– Doskonale, signor Knoll. Jestem pod wrażeniem.
– Zakładam, że liczy się pan z rozstaniem z tym puzderkiem.
– Nie przepadam za złodziejami, signor Knoll. Ponadto jak wspomniałem w trakcie pańskiej poprzedniej wizyty, ten przedmiot nie jest na sprzedaż – oznajmił Caproni, patrząc wymownie na pistolet. – Teraz musi pan opuścić mój zamek.
Gość jednak stał w miejscu, jakby nogi wrosły mu w ziemię.
– Cóż za dylemat! Z całą pewnością nie może pan mieszać w to policji. W końcu w pana rękach znajduje się arcydzieło sztuki rosyjskiej, którego zwrotu rosyjski rząd życzyłby sobie bardzo – zabytek zrabowany przez pańskiego ojca. Co jeszcze w tej budowli podpada pod tę samą kategorię? Pojawiłyby się pytania, wszczęto by dochodzenie, a sprawa nabrałaby rozgłosu. Pańscy przyjaciele w Rzymie nie na wiele by się zdali, gdyż wtedy potraktowano by pana jako zwykłego złodzieja.
– Na pańskie szczęście, signor Knoll, nie mogę skorzystać z pomocy władz.
Od niechcenia wyprostował ramię, potem nim szarpnął.
Ruch ten był niemal niewidoczny, częściowo przesłonięty przez jego udo. Obserwował nieruchomy wzrok Caproniego, utkwiony z puzderku, które trzymał w lewej dłoni. Sztylet uwolnił się z pochwy i powoli, centymetr po centymetrze, zsuwał się w dół, aż poczuł go w dłoni.
– Nie zamierza pan zastanowić się raz jeszcze, signor Caproni?
– W żadnym razie – odparł Caproni i wycofał się na korytarz, ponownie pokazując mu kierunek bronią. – Tędy, signor Knoll.
Zacisnął mocno palce na rękojeści. Szybki zamach i sztylet przemknął przez pomieszczenie, wbijając się w odkrytą szyję Caproniego, ponad wycięciem w serek między połami szlafroka. Starszy mężczyzna zachwiał się i spojrzał na rękojeść; potem upadł do przodu, a pistolet ze stukotem potoczył się po posadzce.
Szybko włożył puzderko do filcowego woreczka, potem stanął okrakiem nad zwłokami. Wyciągnął sztylet i sprawdził puls. Niewyczuwalny. Zdumiewające. Caproni zmarł od razu.
Tego właśnie się spodziewał.
Wytarł o szlafrok krew z ostrza, wsunął sztylet z powrotem do pochwy i ruszył schodami na piętro. Ściany w korytarzu były ozdobione panelami z alabastru, od czasu do czasu ustępującymi miejsca drzwiom, z których wszystkie były zamknięte. Szedł po posadzce lekkimi krokami i skierował się ku tylnej części zamku. Na końcu długiego korytarza znajdowały się półprzymknięte drzwi.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Nad wielkim łożem wisiał baldachim wsparty na dwóch marmurowych kolumnach. Na nocnym stoliku stała lampka ze słabą żarówką; jej światło pochłaniały ścienne panele z kasztanowca oraz skóra. Nie ulegało wątpliwości, że była to sypialnia zamożnego człowieka.
Na brzegu łóżka siedziała naga kobieta. Długie, wyzywająco rude włosy tworzyły obramowanie spiczastych piersi oraz cudownych oczu w kształcie migdałów. Paliła cienką cygaretkę ze złotym ustnikiem i obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
– Kim pan jest? – zapytała spokojnie po włosku.
– Przyjacielem signora Caproni.
Przeszedł przez próg komnaty sypialnej i bez pośpiechu zamknął drzwi.
Dokończyła papierosa, wstała i podeszła do niego, demonstrując zgrabne nogi.
– Dość dziwny strój jak na przyjaciela. Przypomina pan raczej włamywacza.
– Ale pani wydaje się tym zbytnio nie przejmować.
Wzruszyła ramionami.
– Obcy mężczyźni to mój chleb powszedni. Każdy ma takie same potrzeby – odrzekła, lustrując go wzrokiem od stóp do głów. – Dostrzegam w pańskich oczach niesłychaną butę. Jest pan Niemcem, prawda?
Knoll nie odpowiedział.
Ujęła jego dłonie w rękawiczkach.
– Silne ręce.
Zbadała dłońmi tors i barki.
– Kupa mięśni.
Przysunęła się teraz blisko, ocierając się sterczącymi sutkami o jego klatkę piersiową.
– Gdzie jest signor?
– Coś go zatrzymało. Ale pozwolił mi nacieszyć się pani towarzystwem.
Spojrzała na niego; w jej oczach malowała się żądza.
– Czy pańskie walory dorównują posiadanym przez signora?
– Finansowe czy te inne? Uśmiechnęła się.
– Jedne i drugie.
Wziął prostytutkę w ramiona.
– Przekonajmy się.
8
SANKT PETERSBURG, ROSJA
10.50
Taksówka zatrzymała się gwałtownie; po chwili na ruchliwy Newski Prospekt wysiadł z nie; Knoll, wręczając szoferowi dwa banknoty dwudziestodolarowe. Zastanawiał się, co właściwie stało się z rublami. Niewiele zmieniło się na lepsze od czasu, gdy pieniądze tylko udawały pieniądze. Rosyjski rząd przed kilkoma laty oficjalnie zakazał używania amerykańskiej waluty pod rygorem więzienia, ale taksówkarz najwyraźniej nie przejmował się tym, otwarcie żądając dolarów. Wsunął je do kieszeni, zanim odjechał autem od krawężnika.
Samolot z Innsbrucka wylądował na lotnisku Pułkowo przed godziną. W nocy wysłał z jakiegoś austriackiego miasta paczkę z puzderkiem do Niemiec, dołączając informację o powodzeniu misji we Włoszech. Przed swoim powrotem do Niemiec miał do załatwienia ostatnie już zlecenie.
Na Newskim Prospekcie było pełno ludzi i samochodów.
Spoglądał na zielone kopuły Soboru Kazańskiego po drugiej stronie ulicy, potem odwrócił wzrok i wpatrywał się badawczo w pozłacaną szpicę odległego gmachu Admiralicji na prawo, częściowo przesłoniętego poranną mgłą. Przywołał w wyobraźni dawny wygląd bulwaru, gdy sunęły nim jedynie konne zaprzęgi, a prostytutki nocą szlifowały bruk. Ciekawe, co Piotr Wielki pomyślałby teraz o swoim „oknie na Europę”. Domy towarowe, kina, restauracje, muzea, sklepy, galerie sztuki i kawiarnie ciągnęły się wzdłuż liczącego pięć kilometrów ruchliwego traktu. Roiło się tu od migotliwych neonów i wymyślnych kiosków, w których można było kupić niemal wszystko, od książek począwszy, a na lodach skończywszy. Obwieszczały one szybkie postępy kapitalizmu. Obwieszczały one szybkie postępy kapitalizmu, którego Sommerset Maugham określił kiedyś jako „obskurny, zapuszczony, rozpadający się”.
To już przeszłość, pomyślał.
Zmiany sprawiły, że mógł przyjechać nawet do Sankt Petersburga. Przywilej przeglądania dawnych sowieckich archiwów przyznano cudzoziemcom dopiero niedawno. W tym roku był tu już dwukrotnie; pierwszy raz przed sześcioma miesiącami, drugi raz – dwa miesiące temu; za każdym razem zjawiał się w tym samym archiwum w Sankt Petersburgu, w budynku, do którego wchodził dziś po raz trzeci.
Gmach liczył pięć pięter i miał fasadę z grubo ciosanych kamieni. Na parterze znajdował się Bank Handlowy Sankt Petersburga; resztę pomieszczeń zajmował Aerofłot, narodowe linie lotnicze. Kondygnacje do trzeciej oraz piątą oddano do dyspozycji szacownym instytucjom państwowym: Wydziałowi Rejestracji Wiz i Obywateli Obcych Państw, Urzędowi Nadzoru Eksportu oraz lokalnym strukturom Ministerstwa Rolnictwa. Na czwartej mieściło się archiwum dawnych dokumentów, jedno z wielu rozrzuconych po całym kraju. Było to miejsce, w którym zgromadzono historię siedemdziesięciu pięciu lat komunizmu i w którym można było bezpiecznie je studiować.
Jelcyn udostępnił dokumenty Rosyjskiemu Komitetowi ds. Archiwów, dając tym samym sygnał uczonym, by propagowali jego poglądy przeciwne komunizmowi. Całkiem sprytnie, trzeba przyznać. Nie musiał przeprowadzać czystek w elitach władzy, nie musiał zapełniać łagrów ani pisać historii na nowo, jak czynili to przed nim Chruszczow czy Breżniew. Pozwolił po prostu historykom ujawnić sekrety niezliczonych okropieństw, grabieży i szpiegowskich afer, których szczegóły spoczywały pod tonami butwiejącego papieru i blaknącego atramentu przez całe dziesięciolecia. Opracowania sporządzone przez historyków okazały się znacznie skuteczniejsze niż propaganda na usługach reformowanego państwa.