Выбрать главу

Wspiął się na czwartą kondygnację czarnymi żelaznymi schodami. Były wąskie, w stylu sowieckim, co dla wtajemniczonych, takich jak on, oznaczało, że budynek wzniesiono już po rewolucji. Dzwoniąc wczoraj z Włoch, dowiedział się, że archiwum będzie dziś otwarte do godziny piątej po południu. Wcześniej odwiedził łącznie cztery archiwa w południowej Rosji. Ten obiekt był jedyny w swoim rodzaju, gdyż korzystającym ze zbiorów udostępniono fotokopiarkę.

Zdewastowane drzwi prowadziły do dusznego pomieszczenia, z którego ścian schodziła bladozielona farba – skutek braku wentylacji. Nie było tu sufitu; rury i przewody owinięte azbestem przeplatały się pod surowymi betonowymi płytami, stanowiącymi podłogę następnego piętra. Powietrze było chłodne i wilgotne. Osobliwe warunki, zważywszy, że przechowywano tu cenne dokumenty.

Szedł po zapiaszczonej posadzce w stronę samotnego biurka. Siedział za nim ten sam urzędas z rozczochranymi brązowymi włosami i końską twarzą. Podczas poprzedniej wizyty doszedł do wniosku, że człowiek ten jest nowym typem rosyjskiego biurokraty, przesadnie usłużnego i skromnego. Typ rosyjski. Niewiele odbiegający od sowieckiego wcielenia.

– Zdrawstwujtje - powiedział na powitanie z szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry – odparł urzędnik.

– Muszę przejrzeć pewne dokumenty.

– Knoll mówił po rosyjsku.

– Które?

Urzędas pytał z irytującym uśmiechem, który zapamiętał sprzed dwóch miesięcy.

– Jestem pewien, że pan mnie pamięta.

– Pańska twarz wydaje mi się znajoma. Chodzi o dokumentację komisji, prawda?

Jego usłużność nie zmyliła przybysza.

– Tak. Dokumentacja komisji.

– Chce pan, żebym ją dla pana odnalazł?

– Nie. Wiem, gdzie jej szukać. Ale dziękuję za dobre chęci.

Przeprosił i zniknął wśród metalowych regałów, uginających się pod ciężarem butwiejących tekturowych pudeł.

Powietrze ciężkie było od kurzu i pleśni. Orientował się w tym chaosie otaczających go dokumentów, z których wiele trafiło tu z pobliskiego Ermitażu, zaś zdecydowana większość znalazła się w miejscowej siedzibie Rosyjskiej Akademii Nauk po pożarze, do którego doszło przed pięcioma laty.

Pamiętał dobrze tamto zdarzenie. „Czarnobyl naszej kultury” – pisała rosyjska prasa o tej tragedii. On jednak się zastanawiał, czy pożoga była dziełem przypadku. Wiele rzeczy w dawnym Związku Sowieckim miało tendencję do wygodnego znikania w odpowiednim momencie; w zreformowanej Rosji nie było pod tym względem lepiej.

Przeglądał skrupulatnie półki w poszukiwaniu dokumentów, starając się sobie przypomnieć, w którym miejscu zostawił je ostatnio. Przeszukanie całego archiwum zajęłoby z pewnością lata. Jednak w pamięć zapadły mu dwa charakterystyczne kartony Poprzednim razem skończył się czas, który miał do dyspozycji, zanim zdążył się do nich dobrać – archiwum zamknięto wcześniej z powodu Międzynarodowego Dnia Kobiet.

Odnalazł te pudła i zsunął je z półki, stawiając na jednym z dwóch wolnych drewnianych stołów. Każde pudło miało blisko metr sześcienny i było ciężkie; ważyły po dwadzieścia pięć, może nawet trzydzieści kilogramów. Urzędnik siedział za swoim biurkiem z przodu pomieszczenia. Nie upłynęło jednak wiele czasu, gdy wścibski głupiec podszedł do niego, by sprawdzić, które dokumenty interesowały gościa z zagranicy.

Na wierzchu obu pudeł widniał pisany cyrylicą napis: NADZWYCZAJNA PAŃSTWOWA KOMISJA DO SPRAW REJESTRACJI I BADANIA ZBRODNI DOKONANYCH PRZEZ NIEMIECKICH FASZYSTOWSKICH OKUPANTÓW I ICH SOJUSZNIKÓW NA OBYWATELACH, SPÓŁDZIELCZYCH GOSPODARSTWACH ROLNYCH, ORGANIZACJACH UŻYTECZNOŚCI PUBLICZNEJ, PRZEDSIĘBIORSTWACH PAŃSTWOWYCH ORAZ INSTYTUGACH PAŃSTWOWYCH SOCJALISTYCZNEGO ZWIĄZKU REPUBLIK RADZIECKICH.

Knoll znał dobrze zakres działania komisji. Powołana do życia w 1942 roku w celu rozwiązywania spraw z okresu nazistowskiej okupacji, w końcu zajmowała się niemal wszystkim, od dochodzeń prowadzonych w obozach koncentracyjnych wyzwalanych przez Armię Czerwoną po szacowanie wartości zabytków sztuki i kultury zrabowanych z radzieckich muzeów U progu 1945 roku komisja wiodła prym w wysyłaniu tysięcy więźniów oraz osób podejrzanych o zdradę do łagrów i gułagów. Stała się jednym z instrumentów, za których pomocą Stalin utrzymywał kontrolę nad krajem. Pod sam koniec zatrudniała już tysiące ludzi, w tym także agentów, którzy przemierzali zachodnią Europę, północną Afrykę oraz Amerykę Południową w poszukiwaniu dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców.

Przystawił metalowe krzesło i przystąpił do przeglądania zawartości pierwszego kartonu, kartka po kartce. Posuwał się do przodu powoli, ponieważ dokumentów było mnóstwo, w dodatku pisanych cyrylicą. Przez dwie godziny wytężonej pracy nie znalazł w pudle nic ciekawego; głównie były to podsumowania różnych śledztw i dochodzeń prowadzonych przez komisję. Mniej więcej w połowie natrafił na plik papierów dostarczonych przez agentów śledczych.

Akwizytorów takich jak on. Ale opłacanych przez Stalina i pracujących wyłącznie dla sowieckiego rządu.

Przeglądał po kolei każdy raport.

Wiele z nich odrzucał jako nieznaczące doniesienia o poszukiwaniach zakończonych niepowodzeniem oraz o podróżach, które nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Kilka relacji powiadamiało o sukcesach, przy czym listy odnalezionych przedmiotów zapisano wytłuszczoną czcionką. Place de la Concorde Degasa. Dwie siostry Gaugina. Ostatni obraz Van Gogha Biały dom w nocy. Rozpoznawał nawet nazwiska niektórych agentów. Siergiej Telegin. Borys Żernow. Piotr Sabsal. Maksym Wołoszyn. W innych archiwach czytał podobne raporty sporządzone ich ręką. W pudle znajdowała się z górą setka sprawozdań; z pewnością wszystkie poszły w zapomnienie. Teraz mogły się przydać tylko tym nielicznym, którzy wciąż jeszcze kontynuowali poszukiwania.

Minęła kolejna godzina; urzędnik podchodził do niego w tym czasie trzykrotnie pod pozorem udzielenia pomocy.

Za każdym razem odrzucał jego ofertę, złorzecząc w duchu i marząc, by ten irytujący człowieczek zajął się swoimi sprawami. Tuż przed godziną piątą natrafił na notatkę przeznaczoną dla Mikołaja Szwernika, niezwykle lojalnego sługusa Stalina, który stał na czele Nadzwyczajnej Komisji. Ta kartka różniła się od pozostałych. Nie sporządzono jej na oficjalnym formularzu i nie ostemplowano. Była to odręczna notatka, nosząca datę 26 listopada 1946 roku; czarny atrament niemal zanikł na cienkim przebitkowym papierze.

Towarzyszu Szwernik,

Mam nadzieję, że ten raport zastanie Was w dobrym zdrowiu.

Pojechałem do Donnersberga, ale nie znalazłem tam żadnego manuskryptu Goethego. Dochodzenie, rzecz jasna dyskretne, ujawniło, że być może rękopisy zostały zabrane w listopadzie 1945przez innych radzieckich śledczych. Sugeruję ponowne przejrzenie zasobów archiwum w Zagorsku. Wczoraj spotkał się ze mną Ucho. Poinformował mnie o działaniach Loringa. Wasze podejrzenia wydają się całkowicie słuszne. Kopalnie w Harzu były eksplorowane wielokrotnie przez różne ekipy robotników, ale nigdy nie korzystano z okolicznej siły roboczej. Wszyscy ci ludzie byli dowożeni i odwożeni przez Loringa.

Bursztynowa Komnata mogła zostać odnaleziona i wywieziona.

Na tym etapie nie można tego rozstrzygnąć definitywnie. Ucho sprawdza również dodatkowe tropy na terenie Czech i w przyszłym tygodniu złoży Wam meldunek bezpośredni.

Dania Czapajew