic jeszcze. Zostawiają go sobie na koniec, jako najbardziej podejrzanego.
– A cóż za wstrząsająca pociecha! Przeszukań w ich domach jeszcze nie zrobili? Gdzieś przecież ten cały nabój numizmatyczny musi się znajdować, chociażby tacki, bo monety można ukryć byle gdzie.
– Robią. Jeszcze nie skończyli. Nic nie znajdą, po tak długim czasie każdy mógł się pozbyć wszystkiego, to przecież półtora tygodnia. Ale coś tam śmierdzi w tym całym towarzystwie, nikt nie mówi prawdy, każdy łże koncertowo, każdy się czegoś boi. Możliwe, że siebie nawzajem…
– Z tego wszystkiego bułgarski bloczek mi przepadnie – wygłosiłam ponure proroctwo i w tym momencie przypomniałam sobie o telefonie człowieka ze sklepu.
Spojrzałam na zegarek, jeszcze nie było tak późno, dochodziła dziesiąta, doskonały czas na kontakty towarzysko-służbowe. Dałam spokój zbrodni i chwyciłam słuchawkę.
– O, jak to dobrze, że pani dzwoni! – ucieszył się Ten Pan. – Ja pamiętam, że pani szuka bułgarskiego bloczka, otóż niech pani sobie wyobrazi, umarł ten filatelista, o którym wiedziałem, że on to ma. Tam jakieś komplikacje zaszły, ale on będzie do kupienia. Chce pani, żebym go dla pani załatwił? To poza Warszawą.
– Nie w Bolesławcu przypadkiem? – zgadłam w przypływie jasnowidzenia.
– W Bolesławcu. Skąd pani wie?
– Przypadek. Dziś właśnie stamtąd wróciłam. Komplikacje owszem, zachodzą, bloczek jest w areszcie policyjnym.
– Co pani powie? – zmartwił się Ten Pan. – Ale on przecież nie był kradziony, to wiem na pewno. Co się stało?
– Siostra nieboszczyka została zamordowana i wszystko zrobiło się podejrzane. Nie będę pana wplątywać, trzymam rękę na pulsie, ale niech pan też trzyma. Sprawa jest ciągle aktualna.
Ten Pan, wyraźnie zatroskany, zaczął mnie wypytywać, ale Janusz kręcił głową ostrzegawczo, więc ograniczyłam się do przekazania wiedzy znanej całemu społeczeństwu, bez szczegółów. Potwierdziłam chęć zakupu i nawet zapłacenia, i rozłączyłam się.
Do Grażynki zadzwoniłam również. Wyłączone miała wszystko, nagrałam się na sekretarkę, niech się odezwie bodaj jutro, bo niespokojna jestem o jej stan ducha. Dla zachęty napomknęłam, że mam nowe informacje, nie najlepsze, ale zawsze jakieś, a to więcej niż nic.
Na tym zakończył mi się dzień pracy.
Grażynka przyleciała do mnie koło południa, dziko zdenerwowana, bez zapowiedzi. Ściśle biorąc, zadzwoniła z klatki schodowej z informacją, że właśnie idzie i wie, że jestem w domu, bo na parkingu widziała samochód.
Byłam w domu i usiłowałam pracować zawodowo, całkowicie zaniedbując przepierkę, rozpakowanie do końca walizki, sprzątanie i wszelkie inne zajęcia gospodarskie. Źle mi szło, wizytą Grażynki ucieszyłam się zatem podwójnie.
– Słuchaj, ja cię okropnie przepraszam – zaczęła już od progu, prawie ze łzami w oczach. – Naprawdę, nie spodziewałam się, że ona zrobi coś podobnego, wybacz mi, ja się postaram, żeby nigdy więcej, przepraszam cię z całej siły!
– Za co, na litość boską? – zdumiałam się i już zaczęło mi gdzieś tam migać, że o Patryku wszystko łgarstwo i ona go wcale nie kocha.
– Za moją ciotkę!
– Za jaką ciotkę i co ona, ta ciotka, zrobiła?!
– Jak to co, dzwoniła do ciebie tysiąc razy! O wszelkich porach, nawet rano! Ja wiem, że ona jest porąbana, ale myślałam, że jakiś umiar zachowa! Okazuje się, że nie, nie ma na nią sposobu, szukałaby mnie nawet u papieża! Wcale jej nie dawałam twojego telefonu, ale tyle ludzi go zna…
– Czekaj, spokojnie – powiedziałam, wpychając ją do pokoju. – Usiądź na tyłku i nie urządzaj dramatów. Nic nie wiem o twojej ciotce i o tysiącu telefonów, szczególnie rano, poza tym mnie przecież nie było. Nic się nie stało i nie ma zmartwienia.
– Owszem, jest – uparła się Grażynka. – Ona mi ciągle takie numery wywija, znikłam jej z oczu, no to co, że jej znikłam z oczu, czy ja nie mogę komuś zniknąć z oczu? Nawet jeśli jest to ostatnia osoba z rodziny?
Zapewniłam ją czym prędzej, że może. Każdy może zniknąć z oczu każdemu i nie jest to karalne. Delikatnie spytałam o stan zdrowia ciotki, bo może to paralityczka, zdana wyłącznie na łaskę siostrzenicy…
– Zdrowa jest, chwalić Boga, jak byk – odparła Grażynka, powoli odzyskująca równowagę. – Pracuje, aż jej się w rękach iskrzy. Robi kilimy ozdobne na zamówienie i powodzenie ma szaleńcze, ale nienawidzi załatwiania spraw formalnych, więc ja muszę za nią. Ona nawet nie wie, jak się płaci podatki!
Też, prawdę mówiąc, nie wiedziałam, więc nie uznałam tego za wadę, musiałabym sama siebie potępić, a dość miałam innych powodów do potępiania. Ciotka Grażynki nie uczyniła na mnie wielkiego wrażenia, zlekceważyłam ją, za to przypomniałam sobie rozmowy, odsłuchane z sekretarki.
– A, właśnie! Ktoś cię szukał w nerwach, jakaś baba, nagrała mi się…
– To właśnie ona! – jęknęła Grażynka. – Mówię przecież! Miałam wrócić z Drezna, nie było mnie, więc zaczęła nagonkę, bo akurat dostała ataku energii. A ja jej się wcale nie przyznałam do tych wszystkich komplikacji, od razu zaczęłaby mi pomagać, a tego bym już nie wytrzymała.
Pomyślałam, że cudownych informacji ode mnie również może nie wytrzymać, i zaproponowałam jakiś napój. Grażynka zdecydowała się na kawę. Najdelikatniej jak mogłam przekazałam jej wieści z Bolesławca.
– Do tej chwili zapewne ujawniło się coś więcej – dodałam – ale Janusz musi zachować jakiś takt i powie dopiero po powrocie do domu. Pocieszająca jest myśl, że Patryk ma konkurencję, ten tam jakiś pierwszy…
– Nie wierzę w pierwszego – przerwała mi Grażynka z dziką determinacją. – Wolę się z góry nastawić, że to Patryk, ja już mam takie szczęście. Może w ogóle jest złodziejem, włamywaczem i mordercą, pomijając wszystko inne, on tak strasznie o sobie milczy!
Zainteresowało mnie na moment, jak też, wobec tego, wyglądają ich rozmowy, bo i Grażynka nie była wylewna. Zwierzała mi się teraz, bo i tak Patryk wyszedł na jaw, a tyle czasu nie miałam o nim najmniejszego pojęcia! Poza tym stanowiłam źródło wiedzy o śledztwie i nie dało się mnie pomijać.
– Milczy, milczy… – mruknęłam. – Po pijanemu też milczy?
– Jeszcze go nie widziałam porządnie pijanego. Na rauszu to owszem, też milczy, ale za to robi się ruchliwy, chce tańczyć i demolować przystanki tramwajowe.
Zaniepokoiłam się.
– Zdemolował już jakiś?
– Jak dotąd nie, ale przejawia takie skłonności. Kiedyś zaprosił mnie na weekend w leśniczówce na skraju lasu i wieczorem, po winie, rozebrał ogrodzenie dla dzików, to znaczy przeciwko dzikom. Powiedział, że biedne zwierzątka powinny zażyć trochę swobody, a biedne zwierzątka doszczętnie spyskały leśniczemu marchew pastewną. Nie przyznaliśmy się, że to on…
Zaczynał mi się ten Patryk coraz bardziej podobać. Tak okropnie nie chciałam widzieć w nim zbrodniarza, że zaczęłam myśleć intensywniej. Błysnęło mi wspomnienie, wczoraj jakoś zaniedbane.
– Czekaj, mamy jeszcze kogoś – przypomniałam żywo. – Nie do pojęcia, że nie poruszyłam tematu z Januszem…
Stanął mi w pamięci wczorajszy wieczór i czym prędzej porzuciłam przyczyny zaniedbania. Przy drugiej butelce wina atmosfera przestała sprzyjać rozważaniom śledczym i przeszła na tory osobiste.
– …a mam to przecież na piśmie, w twoich notatkach – ciągnęłam. – Do brata narzeczonej należy tajemniczy, piegowaty Kuba. Ani jedno słowo o nim nie zostało powiedziane, a może jest ważny?
– Wierzysz w piegowatego Kubę? – rozgoryczyła się Grażynka. – Bo ja już nie. Patryk i to jego milczenie… O rodzicach mówił, pokazywał zdjęcie, ponieważ już nie żyją, ale nawet nie wiem, kiedy umarli, gdzie i na co. Gdzie mieszkał w dzieciństwie, co robił później, skąd pochodzi, nic, zero. Nie znam jego przyjaciół i nawet znajomych, czasem się komuś kłania w lokalu, w dyskotece, w teatrze zasnął…
– Na czym?
– Na Gombrowiczu. A co…?
– Nic. Ja zasnęłam na filmie o życiu Gorkiego, a moja matka na „Dwunastu gniewnych ludziach”. Drobiazg. Wróć do tematu.
Wrócić, Grażynka wróciła, ale trochę boczną drogą.
– I teraz nie wiem, co zrobić. Nie porzuca się człowieka w nieszczęściu…
No proszę! Dobrze zgadłam, weźmie z nim ślub w więzieniu…
– …a jeśli to zbrodniarz? Zabić starą kobietę dla pieniędzy, własną ciotkę…
– Własną…?
– No dobrze, cioteczną babkę…
– Zaraz. Ale to jednak coś o nim wiesz? Cioteczny wnuk Fiałkowskich, syn ich siostrzenicy…
– Ty wiesz akurat tyle samo. Tej siostrzenicy nikt na oczy nie widział, nawet babcia Madzi nie ma o niej pojęcia, noga jej nie postała w Bolesławcu!