Supozycja brzmiała rozsądnie. Przewieźć takie małe barachło, żadna sztuka, i na pewno nikt się tym chwalił nie będzie. Tylko co Fiałkowski zrobił z forsą…? A, prawda, nie jego, zarobił na prowizji i tyle, majątek raczej niewielki. I w ogóle nad czym ja się zastanawiam, nawet gdyby sprzedał własne, włożyłby pieniądze w coś następnego, namiętność to namiętność, nie przewidywał przecież, że umrze za miesiąc czy dwa…!
– A pana policja jeszcze o te rzeczy nie pytała? – zainteresowałam się.
– Jak dotąd nie. Zresztą, cóż ja bym im mógł powiedzieć? Same przypuszczenia i plotki, a nawet jeśli komuś coś dostarczam, to wcale nie znaczy, że ten ktoś to ma, mógł chcieć dla kogoś albo odsprzedać dalej. Nie warto im na mnie tracić czasu.
Byłam całkowicie odmiennego zdania, Ten Pan był kopalnią wiedzy o zbieraczach, ale właśnie przypomniałam sobie, że w moim wybuchu szczerości ujawniłam go niewyraźnie. Do tej pory nie znałam jego nazwiska, nie mogłam go zatem przekazać, i bardzo możliwe, że rzadko kto je znał. Doznałam ulgi i podziękowałam za informacje.
– Co to było? – spytała podejrzliwie Grażynka.
– Dalszy ciąg zbrodniczej afery numizmatycznej – odparłam beztrosko, zanim uświadomiłam sobie co i do kogo mówię. – Znalazł się brakteat Jaksy z Kopanicy, ten, co to tak się pojawia i znika, a powinien go mieć nieboszczyk…
Grażynka wylała kawę na siebie i na wydruk komputerowy. Kawa nie była już zbyt gorąca, nie zwróciła na to zatem żadnej uwagi i zamarła, mokra i pełna rozpaczliwego napięcia.
– Teraz…! – wykrztusiła z trudem.
– Teraz właśnie. A co…?
– Teraz…! Kiedy Patryk…!
O, cholera. Dotarło do mnie, ona myśli, że Patryk to przywiózł, sprzedał komuś albo co, udowodnił swoją zbrodnię z pobudek niskich, sam wykluczył okoliczności łagodzące. No owszem, postarał się nieźle, ale przecież nie brakteatem pana Pietrzaka! Diabli nadali, jeśli chciał wzbudzić w opornej Grażynce wierne i trwałe uczucia, wybrał chyba najlepszą drogę, ona z tego nie wybrnie, lada chwila zacznie obwiniać siebie, wodziła go na manowce, niedobra była, stwarzała same wątpliwości, chciała go, nie chciała, odpędzała i przyciągała, na zmianę, aż wreszcie nie wytrzymał i w nerwach musiał popełnić zbrodnię. Skłoniła go do tego obrzydliwym postępowaniem, wszystko przez nią, i teraz powinna za to odpokutować. Niech to piorun strzeli!
– To ja – powiedziała Grażynka zdławionym głosem, wciąż z tą filiżanką z resztkami kawy na dnie. – To przeze mnie…
No i proszę, jak zgadłam. Mimo współczucia, rozzłościłam się od razu.
– Ty nie bądź taka megalomanka, nie wszystko przez ciebie, a może jeszcze terrorystów arabskich sobie przypiszesz! Sama podejrzewałaś go o złe skłonności, z tobą czy bez ciebie, też by ciocię załatwił. Mówił, że wujostwo mamusię mu skrzywdzili, może chciał się zemścić, rosło w nim i rosło, nerwicę wyhodował, wujka nie zdążył, więc chociaż ciocię…
– Gdyby nie kradł…
– Tobyś mu darowała, tak? Czekaj, wytrzyjmy tę kawę, bo się kartki zlepią.
Grażynkę uruchomiło, zerwała się, odstawiła filiżankę.
– Nie, ona była gorzka. Ja to zrobię, masz ściereczki, widziałam, przyniosę z kuchni…
– Przy okazji zetrzyj z siebie, bo kapiesz. Chociaż tej podłodze i tak już nic nie zaszkodzi.
Z szalonym wysiłkiem Grażynka wróciła do równowagi, w czym dopomogły jej proste czynności porządkowe. Zrobiłam jej nową kawę. Mokre kartki rozłożyłyśmy dookoła. Mogłam je wydrukować ponownie, ale na razie nie było takiej potrzeby.
Ten Pan jednakże wybił mnie z tematu. Jaksa Jaksą, ale w depozycie policyjnym spoczywał bułgarski bloczek numer sto pięć, niedostępny mi tak, jakby go w ogóle nie było. Patryk, jako spadkobierca, odpadł definitywnie, całe mienie Fiałkowskich przechodziło na skarb państwa, bo inni krewni nie istnieli. Co, u diabła, skarb państwa robi z takimi znaczkami? Gdyby to była wielka, poważna kolekcja, odkupiłoby ją zapewne jakieś muzeum albo zrobiliby aukcję, ale ta przypadkowa zbieranina…? Musi chyba w Ministerstwie Finansów istnieć odpowiednia komórka, zajmująca się spadkami, bo jeśli dziedziczą, na przykład, stare łyżki, noże, widelce, to co? Wyrzucają je na śmietnik? Składają w jakichś magazynach? Gdzież by się to pomieściło, przez tyle lat cały kraj stałby się jednym wielkim magazynem, obłęd! Nie, sprzedają chyba, tylko komu, kiedy i jak?
Zaczęłam delikatnie przemyśliwać nad wykroczeniem, chociaż może to już naprawdę byłoby przestępstwo…? A, czort bierz, niech będzie i zbrodnia! Gdyby tak dyplomatycznie wymienić bloczek numer 105 na bloczek, na przykład, numer 106…?
Nie zwracając uwagi na Grażynkę, która usiłowała właśnie wmówić we mnie jakiś przecinek, zerwałam się z miejsca i wygrzebałam katalog. Bloczek numer 106, proszę bardzo, na bloczku numer 105 były ptaki, na numerze 106 gołąbek pokoju, stylizowany, ale nie szkodzi, jedno i drugie ornitologia, nawet pasuje, a cena identyczna. Miałam ten numer 106, czysty, w doskonałym stanie, a gdyby go zabrać, jechać do Bolesławca, ubłagać ich, żeby mi jeszcze raz pokazali bloczek numer 105 i szybciutko dokonać zamiany? Podstępnie… a niechby i jawnie, co im za różnica, co prawda, bloczek numer 106 wydany z okazji konferencji na temat bezpieczeństwa i współpracy w Europie, ale nieboszczyk Henio nie zbierał specjalnie ani fauny, ani ochrony środowiska, cena taka sama, policji i skarbowi państwa powinno być wszystko jedno, filatelisty u nich nie spotkałam ani jednego…
– Chyba tak zrobię – powiedziałam trochę niepewnie. – Odwalę tę koszmarną wrocławską autostradę, samochód mi się w końcu rozleci, ale trudno. Łatwiej o samochód niż o ten cholerny bloczek.
– O czym ty mówisz? – zaniepokoiła się Grażynka. – Wiedziałam, że będziesz protestować, ale już myślałam, że się zgadzasz.
– Na co?
– Na ten przecinek, tutaj.
– Gdzieś mam przecinek. Nie, nie zgadzam się, rozbija zdanie. Chyba pojadę do Bolesławca od razu, jutro rano. Czekaj, spojrzę na mapę, może jakąś okrężną drogą, żeby uniknąć autostrady…
– Po co?!
– Jak to po co, mięso na niej od żeber odpada…
– Nie, ja pytam, po co chcesz jechać do Bolesławca? Autostradę rozumiem doskonale. Robią ją przecież.
– Robią…! Od piętnastu lat tak robią! Tym województwem rządzi albo wyjątkowy złodziej, albo złośliwy kretyn, nigdzie w całym kraju nie ma takich potwornych dróg, jak tam! Koleiny na pół metra, jakim cudem człowiek przejeżdża to żywy, jest nie do pojęcia, tam same trupy powinny leżeć! I to ma być trasa europejska, czyste kpiny, kompromitacja śmiertelna, żelazna kurtyna w poziomie! Skazałabym łobuza na przejeżdżanie tamtędy dwa razy dziennie do końca życia, własnym samochodem! Osobiście!
– Po co chcesz tam jechać?! – wrzasnęła Grażynka rozpaczliwie.
Opanowałam się, chociaż zęby mi same zgrzytnęły. Myśl podmiany bloczków zakorzeniła się we mnie i zaczynała się rozkrzewiać. Powiedziałam o niej Grażynce.
– Chyba nie wiedzieliby, co z tobą zrobić – zaopiniowała z lekkim wahaniem. – Mam na myśli, gdyby cię na tym złapali. Kradzież to przecież nie jest, skoro podrzucasz drugie takie samo i za takie same pieniądze… Dowodu rzeczowego on nie stanowi. To właściwie co?
– Nie wiem. Sama jestem ciekawa. Może podciągnęliby pod matactwo?
– Jakie matactwo, skoro nie dowód…?!
– Odciski palców… Odcisków palców na tym nie ma prawa być wcale, nieboszczyk Henio szanował znaczki, to się bierze pęsetką. Czysty bloczek z odciskami od razu traci na wartości. A jeśli obsypią tym swoim proszkiem i potem trzeba go będzie ścierać… Nie, ja się na to nie zgadzam! Jadę!
– Ja nie chcę, żebyś jechała – wyznała Grażynka żałośnie. – Myślałam, że… jak już usiądziemy do pracy… Zacznę zapominać… No nie, to za wiele. Ale przestanę o tym myśleć bez przerwy… Wojna z tobą o przecinki to jest sama przyjemność w porównaniu z tym koszmarem…
To już o czymś świadczyło. Wojna ze mną o przecinki stanowiła dla Grażynki zmorę życia, ona musiała dbać o prawidłowość ortograficzną, a ja je traktowałam po swojemu. Mogła, co prawda, wprowadzić własne poglądy już w składzie, ale przenigdy nie uczyniłaby tego bez porozumienia ze mną, pod tym względem zasługiwała na zaufanie bezgraniczne.
Zmartwiłam się, ale z tym zmartwieniem nic nie zdążyłam zrobić, bo usłyszałam brzęki przy drzwiach, co oznaczało powrót Janusza. Prawie poczułam się nieswojo, że go mam i że po wszystkich burzach i sztormach dobiłam niejako do spokojnego portu, a tymczasem Grażynka miota się po szkwałach życiowych. Nietaktowny kontrast. Natychmiast jednak przypomniałam sobie, co przeżywałam, będąc w jej wieku, i dałam sobie spokój z przykrościami, bo było ze mną jeszcze gorzej, a skoro ja wyszłam z tych trzęsień ziemi i rozmaitych ruin, to i ona wyjdzie.
– A, tu jesteś – powiedział Janusz na jej widok. – Tak przypuszczałem, ale wolałem nic nie mówić. Mogą cię złapać jutro, nie muszą dzisiaj.
– A co się stało? – spytałam z niepokojem, bo Grażynka milczała.
– Nic takiego. Szukają Patryka po wszystkich miejscach pracy, wspólnikach, kontrahentach i znajomych, i właśnie doszli do wniosku, że Grażynka powinna najwięcej wiedzieć.
– Nie – powiedziała martwo Grażynka.
– Wiem, że nie, ale oni mają nadzieję. Dość naturalne, nic na to nie poradzę.
Grażynka spojrzała na mnie wzrokiem bez wyrazu.
– Mówiłam ci. To właśnie tak wygląda. Tajemnica na tajemnicy jedzie. Nikt tego nie rozumie i co ja mam robić? Przecież nikt mi nie uwierzy, i co?
– Nic – pocieszyłam ją. – Tym bardziej Patryk musi być podejrzany. I ty też.
– To już nawet więcej niż podejrzenia, to prawie pewność – sprostował Janusz bezlitośnie. – Tego piegowatego Kuby szukają właściwie po to, żeby swoją pewność potwierdzić, no i dla uniknięcia wątpliwości. Bez niego dochodzenia nie da się zakończyć. Hotel grzebie w gościach sprzed półtora roku, jak dotąd, samotnych facetów znaleźli czterystu osiemdziesięciu siedmiu, teraz ich eliminują. Na bieżąco, bo to jeszcze nie koniec, tam takie dwa motele są obok. Co do drzwi frontowych, wciąż nie wiadomo, kto je otworzył. Co do brakteatu Jaksy z Kopanicy, to nie jest moneta spotykana na każdym kroku, ma go Józef Pietrzak od dawna, twierdzi, że był w rodzinie od przedwojennych czasów… nie, mylę się, od wojennych, kupił go jakiś stryj czy inny krewny, a on sam dostał jeszcze w dzieciństwie, razem z innymi monetami, w prezencie, dzięki czemu zainteresował się numizmatyką. Nigdy nie twierdził, że go nie ma…