Выбрать главу
* * *

Grażynka dopadła mnie bez zapowiedzi, przed wieczorem. Pojawiła się z całym służbowym nabojem w objęciach, ale namiętnej chęci do pracy nie wykazywała. Dwóch słów nie zdążyłam z nią zamienić, kiedy wrócił Janusz.

Ujrzał ją od razu i zawahał się. Zrozumiałam, że ma złe wieści, i też się zawahałam. Będzie to już ten jeden humanitarny cios czy jeszcze nie…?

Grażynka rozstrzygnęła sprawę.

– W innych okolicznościach taktownie bym wyszła i zostawiła was samych – oznajmiła suchym głosem. – Ale teraz nie. Nie wyjdę. Możesz mówić przy mnie, jestem nastawiona i spokojnie zniosę wszystko. I oczywiście, nikomu nie powtórzę, to nie jest temat na przyjemne plotki. Patryk siedzi? Przyznał się?

Janusz za posiłkiem się nie rozglądał, wiedział doskonale, że dwa dni z rzędu to już była górna granica moich starań, nie wątpiłam, że przezornie zjadł coś u siebie, na tym samym piętrze, o dwa mieszkania dalej. U mnie mógł być pewien wyłącznie herbaty.

Co do herbaty, już chwilę wcześniej pstryknęłam czajnikiem.

– Nic nie mów – ostrzegłam – bo nie przyniosę napoju.

Grażynka trwała w oczekiwaniu na odpowiedź niczym słup kamienny, przymocowany do fotela. Załatwiłam te trzy szklanki płynu w dwie minuty.

– Nie – odpowiedział Janusz na jej pytanie.

– Co nie? – zniecierpliwiłam się, zanim zdążyła się odezwać. Pewnie ją trochę dławiło. – Nie siedzi czy się nie przyznał?

– Jedno i drugie. To znaczy, dla ścisłości, ani jedno, ani drugie.

– Dlaczego?

– Jedno wynika z drugiego. Prysnął im, nie złapali go jeszcze, więc nie było żadnej rozmowy. Informacji na piśmie nie zostawił.

Z Grażynka zrobiło się coś takiego, jakby sklęsła w sobie, a potem nagle miotnęło nią i stężała. Nadal siedziała w bezruchu, wyprostowana, z martwą twarzą. Miało to znaczyć, że jest idealnie spokojna i przygotowana na wszystko, akurat, ucho od dorsza. Zastanowiłam się szybko, co wyciągnąć, wino, koniak, lód, krople walerianowe…?

Nawiasem mówiąc, przez całe lata byłam święcie przekonana, że krople walerianowe, czyli krople Waleriana, są to krople jakiegoś faceta imieniem Walerian i powinny być pisane dużą literą. Dopiero złapawszy trochę wiedzy o ziołach, zorientowałam się, iż stanowią produkt, pochodzący z korzenia rośliny o nazwie Waleriana. Waleriana offidnalis, czyli kozłek lekarski. I właściwie powinno się o nich pisać: krople waleriany…

Bez względu na korzeń i faceta, zdecydowałam się teraz powyciągać wszystko, z tym że mimochodem i nieznacznie, bez stwarzania przeszkód w rozmowie.

– Bardzo dobrze – powiedziałam zimno. – Szczegóły za chwilę, a teraz streść resztę. Co wynikło z przeszukań?

– Nic.

– Nic kompletnie?

– Nic. Bo trudno uważać za cokolwiek resztki połamanego szmelcu u Wiesia albo wystrzępione plejboje u Antosia. Nawet narkotyków nikt nie miał, nawet bimbru. Nic.

– Ale Antosia przesłuchali?

– Antosia owszem.

– I co?

– Mam streszczać nadal czy już mogę ze szczegółami?

Znalazłam się już na etapie bezszmerowego wyciągania rozmaitych kieliszków, głęboko rozczarowana fiaskiem przeszukiwań, zarazem pełna nadziei, że, wobec tego, kolekcję ma Patryk, który ją przynajmniej uszanuje. Jeśli jest w niej ten cholerny brakteat, znajdzie się prędzej czy później.

– Nie, teraz już ze szczegółami. Przede wszystkim Antosia. Spytali go w końcu o zmartwienie Kuby?

Grażynka przemogła jakoś swoje stężenie, poruszyła się i sięgnęła po szklankę z herbatą.

– Czy to ma jakiś związek ze sprawą Patryka? – spytała lekko zdławionym głosem.

– Ścisły – zapewniłam ją, zarazem przypominając sobie, że ze względów humanitarnych nie przekazałam jej ostatnich wiadomości i ona nie zna treści przesłuchań. Szybko postanowiłam uzupełnić jej wiedzę w nieco późniejszym terminie.

– Mówić? – spytał Janusz ostrożnie.

– Mówić, mówić. Ja jej potem wyjaśnię. Otwórz tę butelkę.

– Zatem Antoś kruszeje w szybkim tempie. Uwierzył wreszcie, że da się go wrobić w zabójstwo i rozpaczliwie szuka ratunku. Okazuje się, że przyjaźń z Kubą była ściślejsza niż chciał się przyznać, Kuba u nich w ogóle ostatnio nocował…

– A nie ostatnio?

– On rzeczywiście bywa tam rzadko, dawno temu, przed rokiem, może więcej, za pierwszym pobytem mieszkał w hotelu. Szkopuł w tym, że nie wiadomo, w którym hotelu i kiedy dokładnie…

– Ale na pewno w hotelu, a nie gdzieś tam, w tych licznych noclegach? Wszędzie się reklamują, sama tak kiedyś nocowałam.

– Antoś twierdzi, że w hotelu. Ma takie skojarzenie, oficjalny hotel, a nie u ludzi. Zlekceważył informację, bo co go to obchodziło, i teraz nie umie sobie przypomnieć, niepewny nawet, czy kiedykolwiek słyszał nazwę. Hotele mają spisy gości, dałoby się może wydłubać nazwisko Kuby, gdyby przynajmniej znana była data, ale i to nie. Później zaś już, po tym pierwszym pobycie, Kuba mieszkał u Antosia, z tym że krótko, jedna, dwie noce, i właściwie raz. Dopiero w ostatnim czasie zaczął bywać częściej. Przez trzy miesiące co najmniej cztery razy. Podobno załatwiał jakieś interesy.

– Jakie? I co z tym zmartwieniem?

– Z wielkim wysiłkiem Antoś wydusił z siebie, że interesy dotyczyły Fiałkowskich. Zmartwienie również. Kuba za skarby świata nie chciał wyjawić nic więcej, ale Antoś wydedukował, że w grę wchodził jakiś przedmiot. U Fiałkowskich znajdowało się coś, co Kuba koniecznie musiał zdobyć, ale co to było, Antoś nie wie. I chyba rzeczywiście nie wie, bo już by powiedział, wrabia tego Kubę wszelkimi siłami, chociaż może trochę bezwiednie.

Słuchając, równocześnie usiłowałam myśleć.

– Czekaj. Po kolei. Kuba w tym hotelu mieszkał, jak rozumiem, jeszcze przed śmiercią Henryka?

– Owszem, co najmniej dwa miesiące…

– Czekaj. Cofając się od daty jego śmierci, można chyba sprawdzić pojedynczych facetów w odpowiednim wieku, mieszkających jedną, a najwyżej dwie noce, nie powinno ich być dużo, ludzie na ogół podróżują grupami, dwie osoby albo więcej. I odpadają Niemcy, bo on nasz. I z Warszawy…

– Warszawa nie jest pewna. Mógł Antosiowi zełgać.

– No więc zewsząd. Wydłubać ich wszystkich, hotele mają to w komputerze, mnie odnajdują w mgnieniu oka. I posprawdzać. Nie mogą bywać w Bolesławcu wyłącznie piegowaci! Ile tam jest tych hoteli, osobiście wiem o trzech, ale niechby było i pięć, to się da zrobić! Żadna, robota, jeszcze nie sezon, dadzą radę…

Janusz zatrzymał mnie w rozpędzie.

– Policji też to przyszło do głowy, od jutra recepcje będą szukać samotnych gości płci męskiej. Chcesz usłyszeć, co dalej?

– Pewnie, że chcę, głupie pytanie.

– No więc wystraszony Antoś uzupełnił zeznania w kwestii pobytu u Weroniki. Nie, Kuba nie prosił go o pomoc. Musiał tam wejść i znaleźć upragniony przedmiot, źródło zgryzoty, Weronika, jak twierdził, nie chciała z nim rozmawiać, ale o włamywaniu się słowem nie pisnął. Antoś to odgadł sam z siebie. Kuba tylko pytał o zwyczaje Weroniki, siedzi w domu czy gdzieś bywa i tak dalej. O jej wieczornych wizytach w restauracji wiedzieli wszyscy, Antoś też, fakt, że się specjalnie o to dowiadywał, usiłował ukryć, ale to bez znaczenia. Powiedział o tym Kubie. Umówieni byli w domu, u Antosia, Kuba się bardzo spóźniał, Antosia tknęło i poszedł pod dom Fiałkowskich. Widział światło wewnątrz, wydawało mu się, że Weronika tam jest, pora była taka, że powinna już dawno wrócić z restauracji…

– Kuby nie widział?

– Nie, ale patrzył z daleka, bo nie chciał, żeby go ktoś dostrzegł.

– Od której strony?

– Od frontu.

– Od tyłu nie zaglądał? Kuba mógł się włamywać od tyłu.

– Antoś wcale nie jest pewien, czy on się włamał, może miał wytrych, a może podrobione klucze. A może go tam w ogóle nie było. Z całego tego gadania wynika, że Kuba zamierzał wejść, zabrać swoje i wyjść, nie zostawiając śladów, Antoś natomiast miał wielką ochotę poszukać tych bogactw, o które Weronikę posądzano. Konflikt interesów. Stracił w końcu cierpliwość, podkradł się od tyłu i wydało mu się, że drzwi są uchylone…

– Nic mu się nie wydało, bo tych drzwi nie widać. Są z boku. Musiał podejść do nich. I spróbować, czy otwarte.

– Niewątpliwie spróbował. Wszedł i ujrzał zwłoki, natomiast Kuby już nie było. Tak twierdzi. Oczywiście skorzystał z okazji, przesadnie nerwowy nie jest, niczego nie znalazł, natomiast na poszukiwaniach złapał go Wiesio. To już, rzecz jasna, nasza dedukcja, bo wyraźnie tego nie powiedział, w niektórych miejscach język mu kołkiem stawał. Musiał go ten Wiesio tam złapać, bo inaczej po diabła nosiłby żelazne pudła do pustego domu? Dla własnej przyjemności z pewnością nie.

– No dobrze, a Patryk? Patryk z jego gadania nie wychodzi?

– Owszem, dość gorliwie Antoś wyznaje, że widział go w okolicy, ściśle biorąc, widział kogoś, kto się czaił, ale mówi o tym tak mętnie, że może to być tylko jego pobożne życzenie. W pustym domu już go nie spotkał, kiedy z Wiesiem przytargali te pudła, nikogo tam nie było. Razem wziąwszy, ta relacja jest niesłychanie chaotyczna, pełna sprzeczności i niepewności i wciąż niepełna, bo Antoś boi się nie tylko przyłożenia mu zbrodni, ale także posądzenia o wspólnictwo, ukrywanie osoby zabójcy, udzielanie mu pomocy i tak dalej, a zarazem boi się kumpli, Wiesia, Kuby, Patryka i diabli wiedzą kogo jeszcze. Sypie, szczękając zębami.

Pożałowałam, że tym razem nie dostałam jego zeznania na piśmie, z inteligentnymi komentarzami na marginesie. Nie powiedziałam na ten temat ani słowa, bo niewątpliwie udostępnianie mi tych dokumentów stanowiło potężne wykroczenie służbowe.

– To teraz powiedz, co z Patrykiem – poprosiłam ponuro.

Janusz napił się herbaty, potem nalał wina do kieliszków i też się napił.